poniedziałek, 29 lutego 2016

Dior Diorskin Nude Air Glowing Gardens Illuminating Powder, 002 Glowing Nude

Cześć Dziewczyny!

Nigdy nie byłam wielką maniaczką sezonowych kolekcji makijażowych. Owszem – byłam na bieżąco, czasem coś mi wpadło w oko, ale rzadko byłam pokuszona na tyle żeby dokonać zakupu. Kolekcje limitowane mają to do siebie, że trzeba się spieszyć bo inaczej zabraknie i będziemy już mogli obejść się jedynie smakiem. Nie do końca lubię tę presję więc zdecydowanie łatwiej przychodzi mi zakup czegoś ze stałej oferty. Zwłaszcza jeśli ma już ugruntowaną pozycję;) Jednak zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę;) Rok temu taki wyjątek stanowiły dla mnie produkty do ust z wiosennej kolekcji Clarins, a w tym roku zauroczył mnie Dior. Rozświetlacz Dior Diorskin Nude Air Glowing Gardens w odcieniu 002 Glowing Nude wpadł mi w oko od razu gdy go ujrzałam. Patrząc jednak na nikłe wgłębienia w moich rozświetlaczach wiedziałam, że nie powinnam więc powiedziałam sobie: „ładny, ładny, ale będziesz rozsądna i nie kupisz”. Jednak pewnego dnia dosłownie obudziłam się i zamówiłam zaraz po przebudzeniu. Silna wola jest u mnie na najwyższym poziomie;) Dzisiejszy wpis będzie bardziej prezentacją tudzież pierwszym wrażeniem niż recenzją, ponieważ produkt posiadam krótko, ale jednocześnie nie ma sensu odkładać wpisu o parę miesięcy gdyż jest to edycja limitowana.

 
Opis producenta

Diorskin Nude Air Glowing Gardens został zainspirowany nowym trendem w makijażu zwanym strobingiem, która polega na konturowaniu twarzy za pomocą światła. Puder jest nasycony niesamowitą ilością rozświetlających pigmentów i przyozdobiony przepięknym kwiatowym motywem. Jego wyjątkowa formuła delikatnie rozświetla skórę twarzy. Dla uzyskania naturalnego efektu lekko muśnij całą twarz Diorskin Nude Air za pomocą pędzla kabuki. Aby uzyskać bardziej wyrafinowany efekt nanieś puder tylko na strefę T, czyli czoło, nos i podbródek.

Moje wrażenia

Opakowanie

Nie będę ukrywać, że nie było dla mnie bez znaczenia;) Wprawdzie czytałam już, że jest oklepane, wtórne i w ogóle nic nowego, ale ja podchodzę do tego inaczej. Tak jak napisałam na wstępie nigdy nie byłam mocno nastawiona na limitki więc nie przerobiłam wiele tego typu produktów i co za tym idzie osobiście nie odczuwam tej wtórności czy przesytu tak jak dziewczyny, które od lat przy każdym sezonie czekały na coś nowego. Dlatego z mojego punktu widzenia to wszystko jest bardziej świeże i radosne;) Puderniczka jest charakterystyczna dla produktów z lini Nude Air, srebrna, okazała (o wiele łatwiej byłoby mi zrezygnować z zakupu gdyby była brzydka). Wewnątrz znajdziemy 6g produktu o przyjemnym dla oka wiosennym tłoczeniu.  Do opakowania dołączony jest pędzelek oraz welurowe etui.


Odcienie

W kolekcji Glowing Gardens dostępne są dwa odcienie: Pink 001 oraz 002 Glowing Nude. Posiadam ciepły odcień cery więc z oczywistych dla mnie względów wybrałam złocisty odcień czyli Glowing Nude. Różowy wizualnie również prezentuje się pięknie. Jednak moja twarz wygląda w tego typu rozświetlaczach wyjątkowo marnie więc nawet przez chwilę nie brałam go pod uwagę. Sprawdzi się on jednak przy jasnych i chłodniejszych cerach.

Działanie

Rozświetlacz jest drobno zmielony, a jego konsystencja jest bardzo przyjemna, lekko wilgotna. Aplikacja przebiega bez najmniejszych problemów lecz nie używałam do tego celu dołączonego pędzelka (nie jest szczególnie miękki). Odcień 002 jest złocisty, wzbogacony o jakby brzoskwiniowo-beżowe tony. Słowo nude w nazwie zdecydowanie do niego pasuje. Jest idealny dla ciepłych karnacji. Nadaje skórze efekt pięknej, gładkiej tafli. Pachnie bardzo subtelnie i przyjemnie jedynie w opakowaniu, po nałożeniu na twarz zapach nie jest już wyczuwalny. Trwałość bez zarzutów.
Małe porównanie;)


Rozświetlacz Glowing Nude to produkt, który nie tylko cieszy oko swym bajecznym opakowaniem i tłoczeniem, ale także pięknie wygląda na twarzy. Czego akurat ja nie miałam okazji pokazać na sobie (problemy sprzętowe), ale bez problemu znajdziecie zdjęcia na innych blogach. Ja jestem jednak zdania, że zdjęcia na twarzy i tak zawsze są nie do końca miarodajne. U każdego i tak efekt będzie inny, czasem nawet zupełnie inny. O czym nie raz się już przekonałam więc nic nie zastąpi osobistego sprawdzenia odcienia. 
Z dostępnością może być już niestety słabo.


Podoba Wam się kolekcja Dior Glowing Gardens? Uległyście choć jednemu produktowi tak jak ja?
Czytaj dalej »

sobota, 27 lutego 2016

Ulubieńcy lutego + weź z recenzji to co najlepsze dla CIEBIE

Cześć Dziewczyny!

Część produktów, które wybrałam do lutowych ulubieńców, to takie z którymi mam nieco dłuższy bo np. 3 – miesięczny romans. Wolałam się jednak co do nich upewnić gdyż nie lubię rzucać słów na wiatr. Nawet jeśli chodzi jedynie o kosmetyki.


Masło kawowe marki Organique może nie do końca powinno tu być gdyż zaczęłam je jeszcze w styczniu, a skończyłam w pierwszej połowie lutego. Jednak nie zawsze wszystko się pięknie zgrywa czasowo, a produkt naprawdę zasługuje na pochwałę. Więcej napiszę w recenzji, a rzucę enigmatycznie, że masła Organique to klasa sama w sobie i dotyczy to również kawowego, które jest jednym z lepszych:) Zapach bardzo mi odpowiadał, a pielęgnacja była na najwyższym poziomie. Z masełkiem świetnie korespondowała kawowa pianka do mycia ciała od Mineralnej Kasi. Kasia potrafi spełnić te moje najbardziej wyuzdane (oczywiście kosmetyczne!) marzenia:D Pachniała inaczej niż masełko, ale w końcu mamy wiele odmian kawy, prawda?  Dla mnie mniam. Duoaktywny krem pod oczy Pharmaceris A czekał tak długo na użycie, że w takich momentach zastanawiam się po co robiłam zapasy? Ale w grudniu w końcu miał swoją inaugurację pod mym okiem i mogę rzec, że szybko przypadł mi do gustu. Świetnie nawilża i wygładza. Jest łagodny i nadaje się pod makijaż, a więcej jak zużyję lub gdy będę ku końcowi. Po 3 miesiącach jeszcze się nie skończył. Regenerującej pianki pod prysznic Pantene również zaczęłam używać w grudniu i muszę powiedzieć, że było dobrze. Pewnie, że jest gorsza od Vichy, ale jak na niedrogą odżywkę drogeryjną to jest naprawdę warta uwagi! Fajny sposób podania, łatwość użycia, a włosy miękkie, gładkie i nawilżone. Zużyłam i również będzie recenzja! 

*Natknęłam się już na parę „nagonek” odnośnie pianek Pantene, że pochlebne opinie na ich temat są nierzetelne. Sorry, ale skoro mi pasuje to dlaczego mam nie pochwalić? Powiem jedno! Nie traktujcie recenzji na blogach jak prawdy objawione. Każdą recenzję trzeba przefiltrować przez swoje wymagania, potrzeby, typ skóry/włosów (a czasami jeszcze milion innych czynników). Masz swój rozum i wolną wolę? Wiesz co lubisz? To przede wszystkim bazuj na swoim doświadczeniu i wiedzy. Miej swoje zdanie choćby nie było głosem ogółu bo kosmetyków używasz dla siebie i swojego zadowolenia, a nie dla zaspokojenia cudzych potrzeb i oczekiwań. To co dla kogoś jest bublem dla Ciebie może być nawet objawieniem i odwrotnie kosmetyk wychwalany nawet przez najsłynniejszą blogerkę dla Ciebie może się okazać utrapieniem. Pamiętaj, że za każdą recenzją stoi jednostkowy konsument, który wygłasza swoją opinię i swoje odczucia. Nie jest to więc żaden głos narodu, a mam wrażenie, że niektórzy nie widzą różnicy.  Ja nie zamierzam owijać w bawełnę. Coś mi się podoba - nie zawaham się ubrać swego zadowolenia w słowa. Jestem rozczarowana - zjadę choćby to był ulubieniec połowy blogosfery. W większości recenzji oraz w mailach staram się coś doradzić, podpowiedzieć, ale na 100% wiem tylko tyle ile sprawdziłam na sobie. Reszta jest więc kwestią połączenia wiedzy, logiki i podstawionej hipotezy, które nie zawsze zostaną potwierdzone w praktyce u innych osób. Nikt nie jest Alfą i Omegą - ani ja ani Ty blogerze z innego bloga. Blogi odgrywają coraz większą rolę w wyborach konsumentów, ale podczas czytania trzeba pamiętać przede wszystkim o swoich potrzebach. 

Kolejnym ulubieńcem są perfumy Givenchy Ange ou Demon Le Secret. Zdaję sobie sprawę, że coraz częściej w moich ulubieńcach pojawiają się zapachy, ale wszystko to jest zgodne z moimi odczuciami więc myślę, że ograniczenia i limity nie interesują mnie;) Zapachy to temat rzeka więc więcej prędzej czy później pojawi się w osobnej recenzji. Zdradzę tylko, że jest miłość, a do tego flakonik bardzo mi się podoba:) 
Ostatnim ulubieńcem jest puder Lirene City Matt w odcieniu 03. Kupiłam go absolutnie bez przekonania podczas wielkiej promocji w Rossmannie chyba tylko dlatego, że był nowością;) Mimo, że zdecydowałam się na najciemniejszy odcień bałam się, że będzie zbyt jasny albo co gorsza zbyt różowy, ponieważ produkty mające w nazwie "beige" mają do tego skłonność. Długo leżał aż dostąpił mojej łaski, ale warto było się przemóc bo okazało się, że to zaskakująco dobry produkt. Używam go solo czyli tylko na pielęgnację, odcień dobrze się dopasowuje (przynajmniej póki mamy zimę). Cera wygląda świeżo, jest jednocześnie matowa i rozświetlona. Posiada drobinki i nie każdemu to się spodoba, ale mi nie przeszkadza;)


Pochwalcie się swoimi ulubieńcami i dajcie znać czy mieliście styczność z moimi? 
Czytaj dalej »

piątek, 26 lutego 2016

Czy można zużyć jeszcze więcej?

Cześć Dziewczyny!

Pora na styczniowo – lutowe denko. Nie jestem największą fanką tych wpisów więc od jakiegoś czasu przedstawiam je w telegraficznym skrócie. Zrecenzowane już produkty zostały podlinkowane na niebiesko już bez zbędnych słów więc w razie potrzeby można przejść do pełnej recenzji. Jak zwykle opakowań nie zbierałam, a jedynie robiłam zdjęcie gdy część produktów dobiła dna, a część się do niego zbliżała wielkimi krokami. Uważam, że ten system nie ma sobie równych;) W zestawieniu nie brałam pod uwagę mydeł, wacików ani innych śmiesznych "powiększaczy" denka (jedynie Tami jako ciekawostka). Moim celem było zużywać mniej, ale coś nie wyszło.




Balea żel do golenia grejpfrut – wyróżniał się ładnym opakowaniem i zapachem. Mnie nie podrażniał, ale siostra raz podkradła i skończyła z ognistymi pachami. Teraz mam drugi o zapachu zgniłych jagódek;)


L’Oreal Ideal Fresh żel – dziwny zapach, ale działanie ok. 


Dr Irena Eris Vitacetric próbka 25ml – fajny krem na noc, może kupię kiedyś.



Balea żel Paradise Beach – słodki, owocowy zapach, był ok.


Anatomicals modnie owocowy żel pod prysznic – pompka popsuła się po dwóch użyciach i musiałam używać innej. Sam żel miał ładny zapach. Przypominał mi wodę toaletową jeżyna z YR. Umył, krzywdy nie zrobił.


Alterra pomadka rumiankowa – już kolejna, całkiem spoko. Coś może napiszę zbiorczo;)


Płyn do kąpieli żurawina – od Ines, miał ładne opakowanie i fajnie pachniał. 


Nivea płyn micelarny skóra wrażliwa – nie jestem wielką fanką miceli, ale do twarzy się nawet nadał. Powiek nie lubię i nie umiem dobrze zmyć żadnym micelem. Może coś o nim napiszę zbiorczo razem z innymi zaległymi.





Tami chusteczki bawełniane – fajny i higieniczny wynalazek, pachnie tak sterylnie;) Nie jest to niezbędna rzecz, ale byłam zadowolona. Choć czasem i tak z rozpędu sięgałam po ręcznik. Następnym razem wypróbuję wersję dla dzieci.


L’Occitane mini krem do rąk różany – mocny zapach, dla mnie absolutnie nie do przejścia. Musiałam zużyć na stopy. Fuj. Ale fanki typowo różanych zapachów mogą się ucieszyć. 


Organic Shop choco & sugar peeling – będzie recenzja. 


Organique kawowe masło do ciała – och tak! Była miłość. Masełka Organique to klasa:) Recenzja chyba kiedyś będzie.


Pantene odżywka do włosów w piance intensywna regeneracja – lubiłam i napiszę o niej może w marcu.

Garnier Fruit Energy żel do mycia twarzy – w książce Sekrety urody Koreanek niezbyt pozytywnie przewija się, żel w jaskrawo-pomarańczowym opakowaniu. Sądzę, że mogło chodzić o ten:D Ale mi pasował, krzywdy nie zrobił, ładnie pachniał. Nie mam do czego się przyczepić, ale skład nie każdemu się spodoba.

Bioluxe Organic Arnica krem do stóp – zapach neutralny, działanie dobre:)

L’Occcitane krem do rąk masło shea – nie mogę używać tych kremów, zapachy mnie drażnią na tyle, że zużyłam również na stopy. Poza tym przeciętniak.

Welness & Beauty olejek pod prysznic – niby pachnie przyzwoicie, ale podczas spłukiwania zapach zmienia się na niezbyt rozkoszny. Mnie osobiście przypomina tę samą woń jak podczas spłukiwania farby do włosów. Właściwości ok., ale ten zapach mi nie pasuje.

KA-HA pianka kawowa – bardzo mi pasowała, podobnie jak czekoladowa.

Lioele C.A.D krem do twarzy małowymiarowy – w marcu.

Chapstick pomadka – fuj! Przebrzydły zapach i posmak. Używałam dwa dni po czym rozbolało mnie gardło i głowa. Po odstawieniu wszystko przeszło. Wyrzuciłam.

Lirene Emolient serum – przyjemne, o delikatnym zapachu. Chyba wycofane. Sama już nie wiem bo w Ross było jako cena na do widzenia.

Lirene nawilżająco-rozświetlający płyn micelarny – napiszę zbiorczo z zaległymi. Jestem na tak, łagodny etc.

Bielenda Comfort+ krem-maska do rąk i Evree Instant Help – też zbiorczo kiedyś;) Były ok.

Under Twenty 3 stopniowa kuracja intensywnie złuszczająca, redukująca zmiany trądzikowe i przebarwienia – ciężko mi napisać miarodajną opinię, ponieważ ze względu na saszetkową formę często zapominałam użyć i używałam raz na jakiś czas. W efekcie czego nieraz część zawartości nie nadawała się już do użytku. Peeling jest ostry, wolę łagodniejsze. Maska fajna, gdyby była wersja w tubce to bym kupiła. Serum wydawało się w miarę ok., ale to tyle co mogę powiedzieć przez brak regularności. 

Mam wrażenie, że do tego nawet jak na dwa miesiące. Choć z drugiej strony biorąc pod uwagę moje zapasy chyba już lepsze spore denko niż małe bo inaczej utonę;)

Znacie coś z tych produktów? Jak tam Wasze zużycia? 
Czytaj dalej »