Markę Laneige darzę sentymentem, gdyż była jedną z pierwszych, która
pokazała mi, że mogę znaleźć dobre
koreańskie kosmetyki dla siebie:) Niezaprzeczalnym hitem jest dla mnie całonocna maska do ust, bardzo lubię też pomadki Stained Glasstick. Miło wspominam także maskę pod oczy i Water Bank Essence.
Serię Laneige Time Freeze właściwie
miałam wypróbować już w ubiegłym roku. Jednak postawiłam wtedy na dwa inne
produkty z tej marki (były niebieskie, więc wiecie;)). Ale co się odwlecze, to
nie uciecze i tak oto trafiłam nawet na lekko odnowione kosmetyki Laneige Time Freeze EX (a przynajmniej
tak wynika z oficjalnej strony Laneige). Jak się u mnie sprawdził ten srebrny
duecik w postaci esencji do twarzy i serum pod oczy?
Laneige Time Freeze
Jest to seria kosmetyków
przeciwzmarszczkowych składająca się z serum pod oczy, esencji, kremu oraz
maseczki ujędrniającej. Ja wypróbowałam serum pod oczy oraz esencję do twarzy.
Seria polecana jest dla osób w wieku 25-35, więc nawet jestem w tym przedziale.
Choć jak pewnie wiecie bardziej kieruję się potrzebami cery i intuicją niż
widełkami wiekowymi podanymi przez producenta. Mówiąc wprost, na ogół wiem co
dla mnie dobre w kwestii pielęgnacji. Cała seria ma za zadanie łagodzić objawy
starzenia, znosić szorstkość, poprawiać elastyczność i zapobiegać powstawaniu
zmarszczek.
Esencję do twarzy Laneige
z serii Time Freeze otrzymujemy w kartonowym opakowaniu. Wewnątrz znajdziemy
smukłą, srebrną puszeczkę, która prezentuje się naprawdę elegancko. Nawiasem
mówiąc srebro również zalicza się do jednej z moich ulubionych barw;) Minusem
jest jedynie to, że trudno się je fotografuje, gdyż podwajają się napisy na
opakowaniach;) Dozowanie esencji jest bardzo wygodne i nic się nie zacina.
Otwór fabrycznie posiadał białą osłonkę, której warto użyć, jeśli chcemy zabrać
produkt w podróż. Pojemność opakowania wynosi 40ml i należy je zużyć w ciągu 12
miesięcy. Po boku puszeczka posiada przezroczysty pasek, dzięki któremu możemy
na bieżąco obserwować poziom zużycia. I muszę przyznać, że esencji szybko ubywa
z opakowania. Wystarcza jej na kilka tygodni stosowania. Wczoraj zresztą pokazywałam Wam na Insta Story owy pasek z pustą już przestrzenią.
Esencja posiada jasną barwę i lekką konsystencję. Nie jest ona jednak wodnista. To raczej coś w rodzaju delikatnego mleczka lub lekkiej emulsji. Zapach mnie nie zachwycił. Jest perfumowany, ale jest to bliżej nieznana mi elegancka nuta zapachowa. Myślę, że może się podobać biorąc pod uwagę gust statystycznej kobiety (że tak to niezgrabnie ujmę bo w praktyce coś takiego nie istnieje). Ale mojego serca ten zapach nie skradł. Plusem jest jednak to, że owa woń jest lekka i mogłam używać esencji nawet, gdy byłam chora i wszystko mnie drażniło. Także podczas silnych bólów głowy, z którymi lekarze jakoś sobie nie radzą;) Esencja podczas rozprowadzania staje się wilgotna i świetnie się wchłania. Zwłaszcza po przyciśnięciu skóry dłońmi na zakończenie (to już taki mój codzienny rytuał;)). Nie jest to produkt matujący. Pozostawia raczej zdrowe, pół-satynowe wykończenie. Idealnie nadaje się pod makijaż. Obojętnie czy pod podkład czy pod puder:) Nic się nie warzy, a dzięki szybkiemu wchłanianiu można sprawnie przechodzić do rzeczy;) Esencja postawia po sobie przyjemny, nietłusty film ochronny, który daje poczucie gładkości i elastyczności przez większość dnia. Co ciekawe świetnie sprawdziła się, jako jedyny produkt pielęgnacyjny na twarz, szyję i dekolt na dzień. Myślałam, że będę musiała stosować jeszcze krem lub serum, a ona okazała się być samowystarczalna:) A muszę przyznać, że nie zdarza mi się to zbyt często bo jestem raczej zwolenniczką warstwowego nakładania produktów:) Rano oczyszczałam twarz pianką Neogen, następnie przecierałam skórę wodą różaną i od razu kładłam na to esencję. Potem mogłam od razu przejść do wykonania makijażu. Wieczorem lubiłam nałożyć również odrobinę pod krem Huxley, o którym niebawem. Czy esencja zamroziła czas?:) Na pewno podczas stosowania, jakość mojej cery nie pogorszyła się;) Stała się bardziej elastyczna, lepiej nawodniona i mięciutka w dotyku, a dzięki temu drobne linie mniej widoczne. Nawilżenie było na naprawdę wysokim poziomie. Ja takie kosmetyki traktuję przede wszystkim prewencyjnie:) Nie ma mowy o prasowaniu zmarszczek, ale można zaryzykować stwierdzenie, że czas się zatrzymał:D Przynajmniej podczas stosowania, czyli na tych kilka tygodni, bo przecież kosmetyki działają wtedy kiedy ich używamy;) Przyznam jednak, że esencja bardzo miło mnie zaskoczyła. Zwłaszcza, że okazała się być produktem praktycznie samowystarczalnym. Zdecydowanie polecam.
Esencja posiada jasną barwę i lekką konsystencję. Nie jest ona jednak wodnista. To raczej coś w rodzaju delikatnego mleczka lub lekkiej emulsji. Zapach mnie nie zachwycił. Jest perfumowany, ale jest to bliżej nieznana mi elegancka nuta zapachowa. Myślę, że może się podobać biorąc pod uwagę gust statystycznej kobiety (że tak to niezgrabnie ujmę bo w praktyce coś takiego nie istnieje). Ale mojego serca ten zapach nie skradł. Plusem jest jednak to, że owa woń jest lekka i mogłam używać esencji nawet, gdy byłam chora i wszystko mnie drażniło. Także podczas silnych bólów głowy, z którymi lekarze jakoś sobie nie radzą;) Esencja podczas rozprowadzania staje się wilgotna i świetnie się wchłania. Zwłaszcza po przyciśnięciu skóry dłońmi na zakończenie (to już taki mój codzienny rytuał;)). Nie jest to produkt matujący. Pozostawia raczej zdrowe, pół-satynowe wykończenie. Idealnie nadaje się pod makijaż. Obojętnie czy pod podkład czy pod puder:) Nic się nie warzy, a dzięki szybkiemu wchłanianiu można sprawnie przechodzić do rzeczy;) Esencja postawia po sobie przyjemny, nietłusty film ochronny, który daje poczucie gładkości i elastyczności przez większość dnia. Co ciekawe świetnie sprawdziła się, jako jedyny produkt pielęgnacyjny na twarz, szyję i dekolt na dzień. Myślałam, że będę musiała stosować jeszcze krem lub serum, a ona okazała się być samowystarczalna:) A muszę przyznać, że nie zdarza mi się to zbyt często bo jestem raczej zwolenniczką warstwowego nakładania produktów:) Rano oczyszczałam twarz pianką Neogen, następnie przecierałam skórę wodą różaną i od razu kładłam na to esencję. Potem mogłam od razu przejść do wykonania makijażu. Wieczorem lubiłam nałożyć również odrobinę pod krem Huxley, o którym niebawem. Czy esencja zamroziła czas?:) Na pewno podczas stosowania, jakość mojej cery nie pogorszyła się;) Stała się bardziej elastyczna, lepiej nawodniona i mięciutka w dotyku, a dzięki temu drobne linie mniej widoczne. Nawilżenie było na naprawdę wysokim poziomie. Ja takie kosmetyki traktuję przede wszystkim prewencyjnie:) Nie ma mowy o prasowaniu zmarszczek, ale można zaryzykować stwierdzenie, że czas się zatrzymał:D Przynajmniej podczas stosowania, czyli na tych kilka tygodni, bo przecież kosmetyki działają wtedy kiedy ich używamy;) Przyznam jednak, że esencja bardzo miło mnie zaskoczyła. Zwłaszcza, że okazała się być produktem praktycznie samowystarczalnym. Zdecydowanie polecam.
Laneige Time Freeze Eye Serum EX
Serum pod oczy z serii
Time Freeze wygląda właściwie identycznie jak esencja do twarzy. Z tą różnicą,
że ma o połowę mniejszą pojemność (20ml) i jego opakowanie również jest
mniejsze. Po boku także mamy paseczek pozwalający na kontrolę zużycia i według
mnie serum pod oczy ubywa wolniej, ponieważ je jeszcze mam.
Serum posiada lekką kremową konsystencję, dzięki której produkt wchłania się błyskawicznie, co jest szczególnie pomocne, jeśli chcemy stosować je pod makijaż. Nie nakładałam już na nie kremu pod oczy. Zapach jest bardzo podobny jak w przypadku esencji, czyli perfumowany i niekoniecznie w moim guście. Jest jednak delikatny. Nigdy nie zdarzyło się żebym wyczuwała go już po wklepaniu. Zawsze jedynie przed rozprowadzeniem. To dość ważne, ponieważ produkty pod oczy nie powinny posiadać zbyt mocnych zapachów. Jeśli chodzi o działanie to muszę przyznać, że esencja do twarzy sprawdziła się u mnie lepiej niż serum pod oczy. Bardziej spektakularnie i aż żal, że się skończyła. Jednak serum również posiada swoje plusy, a zalicza się do nich przede wszystkim lekka, nieobciążająca formuła.Tak jak wspomniałam - w sam raz na dzień. Choć ja starałam się stosować je również na noc, a dodatkowo jak wiecie używałam też płatków pod oczy dla wzmocnienia i uzupełnienia pielęgnacji. Serum pod oczy Laneige Time Freeze przede wszystkim nawilża, wygładza i uelastycznia skórę, a przy tym jej nie obciąża. Przy regularnym stosowaniu staje się ona mniej szara:) Choć muszę przyznać, że mój poprzedni krem - Mamonde pielęgnował intensywniej, był taki bardziej odżywczy:) Warto jednak zaznaczyć, że moja skóra pod oczami jest wymagająca i czasami potrzebuje połączenia sił:) Mimo wszystko uważam, że i serum pod oczy Laneige znajdzie sporo zwolenniczek. Zwłaszcza wśród osób poszukujących lekkich konsystencji. Jeśli jednak ktoś musiałby wybrać między esencją do twarzy, a serum pod oczy to doradziłabym esencję:) Działa silniej i jest trochę jak kosmetyk 3w1:) Z serii Time Freeze ciekawi mnie jeszcze maseczka na noc i krem.
Kosmetyki Laneige znajdziecie na Jolse.
Znacie kosmetyki Laneige Time Freeze? Lubicie esencje do twarzy i sera pod oczy?
Serum posiada lekką kremową konsystencję, dzięki której produkt wchłania się błyskawicznie, co jest szczególnie pomocne, jeśli chcemy stosować je pod makijaż. Nie nakładałam już na nie kremu pod oczy. Zapach jest bardzo podobny jak w przypadku esencji, czyli perfumowany i niekoniecznie w moim guście. Jest jednak delikatny. Nigdy nie zdarzyło się żebym wyczuwała go już po wklepaniu. Zawsze jedynie przed rozprowadzeniem. To dość ważne, ponieważ produkty pod oczy nie powinny posiadać zbyt mocnych zapachów. Jeśli chodzi o działanie to muszę przyznać, że esencja do twarzy sprawdziła się u mnie lepiej niż serum pod oczy. Bardziej spektakularnie i aż żal, że się skończyła. Jednak serum również posiada swoje plusy, a zalicza się do nich przede wszystkim lekka, nieobciążająca formuła.Tak jak wspomniałam - w sam raz na dzień. Choć ja starałam się stosować je również na noc, a dodatkowo jak wiecie używałam też płatków pod oczy dla wzmocnienia i uzupełnienia pielęgnacji. Serum pod oczy Laneige Time Freeze przede wszystkim nawilża, wygładza i uelastycznia skórę, a przy tym jej nie obciąża. Przy regularnym stosowaniu staje się ona mniej szara:) Choć muszę przyznać, że mój poprzedni krem - Mamonde pielęgnował intensywniej, był taki bardziej odżywczy:) Warto jednak zaznaczyć, że moja skóra pod oczami jest wymagająca i czasami potrzebuje połączenia sił:) Mimo wszystko uważam, że i serum pod oczy Laneige znajdzie sporo zwolenniczek. Zwłaszcza wśród osób poszukujących lekkich konsystencji. Jeśli jednak ktoś musiałby wybrać między esencją do twarzy, a serum pod oczy to doradziłabym esencję:) Działa silniej i jest trochę jak kosmetyk 3w1:) Z serii Time Freeze ciekawi mnie jeszcze maseczka na noc i krem.
Kosmetyki Laneige znajdziecie na Jolse.
Znacie kosmetyki Laneige Time Freeze? Lubicie esencje do twarzy i sera pod oczy?