wtorek, 29 stycznia 2019

MIYA nowości do pielęgnacji twarzy – maseczki myBEAUTYexpress, myPUREexpress, krem SecretGLOW i rozświetlacze mySTARlighter!

W drugiej połowie ubiegłego roku marka MIYA obrodziła nie tylko w nowości do pielęgnacji ciała, ale i do twarzy:) Oferta rozszerzyła się o błyskawiczne maseczki myBEAUTYexpress i myPUREexpress, rozświetlający krem all-in-one SecretGLOW i rozświetlacze mySTARlighter w 3 odcieniach do wyboru:) 
Miya Cosmetics nowości do pielęgnacji twarzy, Miya nowość

Wszystkie nowe dzieci MIYA Cosmetics łączy jedno – ma być szybko, wielozadaniowo i skutecznie! Maksymalny czas, jaki musimy poświęcić by zebrać żniwa z zastosowania poszczególnych produktów to 5 minut! Tyle czasu wygospodarują nawet osoby, których terminarz wypełniony jest po brzegi obowiązkami;)
Miya Cosmetics kosmetyki

MIYA Ekspresowe maseczki do twarzy



Należę do osób, które cenią sobie pielęgnację uzupełniającą w postaci maseczek:) Większość dostępnych formuł nie jest mi obca. Stosuję maseczki w płachcie, peel-off, nawilżające, oczyszczające, całonocne, bąbelkujące i pewnie coś by się jeszcze znalazło:D Najczęściej jednak sięgam po gotowe maseczki zmywalne, których nie trzeba trzymać zbyt długo na twarzy;) Na maseczkę w płachcie muszę mieć nastrój i zarezerwowane 20-30 minut lub zaplanować aplikację np. podczas sprzątania bo ciężko mi położyć się z maseczką i bezczynnie czekać na efekty. Natomiast maseczki kremowe pozwalają mi zaoszczędzić czas, gdyż często mogę je stosować nawet pod prysznicem, mając jednocześnie nałożoną maskę do włosów, wykonując peeling ciała czy nawet depilację nóg;) Nie należę do osób, które leżą i pachną. Lubię robić kilka rzeczy jednocześnie. Dlatego też nowe maseczki MIYA były dla mnie iście łakomym kąskiem;) Obie występują w poręcznych 50ml słoiczkach. To dla mnie plus, ponieważ niechętnie sięgam po maseczki w saszetkach.


MIYA myPUREexpress 5 minutowa maseczka oczyszczająca


Miya Cosmetics my pure express

Jest to maseczka oczyszczająca z kompleksem zawierającym 5% kwas azelainowy oraz glicerynę. Ma ona zapewnić ekspresowe oczyszczenie porów i aktywne działanie na niedoskonałości skóry zaledwie w 5 minut. Oprócz kwasu azelainowego i gliceryny w składzie znajdziemy glinkę białą i różową, olej z nasion malin, olej jojoba, witaminę E oraz Prowitaminę B5
Miya Cosmetics mypureexpress

Maseczka myPUREexpress wylądowała na mojej twarzy jako pierwsza;) Wszystko to za sprawą wyjątkowego zapachu, który oczarował mnie zaraz po zdjęciu sreberka chroniącego zawartość;) W moim odczuciu jej zapach jest jakby kwaśny, a jednocześnie świeży, kobiecy i mający w sobie coś z kosmetyków aptecznych (jestem fanką takich aromatów). Kojarzy mi się on z bezpieczeństwem i skutecznością. Do tego niesamowicie mnie relaksuje:) Przy czym nie jest zbyt intensywny i nie utrzymuje się na skórze po zmyciu. 
Miya Cosmetics maseczka z kwasem azelainowym

Maska posiada aksamitnie kremową konsystencję, która błyskawicznie się rozprowadza i równie szybko spłukuje. Z uwagi na zawartość glinek polecam nakładać grubszą warstwą. Zawsze, kiedy ktoś mi mówi, że nie widzi efektów z zastosowania jakiejś maski pytam: a ile nałożyłaś? Kropelkę?;) Warto też dodać, że nie jest to maska agresywna. Przy ustawowym czasie aplikacji nie zasycha i nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry. Nie trzeba jej spryskiwać mgiełką w trakcie stosowania. Jak już wspomniałam, najchętniej stosuję ją pod prysznicem:) Maska nie spływa samoistnie ze skóry pod wpływem ciepła parującej wody, więc jest to jak najbardziej wykonalne. 
multimasking czy warto, miya cosmetics

Efekt zastosowania maski rzeczywiście widoczny jest już po 5 minutach. W przypadku cery tłustej lub mocno zanieczyszczonej można wydłużyć czas aplikacji do 10 minut. Moja cera jest mieszana, ale cienka i delikatna. Nie należy do tych mocno zanieczyszczonych, więc nigdy nie przekraczam tych 5 minut. Przyznaję, że z uwagi na przyjemność stosowania najchętniej nakładałabym ją codziennie, ale wiem, że wtedy osiągnęłabym efekt odwrotny od zamierzonego. Ograniczam się więc do 2-3 aplikacji tygodniowo. Po zmyciu maseczki skóra jest dobrze oczyszczona i naturalnie matowa. Pory są ładnie zwężone, a jednocześnie skóra nie jest ściągnięta i podrażniona. Nie trzeba po niej nakładać produktów łagodzących, ale jest to maska oczyszczająca, więc zastosowanie dalszej pielęgnacji jest wskazane. Dobrze oczyszczona skóra jeszcze lepiej chłonie substancje odżywcze zawarte w kremie oraz serum i dla mnie jest to znaczący powód przemawiający za stosowaniem takich masek. Jeśli chodzi o bezpośredni wpływ na niedoskonałości to przyznaję, że moja skóra nie ma nadmiernej tendencji do ich powstawania. Jednak jak wiecie, co jakiś czas pojawiają się u mnie drobne krostki. Staram się ich nie ruszać, ale czasem nie mogę wytrzymać i zaczynam w nich „majstrować”;) Niestety najczęściej powoduje to zaognienie problemu w postaci powiększenia i mocniejszego zaczerwienienia niedoskonałości, a same krostki stają się trudne do usunięcia. Nie jest tak żeby mi się udawało zmyć maskę razem z owymi krostkami, ale po jej użyciu skóra w ich obrębie nie jest już tak zaogniona:) To z pewnością zasługa zawartości kwasu azelainowego, który jest odpowiedni nawet dla osób mających cerę wrażliwą, problematyczną, atopową, skłonną do trądziku i rumienia, a nawet płytko unaczynioną. W dodatku kwas ten nie jest fotouczulający, więc można go stosować nawet latem. Dzięki pozostałym składnikom skóra jest nie tylko oczyszczona i mniej się przetłuszcza, ale jest też delikatnie nawilżona, miękka i miła w dotyku:) Maska reguluje wydzielanie sebum, ale jednocześnie posiada właściwości kojąco-odżywcze.  


MIYA myBEAUTYexpress 3 minutowa maseczka wygładzająca


MIYA myBEAUTYexpress

Maseczka wygładzająca zawiera aktywny węgiel kokosowy, który oczyszcza skórę z nadmiaru sebum i zanieczyszczeń, zmniejsza niedoskonałości, matuje i ujednolica koloryt cery, a także odblokowuje i zwęża pory. Działa niczym magnes na zanieczyszczenia skóry. Oprócz tego maska zawiera także białą glinkę, olej z pestek winogron, ekstrakt z kwiatów rumianku, witaminę E oraz prowitaminę B5. Produkt posiada właściwości wygładzające, a dodatkowo koi zaczerwienienia, poprawia ogólny wygląd skóry i wyrównuje jej koloryt. 
Miya Cosmetics maska z węglem kokosowym

Jak na maseczkę węglową przystało myBEAUTYexpress posiada ciemny, niemalże czarny kolor świadczący o wysokiej zawartości jednego z głównych składników i nie jest to barwnik jak w niektórych tego typu kosmetykach;) Jeśli chodzi o zapach to uważam, że myBEAUTYessence w wersji Coco Beauty Juice, myMAGICscrub i myBEAUTYexpress są produktami blisko ze sobą spokrewnionymi. Choć można wyczuć subtelne różnice zarówno w samym zapachu jak i jego intensywności;) Woń maseczki jest najbardziej zbliżona do esencji, czyli mamy tutaj kokosowo-rumiankową nutę. Jest ona jednak zdecydowanie delikatniejsza i mniej długotrwała. Swoją drogą dla wzmocnienia efektów i zapachu można spryskać skórę esencją przed nałożeniem maski lub po jej zmyciu. Zapach tej maseczki ma wielu zwolenników i sama też go lubię, choć na pierwszym miejscu jest u mnie wersja różowa:) 
Miya Cosmetics my beauty express

Konsystencja tej maski jest równie przyjemna i łatwa w aplikacji zarówno pędzelkiem jak i dłońmi. Spłukuje się także bez problemu, ale pamiętajmy o nałożeniu grubszej warstwy. Polecam też kontrolę twarzy w lustrze już po zmyciu:) Ja ze względu na stosowanie w wannie nie jestem w stanie od razu sprawdzić czy zmyłam dokładnie. Przeważnie więc już po wyjściu spod prysznica znajduję resztki maski w nosie:D W przypadku kłopotów z ekspresowym zmyciem, polecam zrobić to przy użyciu gąbeczki (np. dobrze wszystkim znanej Calypso). Zyskujemy wtedy dodatkowy masaż pobudzający krążenie;) 
Miya Cosmetics my beauty express konsystencja

Maseczkę nakładamy na oczyszczoną skórę twarzy na jedyne 3 minuty. W przypadku mojej cery ten czas jej optymalny, ale zdarza mi się trzymać 5 minut, gdy robię multimasking;) Jeśli aplikujemy na te kilka minut, maska nie zasycha i nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry. Przy znacznie wydłużonym czasie aplikacji maska przyschnie i trudniej będzie ją zmyć. Aczkolwiek spragnionych mocniejszego oczyszczenia może to nie zrazić;) Choć moim zdaniem, jeśli potrzebujemy silniejszego oczyszczenia, lepiej zrobić wcześniej peeling twarzy niż przeciągać stosowanie. W końcu miało być ekspresowo, a nie mozolnie:D Po pierwszym zastosowaniu wersji oczyszczającej myślałam, że już nie uda się tego przebić, ale czarna maska również pozytywnie mnie zaskoczyła i nie jestem w stanie wybrać, którą lubię bardziej:) Te maski to jest życie… Pierwsze co zauważam zawsze po zmyciu tej maski to silne wygładzenie skóry, dodatkowo cera jest jaśniejsza, rozświetlona i świetnie oczyszczona! Po prostu świeża! Koloryt cery staje się bardziej wyrównany, więc maska jest idealna również przed większym wyjściem lub ważnym spotkaniem:) Trzeba tylko pamiętać żeby dokładnie ją zmyć ze wszystkich zakamarków twarzy;)
Miya Cosmetics maska


Multimasking



Maski możemy stosować indywidualnie na całą twarz, miejscowo lub dowolnie je ze sobą łączyć w myśl idei multimaskingu;) Czasami poszczególne partie twarzy lepiej reagują na niektóre składniki lub wymagają nieco innych efektów. Posiadacze cer mieszanych wiedzą o tym najlepiej:) Warto wtedy nałożyć dwie maski idealnie dopasowując je do potrzeb skóry. Dla przykładu myPUREexpress na czoło i brodę, a myBEAUTYexpress na nos i policzki. W moim przypadku np. zimą nos potrzebuje silniejszego wygładzenia. 


MIYA secretGLOW Rozświetlający krem z witaminami all-in-one


Miya Cosmetics krem Secret Glow

Ten wielofunkcyjny krem w swoim składzie zawiera witaminy C, B3, E, Prowitaminę B5, kwas hialuronowy, ekstrakt z peonii, pielęgnacyjne oleje (olej z pestek moreli i makadamia) oraz opalizujące drobinki miki

Krem umieszczony został w poręcznej 30ml różowej tubce, która zmieści się nawet w torebce. Dużą zaletą jest tutaj zwężony otwór dozujący, dzięki któremu możemy wycisnąć nawet niewielką ilość wystarczającą na pokrycie drobnych obszarów skóry takich jak np. okolice pod oczami;)


Krem posiada delikatnie kwiatowy, dość długo utrzymujący się zapach. Jego konsystencja jest kremowa i nieobciążająca. 


W secretGLOW zawarto opalizujące drobinki miki, które po wypróbowaniu kremu na dłoni wydają się być dość widoczne. Jednak na twarzy ładnie się układają, prezentując się już subtelniej (nakładamy niewielką ilość). Kosmetyk można stosować, jako rozświetlający krem do twarzy, dekoltu i pod oczy, jako bazę pod makijaż lub jako ekspresową maseczkę bankietową;) Ja lubię go używać w roli rozświetlającego kremu pod oczy na dzień, jako bazy i niekiedy, jako maseczkę. Nałożony pod oczy zapewnia delikatny efekt blur, rozświetla, a jednocześnie wygładza i nawilża. Nadaje się do stosowania pod makijaż. Ale szczególnie docenią go osoby, które nie mają problemów z cieniami pod oczami. Krem jeszcze bardziej podkreśli ich dobrą kondycję skóry w okolicach oczu, a jednocześnie zadziała jak delikatny korektor. W przypadku widocznych cieni (takich jak moje) stanowi dobry grunt pod makijaż. Użyty, jako baza pod makijaż twarzy rozświetla i skutecznie wygładza sprawiając, że produkty ładniej się rozprowadzają. To fajny patent zwłaszcza pod minerały, które wymagają dobrze przygotowanej cery. Jeśli chcemy sobie zrobić szybką rozświetlająco-nawilżającą maseczkę np. przed wyjściem, secretGLOW również jest dobrym rozwiązaniem. Makijaż ładniej się potem trzyma;)


MIYA mySTARlighter rozświetlacze


MIYA mySTARlighter rozświetlacze

Są to upiększające, naturalne rozświetlacze, które nadają skórze zmysłowy blask. 


Rozświetlacze MIYA występują w 3 odcieniach:


Moonlight Gold – ciepłe, jasne opalizujące złoto. Najbardziej uniwersalny odcień.


Rose Diamond – diamentowy, lekko wpadający w róż odcień. Najlepszy dla chłodnych karnacji.


Sunset Glow – opalizujący nasyconym złotem. Najlepszy dla ciepłych karnacji (zwłaszcza średnich i ciemniejszych).
MIYA mySTARlighter rozświetlacze

W mySTARTlighter za rozświetlenie odpowiada mika, którą często można spotkać np. w kosmetykach mineralnych. Zawarte w produkcie oleje, które nieco się różnią zależnie od wariantu oraz witamina E i wosk pszczeli zapewniają nie tylko efekt upiększający, ale i pielęgnujący. Stąd też znalazły się we wpisie z pielęgnacją:) 
Miya Cosmetics my star lighter swatch

Każdy rozświetlacz umieszczony został w poręcznym 4g szklanym słoiczku. Ich kremowa konsystencja pozwala na łatwe nabranie i rozprowadzenie za pomocą palca. Choć z uwagi na długie paznokcie wygodniej pobiera mi się produkt szpatułką, a następnie wklepuję palcami:) Kremowa konsystencja jest przyjemna w dotyku, ale jednocześnie lekko tłustawa ze względu na zawartość olejków. Stosowanie tych rozświetlaczy jest dla mnie nietypowym doświadczeniem, ponieważ wszystkie inne moje rozświetlacze są pudrowe (ja w ogóle pudernica jestem;)). Muszę jednak przyznać, że kremowe rozświetlacze wyglądają na skórze bardziej gładko i naturalnie, nie podkreślają tak ewentualnych nierówności skóry. Można je stosować na makijaż, ale przy zadbanej cerze ładnie wyglądają również nałożone na krem. Ciekawostką jest tutaj także zapach przypominający owocowe Mamby;) 


Rozświetlacze tradycyjnie można aplikować na szczyt kości policzkowych, łuk Kupidyna, powieki, kąciki oczu, pod łukami brwiowymi, a także na ramiona, obojczyki i dekolt. Moim faworytem jest ten najbardziej złocisty – Sunset Glow oraz delikatniejsze złotko Moonlight Gold. Każdy dobierze coś odpowiedniego dla siebie. Rozświetlacze zapewniają naturalny, średni, elegancki blask. Kremowe rozświetlacze są ciekawą i jednocześnie naturalną odmianą w porównaniu z tradycyjnymi pudrowymi. Nie zauważyłam żeby mnie zapychały, ale moja skóra nie ma do tego szczególnych skłonności. Jeśli jednak macie tendencję do tego typu atrakcji, warto przestudiować składy przed ewentualnym zakupem. Każdy rozświetlacz ma w składzie olej kokosowy, który moja skóra lubi, ale niektóre cery nie zawsze go dobrze tolerują. 


Wszystkie kosmetyki MIYA Cosmetics wraz ze szczegółowymi składami znajdziecie na miyacosmetics.com. A oprócz tego w drogeriach Hebe, Super-Pharm, Pigment, Kontigo oraz w wybranych Rossmannach.


Co sądzicie o nowościach do pielęgnacji twarzy marki MIYA? Próbowałyście już może któregoś z produktów?


Czytaj dalej »

sobota, 26 stycznia 2019

Natura z katalogu - tonik do twarzy Oriflame Ecobeauty!

Linia Ecobeauty marki Oriflame ciekawiła mnie już dobry rok, ale ciągle się wahałam:) Jest to seria w skład, której wchodzi 7 kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji twarzy. Swoją skuteczność ma ona zawdzięczać składnikom pozyskanym z natury;) Dodatkowo seria posiada certyfikat Ecocert. Cenię sobie kosmetyki naturalne, ale różnie to z nimi bywa w praktyce, ponieważ naturalne nie zawsze znaczy lepsze w działaniu. Dlatego z serii Ecobeauty na początek zdecydowałam się wypróbować tonik. Jak u mnie wypadł?

Oriflame Ecobeauty tonik

Oriflame tonik Ecobeauty


Tonik opakowany został w 200ml plastikową butelkę wyposażoną w atomizer, który nie sprawia problemów podczas aplikacji. Dzięki atomizerowi nie potrzebujemy wacików i możemy stosować tonik pryskając bezpośrednio na twarz. Ja jednak jestem zwolenniczką wacików lub ewentualnie w niektórych przypadkach wylewania na dłoń, więc stosowałam tradycyjnie;) 
Oriflame tonik Ecobeauty

Tonik Ecobeauty z Oriflame posiada wodnistą konsystencję oraz zdecydowanie naturalny zapach. Nie jest to woń, która by mnie jakoś szczególnie uwiodła, bowiem tonik pachnie typowo organicznie tym, co zawiera, czyli rumiankiem i różą damasceńską;) Niemniej pachnie on z pewnością dużo delikatniej niż jego poprzednik w postaci hydrolatu Make Me Bio. Plus jednak jest taki, że nie ma w nim żadnej chemicznej, perfumowanej nuty, bo te potrafią być naprawdę męczące;) Za zwyczaj mam w użyciu jeden tonik do stosowania rano i wieczorem, ale uznałam, że Pixi Glow Tonic stosowany dwa razy dziennie to na dłuższą metę może być zbyt wiele dla mojej delikatnej cery;) A że nie potrafię nakładać pielęgnacji bez uprzedniego przetarcia twarzy, szyi i dekoltu tonikiem to uznałam, że Ecobeauty będzie dobrą i łagodną opcją na dzień:) Wspomniany zapach szybko odparowuje, a po użyciu skóra jest ukojona, zmiękczona, lekko nawilżona i dobrze przygotowana na dalszą pielęgnację. Tonik nie podrażnia cery, a dodatkowo przyspiesza wchłanianie się serum i kremu. Można go również używać przed maseczkami lub jako dodatek do naturalnych maseczek. Pomijając zapach, który w tym przypadku nie stanowi dużego problemu, jest to naprawdę godny polecenia toner:) Według mnie będzie odpowiedni przy większości typów cery.


Znacie serię Ecobeauty z Oriflame? Używacie toników regularnie?
Czytaj dalej »

środa, 23 stycznia 2019

Jane Iredale – makijaż mineralny klasy premium!

Jane Iredale to marka, której historia sięga 1994 roku, kiedy to powstała firma Iredale Mineral Cosmetics. Celem marki było stworzenie wielofunkcyjnych produktów do makijażu, które nie tylko upiększają, ale i delikatnie pielęgnują. Punktem zapalnym do stworzenia takich kosmetyków były doświadczenia założycielki z aktorkami i modelkami, nierzadko zmagającymi się z negatywnym wpływem stosowania dużej ilości produktów do makijażu, w postaci nadwrażliwości, a nawet chorób skóry. Nie da się bowiem ukryć, że makijaż sceniczny jest mocno kryjący, ale zarazem ciężki i przy dłuższym stosowaniu może mieć negatywny wpływ na cerę. Przyznam, że takie podejście do makijażu od razu zyskało moją aprobatę. Sama bowiem od zawsze zwracam uwagę żeby mój makijaż nie był maską i unikam produktów mających zły wpływ na moją cerę. Z tego powodu nigdy nie gustowałam w tradycyjnych płynnych podkładach, uwielbianych przez tyle kobiet;) Nakładając je często miałam wrażenie, że wyglądam w nich sztucznie. A obserwując koleżanki, które używały ich regularnie, z pełnym przekonaniem mogłabym powiedzieć, że ich cery często wyglądały coraz gorzej i do ukrycia było jeszcze więcej. Po dziś dzień moje szczególne uznanie zdobył tylko jeden podkład płynny marki Bell. W pozostałych przypadkach do moich ulubieńców należą podkłady w pudrze i właśnie minerały, które mogę stosować, mając poczucie, że nie niszczę sobie cery;) Po przejrzeniu asortymentu Jane Iredale uznałam więc, że to może być coś dla mnie;) Zdecydowałam się na 3 produkty – puder prasowany mineralny, zestaw do konturowania i wielofunkcyjny pędzel do makijażu;)



Jane Iredale prasowany puder mineralny



Puder mineralny występuje w formie wkładu, więc tą elegancką puderniczkę trzeba dokupić osobno. Produkt dostępny jest w 12 odcieniach, z których po opisie karnacji polecono mi Golden Glow. Jest to średni, ciepły, ale dość żółty w moim odczuciu odcień. Na zimę się dopasowuje, ale wiosną zdecydowanie będzie za jasny. Ze względu na żółte tony muszę uważać by nie przesadzić z ilością, ponieważ kolor odcina się wtedy od mojej skóry, która ma wprawdzie żółte tony, ale jednak delikatniejsze i z domieszką ciepłego beżu. Wydaje mi się, że będzie idealny dla typowo żółtych twarzy;) Puder Jane Iredale jest lekki i beztłuszczowy, bez dodatku syntetycznych związków chemicznych. Może pełnić 4 funkcje – fluidu, pudru, korektora i ochrony słonecznej (zawiera filtr SPF20). Brzmiał, więc jak coś w sam raz dla mnie:) 

Puder posiada komfortową prasowaną formułę. Nie pyli zbyt mocno podczas aplikacji, więc można go nałożyć naprawdę sprawnie przy użyciu pędzla do pudru lub kabuki. Zapewnia on półmatowe wykończenie z kryciem, które można stopniować od delikatnego po średnie. Przy odpowiedniej pielęgnacji moja cera na ogół wygląda dobrze, więc najczęściej wystarcza mi jedna warstwa. Przy większej ilości można uzyskać mocniejsze krycie, ale tak jak wspominałam odcień nieco gorzej mi się wtedy stapia ze skórą.  Potrzebowałabym do tego ciemniejszego i mniej żółtego odcienia:) Pomijając tą kwestię jest to naprawdę dobrej jakości puder, który z powodzeniem mogę stosować tak jak lubię, czyli w roli podkładu. Jeśli chodzi o zastąpienie korektora to na twarz rzadko mam potrzebę stosować korektory. Używam ich najczęściej na skórę pod oczami, ale akurat w tej roli preferuję korektory płynne:) Niemniej puder z powodzeniem przykryje drobne niedoskonałości cery. Filtr również stanowi dla mnie zaletę i dla mnie jest wystarczający, ale ja nie mam obsesji na filtry;) Produkt jest bezzapachowy i nie pogarsza stanu cery, co jest dla mnie szczególnie ważne. Twarz po jego użyciu wygląda naturalnie, a skóra "oddycha";)


Jane Iredale zestaw do konturowania



Zestaw do konturowania Great Shape Contour Kit występuje w eleganckiej puderniczce wyposażonej w lusterko. Prezentuje się ona naprawdę pięknie będąc ozdobą toaletki. Jest także idealna do zabrania w podróż. Wewnątrz znajdziemy rozświetlacz, róż i bronzer. Produkt występuje w dwóch wersjach kolorystycznych – Warm i Cool. Ja wybrałam Warm, ponieważ takie odcienie bardziej do mnie pasują. 


Podobnie jak w przypadku pudru, trio jest bezzapachowe. Wszystkie pudry z zestawu są drobno zmielone i aksamitne w dotyku. Zapewniają naturalne satynowe wykończenie. Bronzer posiada mocną pigmentację, więc trzeba z nim uważać. Wystarczy omieść twarz minimalną ilością produktu i ładnie rozblendować. Zdecydowanie będzie za ciemny dla bladzioszków. Jednak bladolice i tak powinny sięgnąć po drugą wersję kolorystyczną, więc to bez znaczenia;) To trio jest odpowiednie dla średnich i nieco ciemniejszych karnacji. Róż posiada średnią pigmentację i świeży twarzowy kolor. Gładko się rozprowadza i nie robi plam. Rozświetlacz posiada dość jasny kolor i z nim niestety mam problem, ponieważ nie zapewnia mi żadnego efektu rozświetlenia. Ani tafli ani drobinek. Jest to więc bardziej puder rozjaśniający, który może być przydatny do konturowania. Ale ja akurat takich produktów rzadko używam. Liczyłam na tradycyjny rozświetlacz z efektem tafli;) Trwałość produktów jest bez zarzutów, utrzymują się przez większość dnia.
Jane Iredale puder Golden Glow, zestaw do konturowania Warm - rozświetlacz, róż, bronzer.


Jane Iredale pędzel wielofunkcyjny Dome



Pędzelek Dome został wykonany z wielką starannością, a jego włosie jest niesamowicie gładkie. Zoeva to przy nim drapak;) Został on wykonany z naturalnego włosia koziego. Posiada okrągłe zakończenie i można go używać do wszystkich produktów z wyjątkiem kremowych. W moim odczuciu najlepiej sprawdza się do aplikacji różu, rozświetlacza i bronzera. Można go także używać do precyzyjnej aplikacji pudru. Jakość tego pędzla jest bardzo wysoka. Włosie nie wypada i się nie odkształca. To najprzyjemniejszy w dotyku pędzel w mojej kolekcji:)


Lubicie makijaż mineralny? Znacie kosmetyki Jane Iredale?
Czytaj dalej »

niedziela, 20 stycznia 2019

Laneige Lip Glowy Balm – czy dorównuje masce całonocnej?

Jeszcze podczas lata, gdy zobaczyłam na oficjalnej stronie producenta nowe balsamy do ust Laneige Glowy Lip Balm chciałam od razu wypróbować przynajmniej jeden! Dostępność była jednak wtedy dość kiepska, więc na osobistą tubkę i wielkie otwarcie (które nastąpiło od razu po wyjęciu z paczki;)) przyszło mi czekać aż do grudnia;) Akurat nieco wcześniej pojawiły się one na Jolse:) Wytypowałam dla siebie jeden egzemplarz w nadziei, że swoją jakością dorówna dobrze znanej mi masce całonocnej do ust Laneige Lip Sleeping Mask, która gościła u mnie nie raz;) Perspektywa balsamu, z którego można wygodnie skorzystać niezależnie od miejsca, w którym się znajduję była bowiem kusząca dla takiego balsamo-pożeracza jak ja;)
laneige glowy lip balm



Laneige Lip Glowy Balm


Nowy balsam do ust Laneige ma sprawić, że usta będą błyszczące, gładkie i sprężyste, a jednocześnie pokryte warstwą nawilżającą. Podobnie jak maska całonocna, balsam wspomaga usuwanie martwych komórek naskórka, dzięki czemu nadaje się również do stosowania pod makijaż.
laneige balsam do ust

Balsam do ust Laneige występuje w 4 wariantach: #Grapefruit #Berry #Peach #Pear. Pierwszy i drugi wariant miałam już pod postacią wspomnianej maski całonocnej do ust, więc na początek rozważałam brzoskwinię albo gruszkę i ostatecznie postawiłam na brzoskwinkę;) Każdy z czterech balsamów umieszczony został w wygodnej tubce o pojemności 10g. Poszczególne wersje różnią się kolorami opakowań i samego produktu. Teoretycznie mogą się też różnić odcieniem na ustach, ale moim zdaniem efekt będzie podobny we wszystkich wariantach. Swoją wersję określiłabym, bowiem jako przezroczystą z bardzo delikatnym brzoskwiniowym poblaskiem. Nie jest to na pewno taki balsam koloryzujący jak np. Innisfree. Choć podejrzewam, że np. wersja Berry zapewni taki naturalny efekt lekko zaróżowionych ust. 
balsam do ust laneige w tubce


Jeśli chodzi o zapach to podobnie jak w przypadku maski całonocnej jest bardzo leciutki. Można wyczuć lekką brzoskwinkę, ale tylko gdy naprawdę mocno się wczujemy, wąchając balsam prosto z tubki;) Balsam jest zatem niemal bezzapachowy. Wracając jeszcze do opakowania, nie jestem największą fanką balsamów w tubkach, ale muszę przyznać, że tubka Laneige posiada ładnie wyprofilowany aplikator i jest to najprzyjemniej aplikujący się balsam do ust tego typu, jakiego przyszło mi używać. Opakowanie się nie niszczy i jestem z niego naprawdę zadowolona:) Balsam należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. Konsystencja balsamu do ust jest kremowo-żelowa. Produkt jest wyczuwalny po nałożeniu, ale jednocześnie jest lekki i nie klei się. Dużym plusem jest dla mnie to, że ładnie nabłyszcza usta. Może więc pełnić nie tylko funkcję balsamu, ale i zastąpić bezbarwny błyszczyk bo tak jak wspomniałam – kolor to jedynie subtelna poświata, więc dostrzeże ją tak naprawdę jedynie użytkowniczka:) Najważniejsze jest jednak działanie i moim zdaniem jest ono właściwie takie samo jak w przypadku maski do ust przeznaczonej do stosowania na noc. Otrzymujemy więc to samo, ale w bardziej mobilnej formie podania. Muszę przyznać, że na to liczyłam. Choć jednocześnie dla słoiczka Laneige również znalazłam mocną konkurencję na noc, o której niebawem;) Glowy Lip Balm dobrze radzi sobie z nawilżeniem, wygładzeniem i regeneracją ust w ciągu dnia. Zdarzało mi się również użyć na noc i balsam nałożony grubszą warstwą, podobnie jak maska zostaje na ustach aż do rana. Na pewno sięgnę po kolejne opakowanie:)


Znacie już nowy balsam do ust Laneige albo inne kosmetyki do ust tej marki? Co sądzicie o balsamach do ust w tubkach?;)
Czytaj dalej »

czwartek, 17 stycznia 2019

Ile wydaje na kosmetyki blogerka urodowa rocznie?

Pomysł na dzisiejszy wpis zaskoczył nawet mnie, ponieważ nie jestem „typem kalkulatora” i osoby, która wszystko wylicza;) Mam dość lekką rękę do pieniędzy, a z matematyką zawsze było mi nie po drodze;) Z perspektywy czasu dochodzę jednak do wniosku, że niewiele straciłam poprzez swoją ignorancję;) Mój ostatni z tych najbardziej pokręconych i zbędnych kontaktów z tą dziedziną nauki miał miejsce na studiach (logika oraz teoria mnogości). Teraz już tylko procenty, mnożenie i dzielenie, dodawanie i odejmowanie, a także netto/brutto;D I tak pewnego dnia postanowiłam wykorzystać tą podstawową wiedzę do sprawdzenia ile wydałam na kosmetyki w ciągu całego minionego roku?

Ile na kosmetyki wydaje blogerka urodowa

Sprawdzenie ile pieniędzy przeznaczyłam na kosmetyki przez cały rok nie było trudne, ponieważ regularnie pokazuję na blogu kosmetyczne nowości. Wystarczyło przelecieć po etykietach i podsumować;) W tych wpisach ukazują się zarówno produkty, które kupiłam jak i takie, które dostałam jako paczkę PR, prezent czy też w ramach współpracy etc. Niemniej zawsze jest dość wyraźnie napisane to, co kupiłam sama. Po drugie mam doskonałą pamięć do mało istotnych rzeczy, więc nie miałam żadnego problemu żeby szybko to zweryfikować;) We wpisach pokazywałam wszystko pomijając waciki, patyczki do uszu i inne bzdety, którymi szkoda męczyć mój aparat w telefonie;) Czasem pomijałam też pokazanie drobnych kosmetyków, które kupiłam po raz kolejny (takich jak tani szampon czy niektóre balsamy do ust). Do zestawienia brałam pod uwagę rzeczywiście poniesione koszty, czyli najczęściej ceny promocyjne;) Nie wyliczałam co do grosza, ale +/- wiedziałam ile dana rzecz kosztowała i na jakiej promocji ją kupiłam;) Na 3 miesiące od grudnia do lutego zrobiłam sobie detoks od zakupów kosmetycznych. Stąd też wydatki na kosmetyki w styczniu i w lutym wynosiły okrągłe zero złotych. Dane z poszczególnych miesięcy zostały zaokrąglone;)

Moje wydatki na kosmetyki 2018



Styczeń – 0zł

Luty – 0zł

Marzec - 350zł

Kwiecień – 385zł

Maj – 125 zł

Czerwiec - 140zł

Lipiec – 190zł

Sierpień – 90zł

Wrzesień – 0zł

Październik – 200zł

Listopad – 90zł

Grudzień – 870zł


Łącznie 2440zł wydanych na kosmetyki przez 12 pełnych miesięcy roku, co daje średnią 203zł miesięcznie. Aczkolwiek 3 miesiące zamknęłam z wynikiem 0zł;) Najbardziej odstaje grudzień, ale wyczytałam gdzieś ostatnio, że najdroższy prezent powinno się kupić sobie i radośnie stwierdziłam, że widocznie tak też uczyniłam. Zwłaszcza, że poza tym były jeszcze przeróżne prezenty niekosmetyczne;)

Czy prawie 2,5 tysiąca złotych przeznaczonych na kosmetyki w ciągu roku to dużo?


Wszystko zależy od punktu widzenia. Z jednej strony mogłabym nie wydać prawie nic. Z drugiej dużo więcej. Średnia 203zł miesięcznie wydaje mi się bardzo rozsądną kwotą. Nieco rozwinę tę kwestię niżej;)

czy blogerki kupują kosmetyki


Jaki był mój plan kosmetycznych wydatków w ciągu roku?


Trzy miesiące bez żadnych zakupów kosmetycznych (pierwszy wypadał jeszcze w grudniu wcześniejszego roku) były dla mnie formą luźnego eksperymentu i rozrywki:) Nie wyznaczałam sobie ścisłego czasu bez zakupów, ale było to dla mnie na tyle zabawne, że bez trudu pociągnęłam to przez 3 miesiące z rzędu, a potem powtórzyłam jeszcze we wrześniu. Moim celem nie było umartwianie się i odmawianie sobie wszystkiego za wszelką cenę. Po prostu miałam wtedy taki czas, że mogłam bez większych rozterek i dramatów odsunąć od siebie przeróżne zachcianki;) A zapasy i nowości, które napływały do mnie z zewnątrz powodowały, że zawsze miałam czego używać;) Skóra mi nie uschła, brudna nie chodziłam, malować się też miałam czym;) Nie jestem typem chytrusa, który tylko patrzy jak tu kupić jak najmniej za swoje;) Biorąc pod uwagę przeróżne produkty, które do mnie trafiały w wyniku prezentów, paczek PR i współprac, na upartego mogłabym już prawie nic nie kupować. Ale lubię zakupy i sprawiają mi one tą chwilową przyjemność:) Moim celem było nie tyle zaoszczędzenie, co zmniejszenie zapasów i kupowanie rozsądniej:) Nie zakładałam sobie jednak żadnych limitów, których miałabym nie przekroczyć;) Podchodziłam do tego z rozsądkiem, ale na luzie. Przez większość roku miałam poczucie, że wydaję niezwykle mało, prawie nic! Okazało się jednak, że w porównaniu z jeszcze wcześniejszym rokiem wydałam jakieś 850zł więcej:D Czy zatem poniosłam porażkę na tym polu? Zdecydowanie nie, ponieważ tak jak wspomniałam – moje podejście było zdroworozsądkowe i chodziło bardziej o samo zapanowanie nad zapasami oraz ograniczenie zbędnych zakupów niż zaciskanie pasa:) A przy okazji spełniałam różne zachcianki;) Zapasy skutecznie udało mi się opanować. Oczywiście nadal je mam, ale większość z nich wynika z prezentów. Wśród nich jest tylko kilka rzeczy, które sama kupiłam i jeszcze nie otworzyłam;) Kupowałam przede wszystkim kosmetyki, których chciałam od razu używać (poza drobnymi wyjątkami;)). Szczególnie łatwe było to w kwestii kolorówki i zapachów, ponieważ w tych kategoriach lubię mieć wybór, więc nie czekam na zużycie poprzednich. Zwłaszcza, że z kolorówką ten moment mógłby nigdy nie nastąpić:D Co innego pielęgnacja, bo tutaj nie dopuszczam szczególnego urozmaicenia;) Wyjątkiem są chyba tylko maseczki, bo mam otwarte np. 3 na raz. Z pozostałych kategorii pielęgnacji 1-2. Wyrzutów sumienia nie mam. Zwłaszcza, że poczyniłam wiele trafionych zakupów, a kosmetycznych bubli, które sama kupiłam było zaledwie 3 (z czego jeden pochodził z wcześniejszych zapasów:P). 


Oczywiście z tym tytułem ile wydaje blogerka na kosmetyki mam tu na myśli wyłącznie siebie. Jest to więc taki skrót myślowy. Pozostałym do portfela nie zaglądam:D
ile wydają blogerki na kosmetyki rocznie


Jak będą wyglądały moje wydatki na kosmetyki w bieżącym roku?


Czas pokaże… Myślę jednak, że podobnie jak w poprzednim. Niewykluczone, a nawet prawdopodobne, że suma końcowa będzie wyższa, ale na pewno będzie rozsądnie, co do ilości i kategorii kupowanych kosmetyków. Bez wielkiego zaciskania pasa, ale z rozumem. Możliwe, że będzie też jakiś mały detoksik. Nadal będę się też starała utrzymać zapasy w ryzach. Nie będę się martwić, jeśli coś bezwiednie zasili moje zapasy, jako trafiony prezent etc. Jednak podczas zakupów będę brała pod uwagę to, co jeszcze mam na zaś, czas potencjalnego zużycia i zapotrzebowanie. W tej chwili nie ma u mnie ani jednej rzeczy, którą przetrzymuję w komodzie dłużej niż od wiosny. Postanowiłam też wrócić do zapisywania wpływów i wydatków.




Tak wygląda moje kosmetyczne rozliczenie roczne:D Liczyliście ile pieniędzy przeznaczyłyście na kosmetyki w zeszłym roku? Jakie macie podejście do kosmetycznych zakupów? Wyznaczacie sobie jakieś limity? Mieszka w Was mały zakupoholik czy może jesteście gdzieś pośrodku?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Delia pomada do brwi za grosze!

Długo czułam się bardzo niepewnie w temacie makijażu brwi. Jeszcze nie tak dawno w mojej rodzinie mawiało się, że brwi malują tylko stare pudernice albo tapeciary;) A mnie samą „instabrwi” przyprawiały o zawroty głowy i niedowierzanie jak można się tak malować?;) Brwi oczywiście malowałam, ale jak się potem okazało - niepoprawnie:D Po części dlatego, że skoro brwi miałam źle wyregulowane to i malowałam je źle;) Przyznaję jednak, że typowo dla mego charakteru pełnego sprzeczności, pewnego dnia uznałam, że jednak czas zacząć malować brwi mocniej i sięgnąć po coś, co może zapewnić różne efekty, czyli pomadę do brwi:) Już szykowałam się do zakupu osławionej pomady Wibo, a tu akurat zapukał do mnie kurier z pokaźnym przekrojem produktów do brwi marki Delia Cosmetics. Kosmetyków było co nie miara, różne formuły i odcienie. Zostawiłam sobie z tego naprawdę niewielką część, ponieważ nie każdy produkt był dla mnie odpowiedni czy to pod względem rodzaju, formuły czy koloru;) Jednak wśród tych wszystkich wynalazków znalazła się jedna perełka w świetnej cenie. Mowa właśnie o pomadzie do brwi:) Po jakichś 10 miesiącach odkąd ją mam, przyszła w końcu pora na kilka słów o niej:)

Delia Stylist Brow Pomade, pomada delia opinie

Delia Stylist Brow Pomade została zapakowana w papierowy kartonik, wewnątrz którego znajdziemy pomadę w niewielkim plastikowym opakowaniu przypominającym pojedynczy cień do powiek oraz dwustronny aplikator wyposażony w skośny pędzelek i szczoteczkę do przeczesywania brwi. Większość osób nie korzysta z akcesoriów dołączonych przez producenta, ale moim zdaniem owy przyrząd jest całkiem w porządku i spełnia swe zadanie. Poza tym przyznaję, że nie miałam nic szczególnie lepszego pod ręką;) 
pomada delia opinie, pomada delia blog
Pomada do brwi Delia występuje w 3 kolorach, więc możliwe, że nie każdy znajdzie odpowiedni dla siebie, ale dla mnie odcień Dark Brown okazał się w sam raz:) 
Odcienie produktów do brwi porównanie
Od paznokcia - Wibo Feather Brow Dark Brown, L'Oreal Brow Artist Paradise Extatic Pomade Brunette, Delia Stylist Brow Pomade Dark Brown.

Konsystencja produktu jest taka jakby woskowa. Była to moja pierwsza pomada, więc przyznaję, że nie wzbudziło to moich podejrzeń. Później przeczytałam parę opinii, że przez tą konsystencję pomada Delia nie do końca przypomina tradycyjną pomadę. Czy to źle? Myślę, że są plusy i minusy. Po kilku miesiącach stosowania dokupiłam pomadę L’Oreal żeby sprawdzić taką bardziej tradycyjną pomadę i rzeczywiście różnica w formule zauważalna jest od razu. Uważam jednak, że pomada Delia jest idealna na początek, a jej woskowa konsystencja sprawia, że produkt rozprowadza się bardzo komfortowo. Po jej życiu brwi są miłe w dotyku i takie subtelnie lśniące. Przy jej użyciu nie osiągniemy takiego typowego pudrowego efektu. Zatem to czy produkt przypadnie Wam do gustu w dużej mierze zależeć będzie od Waszych oczekiwań.

Czy się rozmazuje? Przyznaję, że zdarzyło się raz podczas ogromnych upałów. Ale biorąc pod uwagę, że często używałam jej w tych warunkach, (ponieważ jak wiecie latem ostro zapuszczałam brwi) to uznaję, że był to wypadek przy pracy;)
Delia pomada dark brown efekty, delia pomada na twarzy
Przykładowe zdjęcie z czasów gdy praktycznie połowa mojego łuku była domalowana pomadą Delia:D Jestem na nich umalowana jedynie pomadą oraz lekko tuszem do rzęs. I ubrana w szeroki uśmiech, ale stwierdziłam, że to się wytnie:D
Jakie efekty możemy uzyskać przy użyciu pomady Delia? Naprawdę przeróżne. Udało mi się to przetestować, ponieważ najpierw stosowałam ją na tym moim nieszczęsnym, źle wyregulowanym łuku brwiowym, malując głównie po włoskach, a potem już zupełnie inaczej. Zarówno uzupełniając ubytki, czyli rysując fikcyjną linię brwi jak i na „odbudowanych” już niemal brwiach;) Przy użyciu tej pomady można uzyskać zarówno delikatny efekt, przy którym widoczne są niemalże pojedyncze włoski jak i mocno kryjący;) Przyznaję, że nie zawsze mi się udawało ładnie podkreślić brwi. Czasami uzyskiwałam efekt idealny, a czasem zdarzało mi się trochę przesadzić robiąc takie naprawdę mocne krechy:) Niemniej to tylko dowodzi o możliwościach tego produktu:) Pomada jest bardzo wydajna. Zdjęcia zrobiłam we wrześniu, czyli już po kilku miesiącach użytkowania (mam ją od kwietnia).


Znacie pomady Delia? Jakie pomady polecacie?
Czytaj dalej »

piątek, 11 stycznia 2019

MIYA nowości do pielęgnacji ciała – peelingi myMAGICscrub i mySOSscrub oraz balsam GLOWme!

Pielęgnacja ciała jest dla mnie tak naturalna jak mycie zębów. Te parę chwil dziennie, które poświęcam swojej skórze sprawia, że staje się ona miękka i gładka, a ja czuję się w niej bardziej komfortowo. Ale to także czas dla mnie, chwila refleksji i odpoczynku po całym dniu albo coś na dobry jego początek w zależności od czasu i ochoty:) Pacierza i pielęgnacji nie odmawiam!;) Stosuję ją systematycznie, niezależnie od pory roku. Jestem w pełni świadoma wszystkich korzyści, jakie z niej płyną, więc nie trzeba mnie przekonywać:) A ile to razy usłyszałam: ale Ty masz gładką skórę, czego używasz?! Częściej to ja przekonuję innych, ponieważ z moich obserwacji wynika, że kobiety bardzo chętnie się malują, ale już z pielęgnacją nadal często są na bakier:) W pielęgnacji ciała stawiam przede wszystkim na skuteczne działanie i piękne, ale niemęczące zapachy. Potrafię pójść na kompromis w kwestii formuły i niestraszne mi nawet te bardziej treściwe. Ale nie zimą… Chcę żeby moja skóra była w dobrej kondycji przez cały rok, lecz w okresie jesienno-zimowym, jako typowy zmarzluch po wyjściu spod prysznica marzę już tylko o tym żeby jak najszybciej wbić się w którąś z moich radosnych „piżdzamek” i niebieski szlafroczek! Dlatego tej zimy postawiłam na nowości Miya Cosmetics:) peelingi myMAGICscrub i mySOSscrub oraz balsam GLOWme pielęgnują i upiększają w kilka minut, a ja nie muszę marznąć w łazience!
Miya nowości do pielęgnacji ciała
Marce MIYA towarzyszę właściwie od samego początku, kiedy to w swej ofercie mieli jedynie 4 kremy myWONDERBALM. Gdy na rynku kosmetycznym pojawia się nowy gracz, zaliczając „mocne wejście” często zastanawiamy się jak długo potrwa taka dobra passa. Czy firma będzie inwestować w badania i nadal się rozwijać dotrzymując kroku coraz bardziej wymagającym konsumentom? Czasami obserwujemy szybki start i równie spektakularny upadek, ale nie w tym przypadku. Wystarczy wejść na profile społecznościowe marki i poczytać opinie klientek;) Bywało, że w chwili premiery nowego produktu w sklepie firmowym padały serwery, takie było zainteresowanie! Wspomniałam już, że nieraz zdarzało mi się zachęcać kogoś do regularnej pielęgnacji. Ale nie dlatego, że Polki nie są jej świadome. Najczęstszymi odpowiedziami na pytanie, dlaczego nie używasz balsamu i peelingu były: bo są tłuste, długo się wchłaniają, więc nie mam na to czasu, efekty są niewspółmierne do włożonego w to wysiłku, a po peelingach trzeba jeszcze myć wannę. Problem w tym, że nie;) Wystarczy postawić na lżejsze balsamy i łatwe w użyciu peelingi. Często słyszę: masz taką ładną skórę… Ale Ty też możesz i wcale nie musisz spędzać połowy dnia w łazience albo w SPA. Ja w SPA nie byłam nigdy i raczej się nie zanosi żebym się zdecydowała na jakieś zabiegi na ciało. Jeśli już to na twarz;)


MIYA mySOSscrub Ekspresowy peeling glinkowy do ciała


MIYA mysosscrub Ekspresowy peeling glinkowy do ciała

To peeling, który kupiłam jak tylko się pojawił. A wszystko to z sentymentu do olejku mySUPERskin. Liczyłam bowiem, że będzie pachniał w podobnej nucie:) I nie zawiodłam się. Zapach jest dokładnie taki jak sobie wymarzyłam. Owocowy, przypominający mi zarówno olejek jak i krem Hello Yellow oraz z taką subtelnie malinową nutką. Dla mnie piękny! Jego aromat i działanie poniosły mnie tak bardzo, że stosowałam go na całe ciało co drugi dzień. Mimo, że spokojnie wystarczyłoby 2x w tygodniu;) Niestety nie mogłam się powstrzymać i tym samym z pierwszym opakowaniem pożegnałam się dość szybko;) 
MIYA mysosscrub peeling glinkowy

Zacznijmy jednak od początku, czyli od opakowania. Czerwony 200g słoiczek ekspresowego peelingu glinkowego MIYA jest plastikowy, dzięki czemu zapewnia nam wygodę i bezpieczeństwo stosowania. Niejeden raz bowiem widziałam oczyma wyobraźni ten upadający na stopę szklany słoiczek, powodujący nieprzyjemne obrażenia;) Moją uwagę zwróciła także nalepka zabezpieczająca produkt przed otwarciem. To ważne zwłaszcza, gdy kupujemy kosmetyk stacjonarnie. 
MIYA mySOSscrub konsystencja

Peeling ten został skomponowany na bazie czerwonej glinki oraz oleju kokosowego, makadamia i z nasion z malin, a także z kryształków cukru i soli. Zainteresowała mnie obecność czerwonej glinki, ponieważ z reguły nie występuje ona w peelingach do ciała:) Częściej spotkamy ją w maseczkach do twarzy. Posiada ona naturalne właściwości oczyszczające, które pozwalają na skuteczną absorpcję zanieczyszczeń skóry. Nadaje się ona również do skóry wrażliwej i naczynkowej, ponieważ zapobiega rozszerzaniu się naczynek i jednocześnie jest łagodniejsza niż glinka zielona. Dzięki zawartości glinki czerwonej skóra zyskuje naturalny blask oraz pozostaje świeża na dłużej. Jest to peeling cukrowo-solny, a jak wiemy sól potrafi szczypać skórę. Zwłaszcza, jeśli mamy jakieś mikro-ranki. Na szczęście skład jest tak wyważony, że moja sucha i wrażliwa skóra nie odczuwała żadnego dyskomfortu:) Przeciwnie, stała się bardziej jędrna i gładka. Peeling ma również za zadanie wspomagać redukcję cellulitu i rozstępów. W tym aspekcie się nie wypowiem, ponieważ jak wiecie – szczęśliwie ich nie posiadam. Jednak przezorny zawsze ubezpieczony i z pewnością nie zaszkodzi stosować zapobiegawczo. Nawiasem mówiąc po użyciu peelingu najbardziej spektakularną gładkość czułam właśnie w okolicach ud, pośladków oraz brzucha:) Scrub posiada gęstą, ale jednocześnie nieco sypką konsystencję. Polecam, więc go nakładać małymi porcjami na poszczególne partie ciała. Tak żeby całe dobro zawsze trafiało na naszą skórę, a nie na dno wanny:) Po użyciu ciało jest gładkie i bardziej jędrne. Złuszczone jak należy, ale niepodrażnione. Dodatkowo pozostaje po nim lekka, ale nietłusta warstewka nawilżająca oraz delikatny zapach. Jeśli nie chcemy już używać balsamu, susza nas nie spotka. Jeśli jednak jesteśmy fankami kompletnej pielęgnacji (tak – to ja) to spokojnie możemy nałożyć porcyjkę lekkiego balsamu (ale o tym za chwilę). Pewnie interesuje Was jeszcze czy dużo bałaganu pozostawia po sobie ten Jegomość? Otóż nigdy nie musiałam dodatkowo szorować wanny po kąpieli z jego udziałem. Drobinki sprawnie się rozpuszczają, więc wystarczy tylko opłukać wannę. U mnie pozostałości znikały samoistnie podczas zmywania maski do twarzy, ponieważ obowiązuje u mnie pewna kolejność wykonywanych zabiegów:D 


MIYA myMAGICscrub Ekspresowy peeling do ciała


 MIYA mymagicscrub Ekspresowy peeling do ciała

Trochę się rozpisałam, a tu jeszcze przed nami magia (uwielbiam te nazwy:)). Parametry dotyczące opakowania mamy takie same, czyli plastikowy 200g słoiczek. Ta wersja z miejsca jednak przyciąga miętowym kolorem pojemniczka. To taka wdzięczna barwa. W każdym razie mnie od razu poprawia nastrój:) 
MIYA mymagicscrub konsystencja

Konsystencję również mamy podobną. Zdecydowanie różni je jednak zapach. Jeśli znacie myBEAUTYESSENCE w wersji kokosowej to mój nos wyczuwa praktycznie ten sam zapach. Może jedynie trochę bardziej słodki. Jego woń jest bardziej intensywna w porównaniu do czerwonego kolegi i dłużej utrzymuje się na skórze po użyciu. Zwłaszcza, jeśli dodatkowo wykonamy nim peeling dłoni. A nadaje się do tego idealnie, gdyż mam wrażenie, że pielęgnuje nawet skórki wokół paznokci. Gdy chcemy zatrzymać zapach na jeszcze dłużej, warto użyć również maseczki oraz esencji;) 

W składzie myMAGICscrub znajdziemy kryształki cukru i soli, olej kokosowy, z dzikiej róży i ze słodkich migdałów, a także glinkę, ale tym razem różową;) Glinka różowa stanowi połączenie glinki czerwonej i białej, zachowując tym samym właściwości obu tych glinek. Jest odpowiednia do stosowania w przypadku skóry delikatnej i wrażliwej, a nawet ze skłonnościami do alergii i podrażnień. Poprawia stan skóry, koi i odpręża, pozytywnie wpływając na jej witalność. Moc peelingu jest średnia. Nie podrażnia, ale też nie pozostawia uczucia niedosytu. Według mnie jest optymalna, gdyż pomaga zachować balsans między nawilżeniem, a złuszczeniem:) Peeling będzie mocniejszy jeśli zastosujemy go na suchą skórę. Ja jednak preferuję na zwilżoną. Bardziej mnie to relaksuje, a przecież pielęgnacja to również przyjemność:) Jeśli mamy ochotę, oba peelingi możemy dowolnie ze sobą łączyć. W przypadku problematycznych partii ciała warto postawić na dokładny masaż, a nawet pozostawić peeling na skórze na dodatkowe 2 minuty. Zadziała wtedy jak maska. Skóra będzie jeszcze bardziej nawilżona i lepiej napięta. 


MIYA GLOWme Rozświetlająco-nawilżający balsam do ciała i dekoltu


MIYA Glowme Rozświetlająco-nawilżający balsam do ciała i dekoltu

Zapewne każdy już wie, że jestem nieanonimowym balsamo-holikiem. Przy mojej wrażliwej i skłonnej do przesuszenia skórze nawilżenie to podstawa. Nie ma takiej siły żeby w mojej łazience zabrakło balsamu. Rzadko jednak można spotkać u mnie produkt, który łączy w sobie właściwości nawilżająco-ujędrniające i rozświetlające. Dzieje się tak dlatego, że jeśli balsam jest rozświetlający to zazwyczaj konkret. W wolnym tłumaczeniu odznacza to, że brokatowe drobiny dostrzeżemy z daleka. Nawet mając astygmatyzm i krótkowzroczność;) Jeśli więc stosowałam takie balsamy to raczej latem, jako akcent na opaloną skórę, tj. na niektóre partie ciała, takie jak np. łydki, ręce czy dekolt. Przyznam, że bywało to dla mnie męczące, ponieważ wolę, jeśli produkt z powodzeniem można stosować na całe ciało i nie tylko latem, ale i całorocznie;) 
MIYA GLOWme

Dziewczyny z MIYA chyba pomyślały podobnie serwując nam wygodną 200ml tubkę zawierającą produkt pielęgnujący, ale i rozświetlający. Z tą różnicą, że w odpowiednio wyważony sposób. Bez nachalnych drobinek, które zdają się być potem wszędzie;) Dzięki miękkiej tubce produkt aplikujemy bez wysiłku, bo musicie wiedzieć, że Ewelina ma siłę (nie wiesz jak wielką;)), ale tylko tą wewnętrzną;) Plus jest też taki, że pod koniec tubkę możemy rozciąć, zużywając produkt do ostatniej kropli. Ja niestety szybko zużywam balsamy, więc te dobre zawsze rozcinam;) Balsam posiada przyjemną kremową konsystencję, która gładko się rozprowadza. Najbardziej jednak zaskoczył mnie jego subtelny znajomy zapach:) Przypomina mi on Euphorię CK, czyli perfumy, które dekadę temu szalenie mi się podobały, ale nie mogłam ich nosić, ponieważ powodowały u mnie migreny. Teraz mogłam na sobie poczuć podobną woń, ale bez dodatkowych atrakcji;) Balsam jest lekki i szybko się wchłania, co jak wspominałam, zimą jest dla mnie szczególnie ważne. Regularnie stosowany balsam (u mnie = codziennie) sprawia, że skóra staje się bardziej gładka, jędrna, a także optymalnie nawilżona. Znika uczucie szorstkości i ściągnięcia. Efekt rozświetlenia i blasku uzyskamy dzięki zawartości złotej miki, a także olejku ze słodkiej pomarańczy. Natomiast za nawilżenie, wygładzenie i poprawę sprężystości skóry odpowiadają witamina E i prowitamina B5, sok z aloesu, olej ze słodkich migdałów, masło shea i masło mango. Z uwagi na właściwości rozświetlające skóra jest nie tylko wypielęgnowana, ale wygląda na zdrowszą, bardziej promienną. Złociste drobinki ładnie podkreślają moją karnację nawet zimą.

MIYA Cosmetics znajdziecie na miyacosmetics.com oraz w popularnych drogeriach - Hebe, Super-Pharm, Kontigo, Pigment i w wybranych drogeriach Rossmann. 

Znacie już nowości do pielęgnacji ciała MIYA?
Czytaj dalej »