poniedziałek, 30 listopada 2015

Ulubieńcy listopada!

Cześć Dziewczyny!
Końcówka miesiąca może oznaczać tylko jedno… Prezentację ulubionych kosmetyków ostatnich tygodni!:) Opisane już produkty są podlinkowane. Tym razem skupiłam się bardziej na kolorówce co nie oznacza, że pielęgnacja mnie zawiodła:)


Tusz Givenchy Noir Couture ma nietypową szczoteczkę (uwielbiam takie gadżety) i sprawdza się bardzo dobrze. Więcej napiszę o nim w grudniu!


Obecność dwóch pudrów brązujących w jednym zestawieniu może Was delikatnie zaskoczyć no bo co? Czy ta Ewelina nakładała jeden na drugi czy jak? Ano czasem nawet tak! Choco Bronzer Dr Irena Eris Provoke może nas w sobie rozkochać już od samego patrzenia! Daje piękne, naturalne satynowe wykończenie i dobrze komponuje się z odcieniem mojej cery.  
Trystal3 Bronzing Minerals marki Vita Liberata to z kolei mineralny puder brązujący, który należy lekko nałożyć na całą twarz oraz dodać dodatkową porcję w miejsca, które chcemy podkreślić tudzież wymodelować. Posiadam odcień jaśniejszy – Sunkissed i muszę przyznać, że o ile w opakowaniu przypominał o typowy bronzer to po nałożeniu na twarz praktycznie stapia się on z moją cerą. Zyskałam więc uniwersalny puder do stosowania na całą twarz, a jeśli chcę dodatkowo podkreślić obszar poniżej kości policzkowych efekt jest bardzo subtelny. W przypadku cer bardzo jasnych zapewne będzie bardziej zauważalny. Puder nałożony na całą twarz wygląda bardzo naturalnie i nikt nawet nie pomyśli, że mam na całej twarzy bronzer. Pytałam nawet paru osób czy może z moją twarzą jest coś „nie tak”? W odpowiedzi otrzymałam tylko, że jest taka wygładzona… To chyba dobrze;) W dotyku również jest bardzo miła;) Atut stanowi też świetny pędzelek dołączony do zestawu, a jak wiecie rzadko się zdarza żeby pędzelek obecny w opakowaniu był dobry.




Dolce&Gabbana 3 L'imperatrice czyli Cesarzowa  równie bezwzględna jak ja, bowiem mój charakterek nie ma sobie równych...;) A tak poważnie to dość radosne perfumy:) Zapachy to kwestia niesłychanie indywidualna więc nikogo nie namawiam. W ogóle jestem daleka od agresywnego wciskania innym czegokolwiek;) Ja go powąchałam dzięki Snow White i momentalnie przypadł mi do gustu. Kiedyś napiszę o nim coś więcej;)
Jedną z pomadek L'Oreal Rouge Caresse zobaczyłam u Alicji. Najpierw pomyślałam nie, ale w niedługim czasie miała miejsce promocja -49% poszłam i nawet znalazłam dwa kolory dla siebie. Wybrałam 501 Nude Igenue czyli delikatny nudziak typowy dla większości moich wcześniejszych, bezpiecznych wyborów oraz 103 Sweet Berry czyli pozornie najodważniejszy odcień w mojej skromnej kolekcji;) Muszę jednak przyznać, że nawet czuję się w nim lepiej niż w nude;) Jest półprzejrzysty więc nie muszę się obawiać, że wyglądam w nim zbyt krzykliwie (czego bardzo nie lubię). Odcień ten ładnie ożywia twarz i na ustach wygląda bardzo naturalnie:) Pomadki są kremowe, z lekkim połyskiem, bardzo przyjemne w użyciu i nie wysuszają ust:) To był dobry wybór i kiedyś napiszę o nich coś więcej.

Znacie któreś z moich ulubieńców? Jakie macie o nich zdanie?

PS: A już niebawem ulubieńcy roku!
 
Czytaj dalej »

sobota, 28 listopada 2015

Bielenda Skin Clinic Professional aktywna maska odmładzająca na noc

Cześć Dziewczyny!

Na początku października pisałam o aktywnej masce nawilżającej marki Bielenda. Maska ta zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i zaraz potem miałam okazję wypróbować również wersję odmładzającą. Jeśli jesteście ciekawi czy zaskoczyła mnie równie pozytywnie zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią wpisu;)


Opis producenta

Profesjonalne zabezpieczenie skóry przed starzeniem. Skin Clinic Professional to zaawansowana linia profesjonalnych, mocno skoncentrowanych preparatów ANTI-AGE do pielęgnacji twarzy, których udowodniona skuteczność wynika z innowacyjnych, specjalnie opracowanych receptur inspirowanych medycyną estetyczną oraz wysokiego stężenia składników aktywnych używanych w profesjonalnych zabiegach w gabinetach kosmetycznych. Aktywna maska odmładzająca o kremowej konsystencji skutecznie podnosi jakość cery dojrzałej – poprawia jej jędrność, elastyczność, nawilżenie oraz koloryt. Skutecznie redukuje zmarszczki, opóźnia powstawanie nowych, doskonale wygładza, rewitalizuje skórę, zmniejsza zaczerwienienia, dodaje cerze blasku. Mocno skoncentrowana profesjonalna formuła zawiera wysoką dawkę silnie odmładzających składników aktywnych: Retinol, Witamina E, Olej Kokosowy. Efekt: skóra wygląda na młodszą – jest wyraźnie zrewitalizowana, ładnie napięta, gładsza, jędrniejsza, pełna blasku, aksamitna w dotyku. Przebarwienia, zmarszczki i szarość cery zredukowane. Testowany dermatologicznie.

Moja opinia

Opakowanie

Jest bardzo podobne jak w przypadku wersji nawilżającej, odróżniają je tylko kolory. Cała seria masek na noc z serii Skin Clinic Professional prezentuje się bardzo spójnie (oprócz tych dwóch dostępna jest jeszcze wersja korygująca). Maska umieszczona jest w kartonowym, zafoliowanym opakowaniu. Wewnątrz znajdziemy tubkę o pojemności 50ml z zakręcaną nakrętką. 

Konsystencja i zapach

Maska ma białą barwę i kremową konsystencję. W przeciwieństwie do wersji nawilżającej nie posiada żadnych delikatnych drobinek. Zapach jest bardzo subtelny, niemal niewyczuwalny. W pierwszym momencie typowo kosmetyczny, a przy dokładnym powąchaniu wyczuwam w niej woń bezzapachowego oleju kokosowego. Jakkolwiek to nie brzmi tak właśnie jest gdyż nawet bezzapachowy rafinowany olej kokosowy posiada bardzo subtelny kokosowy zapach gdy dokładnie go powąchamy;) Mój nos potrafi wyczuć takie subtelne szczegóły, ale podejrzewam, że wiele osób nawet tego nie zarejestruje. Nie trzeba się więc obawiać, że zapach będzie przeszkadzał, ponieważ żeby go poczuć trzeba się naprawdę mocno wczuć.

Działanie

Przed pierwszym zastosowaniem maski trochę się obawiałam efektów ze względu na zawartość retinolu, z którym nigdy nie miałam do czynienia oraz oleju kokosowego, który może zapychać. Choć w przypadku tego drugiego byłam spokojniejsza, ponieważ używałam już kremów z dodatkiem oleju kokosowego i nic złego się nie działo. Jednak jak to ja zastosowałam maskę jeszcze tego samego dnia gdy do mnie trafiła. Maska odmładzająca jak sama nazwa wskazuje przeznaczona jest do cery dojrzałej. Nie wiem czy powinnam już uznawać swoją cerę za dojrzałą czy jeszcze odrobinę młodą, ale jak już nieraz wspominałam w pielęgnacji nie do końca kieruję się oznaczeniami typu młody/stary, a bardziej potrzebami cery;) Maska przeznaczona jest do stosowania na noc. Wersję nawilżającą często stosowałam nie tylko na noc, ale i pod prysznicem albo np. na jakiś czas w ciągu dnia i zawsze osiągałam satysfakcjonujące efekty. Jednak w tym przypadku stosuję zgodnie z przeznaczeniem, ponieważ ze względu na zawartość retinolu logika podpowiada żeby nakładać ją na te kilka godzin tak aby substancje aktywne miały szansę zadziałać jak najlepiej. Maska ma lekką, kremową konsystencję więc nie trzeba się obawiać, że przykleimy się do poduszki. Ja najczęściej aplikuję ją po wieczornym demakijażu i oczyszczeniu twarzy, potem jeszcze zajmuję się swoimi sprawami, a gdy kładę się spać maska jest już od dawna całkowicie wchłonięta. Po zastosowaniu maski twarz jest bardzo dobrze nawilżona, miękka i wygładzona. Zauważyłam również delikatne właściwości rozjaśniające. Cera jest jakby jaśniejsza i bardziej promienna. Najlepsze efekty osiągam po uprzednim zastosowaniu peelingu lub błotnej maski oczyszczającej. Ważne jest dla mnie również to, że maska nie zapycha ani nie przetłuszcza cery. Rano twarz nie jest pokryta nadmierną ilością sebum. Maska działa dość podobnie do wersji nawilżającej z tą różnicą, że wersja odmładzająca delikatnie rozjaśnia i rozświetla cerę. Przebarwień nie posiadam więc w tej kwestii nic nie powiem. Jeśli miałabym więc doradzić, którą z tych dwóch wybrać polecam kierować się składem czyli tym, które składniki na ogół bardziej Wam służą i bardziej Was przekonują. Jeśli jesteście bardzo młode wybierzcie nawilżającą;) Ja jestem zadowolona z obu:)

Ps. po recenzji maski nawilżającej dostałam kilka sygnałów na maila, że skusiłyście się i maska również Wam służy. Bardzo mnie to cieszy!:) 


Znacie już serię Skin Clinic Professional, a może polecacie inne maseczki tego typu?
Czytaj dalej »

czwartek, 26 listopada 2015

Dr Irena Eris Provoke Nude Glam Look, ShyShine Nude Powder

Cześć Dziewczyny!

Do podkładów mam dość chłodny stosunek. Raz na bardzo długi czas zdarza mi się trafić na coś co by mnie zachęciło do używania od czasu do czasu. Jednak pudry to zdecydowanie moja bajka! Zwłaszcza gdy kuszą swym pięknym tłoczeniem tak jak bohater dzisiejszej recenzji – matujący puder z efektem rozświetlenia na twarz i kości policzkowe Dr Irena Eris Provoke ShyShine Nude Powder pochodzący z najnowszej kolekcji Nude Glam Look. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy pomyślałam, że może to być coś podobnego do prasowanych Meteorytów Guerlain, nad których zakupem zastanawiam się od jakiegoś czasu. Powstrzymuje mnie jedynie to, że z wersji w kulkach nie byłam zadowolona. Sądzę, że w przypadku pudru ShyShine ogólny zamysł jest podobny, choć wizualnie oba produkty wyglądają oczywiście zupełnie inaczej:)


Opis producenta

Zaskakujące połączenie dwóch efektów w formie jednego multifunkcyjnego pudru, który matuje i dyskretnie rozświetla. Lekka jedwabista konsystencja doskonale stapia się ze skórą nadając jej nieskazitelny satynowy wygląd. Starannie dobrana kompozycja dwóch naturalnych odcieni beżu, ciepłego różu oraz delikatnej perły sprawia, że każde pociągnięcie pędzla nadaje cerze świeżości i promienności w bardzo kobiecej odsłonie. Świetnie sprawdzi się do wykończenia każdego typu makijażu, zapewniając naturalny wygląd skóry. Można stosować jako puder na całą twarz lub jako subtelny rozświetlacz kości policzkowych.

Moja opinia

Opakowanie

Puder pochodzi ze specjalnej kolekcji zatem mamy tu do czynienia z nieco innym wyglądem kartonika. Muszę jednak przyznać, że ta szata graficzna podoba mi się jeszcze bardziej od klasycznych, srebrnych kartoników. Kolorystycznie idealnie nawiązuje do tego co znajdujemy wewnątrz;) Sama puderniczka jest już identyczna jak w przypadku pozostałych produktów do twarzy Provoke – biała z widocznym lustrzanym logo. Nieco kłopotliwa do sfotografowania;) Gramatura pudru wynosi 10g więc produkt wystarczy na długo. Produkt ważny jest 24 miesiące od momentu otwarcia, jest więc szansa na całkowite zużycie w terminie;)

Konsystencja i zapach

Zapach pudru ShyShine jest niemal niewyczuwalny lecz nieco inny niż np. w przypadku Choco bronzera. Po nałożeniu na twarz nie czuję już zupełnie nic, co mi osobiście odpowiada. Konsystencja jest pudrowa, ani mocno zbita ani bardzo aksamitna. Puder delikatnie pyli podczas nakładania, ale dość łatwo to opanować nie nakładając zbyt dużej ilości na raz na pędzel. 



Wygląd pudru oraz działanie

Tłoczenie pudru prezentuje się bardzo przyjemnie i estetycznie. Puder skomponowany został z harmonijnie współpracujących ze sobą dwóch odcieni beżu, ciepłego różu oraz delikatnej perły. Połączenie kolorów ma sprawić, że nasza cera będzie miała wyrównany koloryt skóry, zostanie rozjaśniona, a owal twarzy stanie się odpowiednio wymodelowany. Jakby tego było mało cera ma być jednocześnie matowa i rozświetlona, co z pozoru wydaje się wykluczać:) Jednak jest tu jakaś magia gdyż rzeczywiście tak jest. Mat jaki zapewnia puder jest pół-satynowy, a na powierzchni twarzy można dostrzec bardzo subtelne, niemal niewidoczne drobinki, które ładnie rozświetlają twarz sprawiając, że skóra nie błyszczy się nadmiernie, ale prezentuje się bardzo naturalnie i zdrowo. Dodatkowo rysy twarzy optycznie stają się bardziej łagodne i szlachetne. Po wymieszaniu kolorów produkt jest właściwie pół-transparentny, powinien pasować do większości typów urodowych. Ja jednak rezygnuję z wymieszania tego najjaśniejszego odcienia perłowego lub mieszam go bardzo oszczędnie gdyż powoduje on u mnie efekt zabielenia twarzy (czego niesłychanie nie lubię!);) Przejeżdżam więc pędzlem głównie po środkowej części pudru tak aby pominąć odcień perłowy lub zebrać go jak najmniej;) Na szczęście pozostałe odcienie bardzo mi odpowiadają. Nawet różowy, co do którego miałam obawy, że spowoduje u mnie efekt świnki;) Puder stanowi idealne wykończenie makijażu. Ja stosuję go w połączeniu z sypkim podkładem mineralnym lub ewentualnie z bardzo lekkim kremem BB. Jeśli natomiast zależy Wam na spotęgowaniu efektu rozświetlenia produkt można nałożyć na podkład rozświetlający. Bardzo lubię go również stosować solo tzn. na wcześniej nałożoną pielęgnację oraz korektor pod oczy, bez którego obejść się niestety nie mogę. Nałożony w ten sposób puder ładnie ujednolica koloryt cery, matuje i jednocześnie rozświetla. Słowem spełnia wszystkie swe zadania. Oczywiście rozświetlenie jakie zapewnia ten produkt nie jest porównywalne z popularnym rozświetlaczem MAC Soft&Gentle ani Mary Lou The Balm. To zupełnie inny wymiar rozświetlenia. Na tyle subtelny, że z powodzeniem możemy go stosować zarówno na określone partie twarzy jak i na całą twarz. Nie jest to jednak produkt typowo kryjący. Dlatego też gdy stosuję go jedynie na krem w miejsca, które wymagają ewentualnego zatuszowania nakładam odrobinę kamuflażu w kremie już na ten puder;) Nie zauważyłam żadnego negatywnego wpływu tego produktu na moją skórę, choć przyznam, że nie sprawdzałam dokładnie składu. Produkt trzyma twarz w ryzach przez długi czas. Po kilku godzinach moja mieszana cera wymaga delikatnego przypudrowania w okolicach nosa lub użycia bibułki matującej.
Podsumowując bardzo polubiłam ten puder, jest naprawdę udany. Począwszy od przyciągającego tłoczenia aż po wyjątkowe działanie. Jedyne co bym w nim zmieniła to ten perłowy odcień. Dodam jednak, że przy większości odcieni skóry (w przeciwieństwie do mojej) ten kolor nie będzie w niczym przeszkadzał. Będzie się prezentował wręcz korzystnie;) Z pewnością mogę też stwierdzić, że dla nikogo nie będzie zbyt ciemny.
Dr Irena Eris Provoke Nude Glam Look ShyShine Powder

Puder dostępny jest w niektórych drogeriach Rossmann i Super-Pharm (choć wiem, że szybko znika z półek - sama przejechałam za nim pół Łodzi:D) oraz w internetowym sklepie firmowym. 


Jak Wam się podoba ten puder? Stosujecie tego typu produkty?
Czytaj dalej »

wtorek, 24 listopada 2015

Trzy naturalne pomadki do ust: John Masters Organics, Make Me Bio, Stenders

Cześć Dziewczyny!

Nie od dziś wiadomo, że mam wymagające usta i zużywam dużo pomadek pielęgnacyjnych. Używałam już różnych od tych typowo drogeryjnych z przeciętnym składem aż po te bardziej naturalne. Ze względu na szybkość zużycia często nie jestem w stanie zrecenzować każdej wykończonej przeze mnie pomadki. Wpadłam więc na pomysł żeby w tym wpisie przedstawić Wam trzy pomadki bazujące na naturalnych składnikach. Czy naturalne i droższe zawsze działa lepiej? Od razu zaznaczę, że nie używałam wszystkich na raz jak niestety często myślicie;)
John Masters Organics balsam do ust

Opis producenta

Ten balsam jest najlepszą rzeczą jaką mogą spotkać Twoje usta! Produkt ten idealnie wygładza, nawilża i odżywia skórę ust pozostawiając niepowtarzalny smak i zapach, którego nie da się opisać. Zrobiony z najlepszych organicznych składników balsam nie tylko chroni usta przez szkodliwymi warunkami atmosferycznymi, ale także odmładza je w widoczny sposób.

Olea Europaea (Olive) Oil, Carthamus Tinctorius (Sunflower) Oil, Beeswax, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Oil, Linum Usitatissimum (Flax Seed) Oil, Borago Officinalis (Borage) Oil, Rosa Mosqueta (Rosehip) Oil, Citrus Reticulata (Tangerine) Peel Oil, Citrus Medica Limonium (Lemon) Peel Oil, Citrus Aurantifolia (Lime) Oil.

Moja opinia

Tego balsamu do ust używałam już ponad rok temu. Skusił mnie opis producenta według którego ten balsam to najlepsza rzecz jaka może spotkać moje usta. Och! Jakżeby się nie skusić? Cena wynosząca 30zł/4g nie zachęcała, ale pomyślałam, że za taki super eko produkt trzeba zapłacić więcej więc radośnie dodałam go do wirtualnego koszyka w sklepie internetowym. Produkt umieszczony został w prostym wykręcanym opakowaniu. Osobiście wolę sztyfty wysuwane, ale akurat każdy z dzisiejszych bohaterów był wykręcany. Balsam pachniał bardzo przyjemnie cytrusowo. Nie była to jednak żadna łazienkowa nuta tylko bardzo naturalna.  Jego posmak też był całkiem przyjemny i subtelny. Barwa sztyftu była żółta, a konsystencja śliska i delikatna. Jeśli chodzi o właściwości to miałam wrażenie, że działał jak chciał. Raz usta były przyjemnie gładkie, a raz sypały się z nich wiórki;) Zatem potrzeb moich wymagających ust nie spełnił. Najgorsze było jednak to, że pomadka była bardzo łamliwa. Łamała się i rozwarstwiała nieustannie i to jeszcze bardzo nierównomiernie. Doprowadzało mnie to do szału. Zwłaszcza gdy chciałam z niej skorzystać w miejscu publicznym i nagle odłamek pomadki przyklejał mi się do ust albo smętnie opadał na podłogę. Naturalne pomadki nie posiadają jakiś silnych utwardzaczy, ale bez przesady żeby produkt łamał się niemal przy każdym użyciu. Opinie w internecie były pozytywne więc pomyślałam, że trafiłam na felerny egzemplarz. Napisałam więc w tej sprawie do marki, ale w odpowiedzi otrzymałam informację, że naturalne pomadki mogą się łamać;) Nigdy więcej jej nie kupiłam. Zbyt wysoka cena jak na produkt, po którym poziom mojej irytacji niebezpiecznie wzrastał;) Na plus zasługiwał tylko ładny zapach i delikatny połysk na ustach. Zrobicie jak chcecie, ale ja odradzam.

Make Me Bio Kiss Me pomadka z masłem mango

Opis producenta

Pomadka KISS ME to bezzapachowy balsam do ust, idealny dla osób z wrażliwą skórą. Doskonale chroni usta przed działaniem czynników zewnętrznych, pierzchnięciem, pękaniem i przesuszeniem. Zawiera masło mango i olej makadamia, które delikatnie natłuszczają i nawilżają wymagającą skórę ust i chronią ją przed utratą wilgoci. Skwalen pochodzący z oliwy z oliwek zmiękcza skórę i ją wygładza, a oleje ze słodkich migdałów i jojoba wykazują działanie odżywcze i regeneracyjne.

Mango (Mangifera Indica) seed butter, glycine, soy wax, golden jojoba (Simmondsia Chinensis) seed oil, organic macadamia nut (Macadamia Ternifilia) oil, cold-pressed sweet almond (Prunus Amygdalus Dulcis) oil, Brazilian palm (Copernicia Cerifera) wax, olive squalene, vitamin E (Tocopherol).

Moja opinia

Tę pomadkę również kupiłam w sklepie internetowym. Miało to miejsce na samym początku września tego roku. Do wyboru były trzy rodzaje, ja zdecydowałam się na wersję bezzapachową. Pomadka umieszczona została w takim nietypowym kartoniku i przewiązana sznurkiem. Jej opakowanie również było wykręcane. Napisy okazały się być słabej jakości, mocno wyblakły mimo, że długo tego produktu nie męczyłam (z tego co pamiętam poniżej 2 tygodni). Możliwe, że posłużył by mi dłużej gdyby nie to, że również okazał się złamasem;) Korzystanie z takiego balsamu jest naprawdę męczące więc również był to mój pierwszy i ostatni egzemplarz. Efekty stosowania były przeciętne. Niestety dobry skład nie szedł tutaj w parze z cudownym działaniem. Z przykrością stwierdzam, że o wiele lepiej nawilża kokosowe masełko do ust Nivea. W moim odczuciu wydatek rzędu 19zł/5g balsamu, który nie spełnia oczekiwań mija się z celem. Producent deklaruje, że balsam jest bezzapachowy. Ja jednak wyczuwałam w nim lekko cytrusową nutę. Podobną do tej z balsamu JMO jednak o wiele subtelniejszą. O to akurat nie miałam pretensji gdyż zapach był całkiem przyjemny i ulotny. Podobnie jak JMO balsam również miał żółtawą barwę, ale nieco bardziej grudkową konsystencję.

Stenders kawowo - śmietankowy balsam do ust

Opis producenta

Ten ochronny balsam zapewni długotrwałe nawilżenie twoich ust. Wypełniony naturalnym masłem shea i olejkiem kawowym sprawi, że poczujesz jak twoje usta są kusząco miękkie i gładkie oraz pachnące intrygująco łagodną, kremową kawą.

Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Beeswax Synthetic, Hydrogenated Polyisobutene, Cetearyl Alcohol, Decyl Isostearate, Isostearyl Isostearate, Isoamyl Laurate, Coffea Arabica (Coffee) Seed Oil, Parfum (Fragrance), Glyceryl Caprylate, Polyglyceryl-3 Ricinoleate, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter Unsaponifiables, Soybean Glycerides, PCA Glyceryl Oleate, Glycerin, Aqua (Water), Lecithin, Ascorbyl Palmitate, BHT, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Tocopherol, Citric Acid

Moja opina

Ten balsam kupiłam na początku października gdy tylko dowiedziałam się, że Stenders wypuścił balsamy w sztyfcie. Wcześniej miałam już kawowo-śmietankowe masło do ust w słoiczkowej formie więc kupiłam bez wahania. Do wyboru były 4 rodzaje. Ja jednak zdecydowałam się na znany i akceptowany już przeze mnie kawowo-śmietankowy zapaszek. Zapach jest identyczny jak w przypadku masła. Jest przyjemny, kremowy, ale nie jest zbyt intensywny i męczący. Dla mnie w sam raz. Kiedy odeszłam od kasy w sklepie Stenders trochę pożałowałam, ponieważ przypomniałam sobie wcześniejsze przygody z wykręcanymi, naturalnymi balsamami opisanymi wyżej. Bałam się, że znowu trafię na łamliwy balsam. Na szczęście ten nie funduje takich atrakcji. Może dlatego, że jego konsystencja jest inna niż w przypadku dwóch pozostałych. A może dlatego, że w przypadku tego balsamu skład jest jednak dłuższy i mniej naturalny w porównaniu z Make Me Bio i JMO.  Ten balsam ma kremową barwę i przyjemniejszą w odbiorze konsystencję bez mikro grudek, choć mógłby być nieco bardziej twardy (sądzę, że latem mógłby się jednak łamać). Na tej jednej pomadce się nie przejechałam. Działa równie dobrze jak wersja w słoiczku, a jest łatwiejsza w użyciu. Radzi sobie z moimi wymagającymi ustami nawilżając i regenerując. Usta szybko stają się miękkie i gładkie. Nie mam zastrzeżeń co do działania.  Mam chęć jeszcze na wersję żurawinową, ale nie jestem przekonana czy zapach będzie mi odpowiadał;) Oczywiście żeby nie było tak miło za sztyft musimy zapłacić 19,99/4,8g. Na szczęście tym razem nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. Pomadkę należy zużyć w ciągu 6 miesięcy od momentu otwarcia, ale u mnie jeszcze żaden balsam tyle nie wytrzymał;) 

Podsumowując w moim przypadku naturalne niestety nie zawsze oznacza lepsze.


Sięgacie po naturalne pomadki do ust? Jakie macie o nich zdanie?

Czytaj dalej »