niedziela, 31 grudnia 2017

Korektor mineralny na cienie pod oczami – jaki odcień wybrać, jak aplikować i o czym warto pamiętać? Lily Lolo PeepO oraz Cream Soda!

Cześć Dziewczyny!
Na ogół nie mam większych problemów z cerą, takich jak trądzik, przebarwienia czy piegi (to ostatnie oczywiście zdaniem niektórych dowodzi o uroku posiadaczki, ale dla mnie byłoby problemem, więc oddycham z ulgą, że mnie nie dotyczy). Jest jednak jedna rzecz, która spędza mi sen z powiek i to odkąd pamiętam bo już od dzieciństwa. Tak… to cienie pod oczami. Paskudne cienie pod oczami. Może przesadzam. Wszak znam takich co mają gorsze, ale prawda jest taka, że nie patrzę na cudze wady – patrzę na swoje! A wśród nich bez dwóch zdań jawią się całkiem dorodne cienie. Moja cera naprawdę nie wymaga nakładania podkładów. Wystarcza mi puder lub cienka warstwa minerałów. Ale korektor pod oczy to już inna sprawa:) I o ile nie lubię płynnych formuł to w przypadku korektorów nie wyobrażałam sobie tych pudrowych, tym bardziej sypkich. Obawiałam się ich mocno i podchodziłam do nich nieśmiało, z ogromną rezerwą. Aż w końcu podjęłam ryzyko i sprawdziłam potencjał Lily Lolo tkwiący w mineralnym korektorze PeepO oraz mineralnym cieniu Cream Soda

zdjęcie ukazujące korektor Lily Lolo PeepO

Korektor mineralny na cienie pod oczami. Jaki odcień wybrać?



Wybór odpowiedniego odcienia korektora nie jest łatwym zdaniem. Przekonałam się o tym nie raz. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do większości kobiet, nie należę do osób o jasnej i chłodnej karnacji. Moja karnacja jest średnia w kierunku nieco ciemniejszej, ciepła, z żółtymi, a nawet lekko pomarańczowymi tonami… Wiele popularnych korektorów wygląda na mnie tak jakbym wysmarowała się czymś białym:) Rozświetlenie i lekkie rozjaśnienie cery jest zawsze w cenie, ale nie aż takie żeby odbierało mi naturalny wygląd, stylizując mnie na ćwierć Królewnę Śnieżkę;) Nic nie brzydzi mnie tak jak nadmierne przerysowanie i sztuczność. Nawet to stworzone pod pozorem uzyskania perfekcyjnego wyglądu. Poza tym ja lubię naturalny odcień swojej cery;) No może z wyjątkiem owych cieni:)

Jaki więc odcień wybrać?


zdjęcie przedstawiające Lily Lolo Cream Soda

Jeśli nasze cienie nie są zbyt spektakularne, ale zależy nam na delikatnej korekcie niedoskonałości i jednocześnie bardzo naturalnym wyglądzie, warto postawić na cień mineralny Lily Lolo Cream Soda.
Używanie cienia do powiek w roli korektora pod oczy może zaskakiwać. Mnie również lekko zadziwiła ta możliwość, ale minerały mają to do siebie, że dają spore pole do popisu. Dodatkowo zyskujemy bardzo uniwersalny produkt, który możemy wykorzystać tradycyjnie jako cień, jako cień bazowy i właśnie jako korektor. Formuła Cream Soda jest satynowa, a jego odcień kremowo-waniliowy. To taki delikatny uniwersalny kolor. Nie zakryje w pełni mocnych cieni, ale poradzi sobie z tymi lżejszymi oraz w sytuacjach gdy stawiamy na lekki makijaż make-up no make-up. Ja chętnie wykorzystuję go na co dzień. Jest raczej jasny, ale po lekkim przypudrowaniu lub w połączeniu z podkładem mineralnym kolor ładnie się wtapia nawet u mnie. 
zdjęcie przedstawiające Lily Lolo Cream Soda swatch
Lily Lolo Cream Soda

Jeśli natomiast mamy znaczne cienie pod oczami, wręcz sińce, które niekiedy wpadają nawet w fiolet albo brąz, warto postawić na żółty mocno napigmentowany korektor np. Lily Lolo PeepO
zdjęcie przedstawiające Lily Lolo korektor PeepO
Intensywnie żółte korektory są wręcz stworzone do makijażu kamuflującego, w tym rozległych cieni pod oczami. PeepO jest dość jasny lecz posiada intensywny odcień. Lekko obawiałam się tego odcienia bo mimo iż moja cera posiada żółte tony to w perfumeriach zawsze polecano mi żeby wybierać żółte, ale nie przesadnie żółte odcienie gdyż w przeciwnym wypadku mogą się zbyt mocno odcinać. Jednak przy dobraniu odpowiedniej ilości (1 lub max. 2 cienkie warstwy) i połączeniu z pudrem kolor się nie odcina, a uzyskuję ładne rozjaśnienie okolic oczu. Ten korektor jest dużo bardziej kryjący niż Cream Soda. Dlatego jest w sam raz dla kobiet, które borykają się z problemem cieni. Czasami nakładam również odrobinę na tradycyjny korektor. Dzięki mocnej pigmentacji wystarczy naprawdę odrobina korektora PeepO. Ciekawostką jest to, że niektóre kobiety o typowo żółtym podtonie skóry stosują PeepO na całą twarz, zamiast podkładu mineralnego. Jeśli odcień pasuje idealnie to cienka warstwa korektora mineralnego zamiast podkładu będzie naprawdę świetnym rozwiązaniem, a małe opakowanie sprawi, że super sprawdzi się podczas wyjazdów. W moim przypadku stosowanie na całą twarz nie jest aż tak dobrym pomysłem, ponieważ moja cera taka znowu czysto-żółta nie jest:) PeepO pozostawiam więc sobie typowo na cienie pod oczami.
zdjęcie przedstawiające Lily Lolo korektor PeepO swatch
Lily Lolo korektor PeepO


Korektor mineralny – jak przygotować skórę przed aplikacją?



Zasada jest praktycznie taka sama jak przy podkładach mineralnych. Korektor mineralny nakładamy na odpowiednio oczyszczoną i dobrze nawilżoną skórę. Ważne żeby poczekać na pełne wchłonięcie się kremu pod oczy. W przeciwnym wypadku korektor może nam brzydko osiąść w załamaniach skóry. Najlepiej postawić na lekkie i szybko wchłaniające się kremy pod oczy. Z korektorami pod oczy fajnie współpracuje np. krem pod oczy Organique Terapia Odmładzająca. Wszak natura za zwyczaj dobrze koresponduje z minerałami;)


Jak nakładać korektor mineralny?



Korektor można nakładać przed albo po nałożeniu podkładu. W przypadku korektorów mineralnych najbardziej optymalnie jest nałożyć cieniutką warstwę podkładu mineralnego, następnie korektor i na koniec znów odrobinę podkładu. Warto jednak przetestować różne warianty i znaleźć sposób najlepiej dopasowany do indywidualnych potrzeb.


Korektor mineralny najlepiej aplikować przy użyciu pędzla lub specjalnej mini gąbeczki. Lily Lolo posiada w ofercie pędzel dedykowany korektorom mineralnym – Brown Concealer Blush. Ja akurat tego konkretnego nie posiadam, ale bez problemów poradziłam sobie korzystając z innego. Wypróbowałam także metodę nakładania korektora przy użyciu mini jajeczka i muszę przyznać, że oba te sposoby zdają u mnie egzamin i nie sprawiają większych problemów:)


W jaki sposób aplikować korektor mineralny na okolice oczu?


Zasada jest prosta – pokrywamy okolice pod oczami tworząc kształt trójkąta. Ta metoda długo budziła moje wątpliwości gdyż wydawała mi się przesadna, ale rzeczywiście nakładając korektor tworząc półkola, tylko wyraźniej podkreślamy granicę między cieniami, a dalszymi partiami twarzy. Natomiast „namalowanie trójkątów” powoduje, że produkt lepiej wtapia się w skórę i zacieramy granice:) Jeśli potrzebujemy mocniejszego krycia, nakładamy dodatkową cienką warstwę. Polecam jednak zachować umiar by twarz wyglądała naturalnie:) Niewielka ilość korektora mineralnego pozwala na całkiem dobry kamuflaż bez osadzania się produktu w załamaniach skóry. 

Wady korektorów mineralnych

Sypka formuła korektorów mineralnych powoduje, że najpierw musimy wyspać odrobinę produktu na wieczko, a następnie zanurzyć w nim pędzel, lekko otrzepać o brzegi i dopiero aplikować. W przypadku tradycyjnych płynnych lub kremowych korektorów proces ten przebiega nieco szybciej gdyż często wystarczy wycisnąć odpowiednią ilość produktu z tubki i rozprowadzić opuszkami palców. Nie jest to jednak kolosalna różnica w czasie. Zajmuje mi to po prostu kilkanaście sekund dłużej;) Druga wada jest taka, że łatwiej o niekontrolowany wypływ produktu. Korektor może nam się rozsypać (oczywiście nie sam tylko w wyniku chwili nieuwagi;)). Jednak opakowania Lily Lolo posiadają wygodne i funkcjonalne osłonki. Wystarczy zatem pamiętać by po użyciu zasunąć zawartość;) Ja często myślę o niebieskich migdałach, a jeszcze żaden minerał mi się nie rozsypał (z wyjątkiem cienia Lorigine, ale to już była wina kiepskiego opakowania). Poza tym nie dostrzegam wielkich wad. Korektor mineralny okazał się być dla mnie całkiem przystępnym, "życiowym" produktem do makijażu:) Nie było się czego obawiać.


Korektory mineralne Lily Lolo przeznaczone do maskowania różnych niedoskonałości skóry (nie tylko cieni) znajdziecie w Costasy


Stosujecie korektory mineralne? Czy również budziły Wasze obawy? Borykacie się z cieniami pod oczami czy może dokuczają Wam inne niedoskonałości? 


Ps. Szczęśliwego Nowego Roku!:*
Czytaj dalej »

piątek, 29 grudnia 2017

Kosmetyczni ulubieńcy i odkrycia 2017 roku – makijaż i paznokcie!

Cześć Dziewczyny!
Święta, święta i po świętach! Nie wiem jak Wy, ale ja ogromnie się cieszę, że już po!:) W tym roku ten świąteczny czas wyjątkowo, wręcz nieprzeciętnie mnie rozleniwił. Do tego stopnia, że przez 3 dni nie włączałam komputera i nie wiedziałam czy w końcu zmobilizuję się do powstania tego wpisu. A jeśli ja (JA!) nie wiedziałam czy przygotuję wpis to zapewniam Was, że było ciężko! Wszak znana jestem z tego, że choćby się waliło i paliło to nie ma opcji żeby nie powstał nowy materiał na bloga;) Dlatego nie ma to jak zwyczajny, przyzwoity dzień powszedni… A wraz z nim całkiem odświętny wpis, na który przyszło czekać cały rok! Kosmetyczni ulubieńcy i odkrycia 2017 roku w dziedzinie makijażu i paznokci! W całej „karierze” tego bloga napisałam już parę tego typu podsumowań, ale tym razem dokonałam bardzo ścisłej selekcji i w ramach ulubieńców oraz odkryć roku pojawiło się jedynie 9 produktów!

zdjęcie przedstawiające kosmetycznych ulubieńców 2017 roku

Kosmetyczne odkrycie 2017 roku – naklejki termiczne na paznokcie Manirouge!

zdjęcie przedstawiające kosmetyczne odkrycie 2017 roku, czyli naklejki termiczne Manirouge

Z satysfakcją mogę stwierdzić, że w tej kategorii nie miałam nawet najmniejszego problemu z wyborem:) A dodatkowo jestem dumna, że Manirouge to nasza polska marka! Mam nadzieję, że w 2018 roku będzie się prężnie rozwijać i jeszcze nie raz zaskoczy fantazyjnym wzornictwem oraz nietypowymi rozwiązaniami na miarę naszych czasów. Czasów postępu, ale i… permanentnego pośpiechu bo Manirouge jest idealnym rozwiązaniem dla kobiet, którym marzy się oryginalny manicure, ale nie mają wystarczającej ilości czasu lub zdolności żeby namalować misterne wzory! Rok temu zachwyciłam się tym, że mogę we własnym domowym zaciszu stworzyć manicure hybrydowy i nadal cieszę się z tej możliwości. Jednak w tym roku to Manirouge sprawiło mi dużo więcej radości. Zwłaszcza, że usunięcie ozdób termicznych nie wymaga użycia acetonu:) Zresztą Manirouge jest tworem na tyle elastycznym i nowoczesnym, że można je połączyć z manicure hybrydowym. A tradycyjne lakiery? To już dla mnie prehistoria. O tym co to jest Manirouge, jak nakładać i usuwać przeczytacie TUTAJ. Natomiast prezentację paru wzorów z kolekcji świąteczno-zimowej, która aktualnie jest w promocji znajdziecie TUTAJ. Dla mnie wielki hit, po który sięgam z przyjemnością!

Kosmetyczni ulubieńcy 2017 roku - makijaż twarzy


zdjęcie ukazujące kosmetycznych ulubieńców 2017 roku z makijażu twarzy

Z produktów do makijażu twarzy wybrałam tylko 2 kosmetyki! Nie lubię tradycyjnych płynnych podkładów, więc na próżno ich szukać wśród moich ulubieńców;) W tym roku nadal byłam wierna formułom sypkim, czyli minerałom, a także podkładowi w pudrze z Givenchy. Dlatego na tym polu nie ma nic nowego:) Po prostu byłam wierna temu co poznałam wcześniej:) Lubię jednak dobre wykończenie makijażu, a także róże, bronzery i rozświetlacze. Dlatego postanowiłam wybrać coś z tej kategorii i tutaj trafiłam na sporo godnych produktów:) Wśród pudrów wykończeniowych zwyciężył matujący ryżowy puder prasowany marki Ecocera, do którego podchodziłam sceptycznie, ponieważ jego cena jest strasznie niska, a opakowanie delikatnie mówiąc mało wyrafinowane. Okazało się jednak, że jego wnętrze jest naprawdę bogate, a dzięki temu, że jest prasowany, zajmuje mniej miejsca i sprawia, że mogę go użyć naprawdę szybko:) Pachnie delikatnie, dobrze matuje i wygładza skórę. Drugi produkt dla odmiany kosztował miliony monet, ale nie żałuję, ponieważ nie dość, że jest bardzo wydajny to jeszcze wielofunkcyjny. Służy mi jako róż, bronzer, a nawet delikatny rozświetlacz. Dodatkowo jego opakowanie cieszy oko. Taki właśnie jest Sisley L’Orchidee


Kosmetyczni ulubieńcy 2017 roku - makijaż oczu


zdjęcie ukazujące kosmetycznych ulubieńców 2017 roku z makijażu oczu

W przypadku makijażu oczu i okolic, stawiam na proste i trwałe rozwiązania. W kwestii brwi taki efekt zapewnia mi zestaw do brwi Lily Lolo Eyebrow Duo Dark! Dzięki niemu mogę w szybki sposób podrasować swoje marne z natury brwi bez krzty przerysowania, a makijaż utrzymuje się bez skazy aż do momentu jego usunięcia. Przechodząc już do oczu, nie ma makijażu bez tuszu. W tej dziedzinie najlepiej sprawdziła się u mnie jedna z nowości L’Oreal, czyli Paradiste Extatic. Wolałabym może nieco bardziej finezyjną szczoteczkę, ale z efektów jestem naprawdę zadowolona. Dla mnie to najlepszy tusz tego roku. Fajnie nadać swoim powiekom nieco koloru, a żeby odcień był trwały i głęboki, warto użyć dobrej bazy. I tutaj mamy mały psikus, ponieważ ulubieńcem w tej dziedzinie została baza pod cienie Bell Hypoallergenic, która jakiś czas temu w całkiem niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła w akcji;) Miałam jednak w zanadrzu bazę z najnowszej limitki tej samej marki – Bell Glitter Eyeshadow Base, która okazała się inna pod względem technicznym (rzadsza i nieco połyskująca), ale finalnie równie dobra! Z czystym sumieniem mogę polecić obie! No i cienie do powiek. Można mieć niezliczoną ilość paletek cieni do powiek, ale moim absolutnym sztosem okazał się niepozornie wyglądający cień do powiek Nabla w odcieniu Absinthe. Przebija każdą moją paletkę cieni do powiek, a uwierzcie, że nie mam byle jakich:) Czym przebija te wszystkie moje paletki? Ano tym, że jest to cień samowystarczalny. Jeden cień daje taki efekt jakbym nałożyła 3 i muszę powiedzieć, że kiedy mam go na powiekach to wiele osób nie wierzy, że naprawdę użyłam tylko jednego jedynego cienia;) A jednak! Jego mocy niestety nie widać w pełni w recenzji (a jest naprawdę dobrze napigmentowany), ale coś tam widać;) Możliwe, że w przyszłym roku powiększę rodzinę cieni Nabla:) Jeśli każdy jest tak dobry jak odcień Absinthe to naprawdę warto.


Kosmetyczni ulubieńcy 2017 roku - makijaż ust

zdjęcie ukazujące kosmetycznych ulubieńców 2017 roku z makijażu ust

Na koniec makijaż ust. Jak wiadomo nie od dziś, moje usta są skłonne do wysuszenia, więc nie nakładam na nie co popadnie;) Bardzo polubiłam pomadkę Innisfree Glow Tint Lip Balm #Garden Balsam, która jednocześnie nadaje kolor i chroni skórę warg. Bardzo ładnie podbija czerwień ust i wiem, że miałam uzupełnić wpis o zdjęcie na ustach, ale niestety jeszcze tego nie zrobiłam (nadrobię!). Drugim zwycięskim produktem do ust jest Nabla Dreamy Matt Liquid w odcieniu Grand Amore. Nie jest to co prawda pomadka, której używam na co dzień, ale jestem z niej naprawdę bardzo zadowolona. Dobrze się czuję w tym kolorze, ładnie pachnie, nie wysusza i jest trwała!


I to już wszyscy ulubieńcy i odkrycia 2017 roku w dziedzinie makijażu i paznokci. Linki do osobnych recenzji znajdują się w tekście;) Książka, którą widzicie w tle to Face Paint. Historia makijażu. Jest bardzo ładnie wydana i fajnie napisana:)
 

Napiszcie czy znacie któreś z tych kosmetyków? Chętnie się też dowiem co należy do Waszych makijażowo-paznokciowych hitów tego roku. Zdradźcie choć jeden ulubiony produkt! 

Czytaj dalej »

wtorek, 26 grudnia 2017

Lily Lolo Rose Illuminator – różany rozświetlacz dla każdego?

Cześć Dziewczyny!
Kiedy kilka miesięcy temu wśród nowości marki Lily Lolo dostrzegłam Rose Illuminator, poczułam rozczarowanie pt. znowu coś dla bladziochów, a nie dla mnie! Nie lubię różowych rozświetlaczy i zawsze automatycznie je dyskwalifikuję. Jednak któregoś razu natrafiłam na swatch roztartego produktu na ręce i stwierdziłam, że ten od Lily Lolo wygląda całkiem przyzwoicie. Wróciłam do opisu producenta na stronie Costasy i tam widniało – do każdego typu karnacji. Nie do końca ufam takim zapewnieniom, ponieważ różnie z tym bywa w praktyce. Ale muszę przyznać, że inny rozświetlacz tej marki – Champagne Illuminator, również posiadał taką adnotację i rzeczywiście dobrze się u mnie prezentował, więc uznałam, że w przypadku różanego rozświetlacza to również może być prawda:) Dlatego postanowiłam się zmierzyć z czymś potencjalnie nielubianym. Co z tego wynikło?

Zdjęcie przedstawiające rozświetlacz  Lily Lolo Rose Illuminator

Lily Lolo Rose Illuminator



„Do kolekcji prasowanych rozświetlaczy Lily Lolo, obok Champagne Illuminator i Bronzed Illuminator, dołączył nowy ocień. Oto Rosé Illuminator, który został stworzony, by dodać Twojemu makijażowi świetliste, lekko chłodne wykończenie. Formuła wzbogacona olejkami arganowym i z pestek granatu sprawia, że skóra momentalnie zyskuje naturalną świeżość i rozświetlenie.  Rosé Illuminator jest odpowiedni do wszystkich typów karnacji. Ponadto jego eleganckie opakowanie z lusterkiem sprawia, że to kosmetyk idealny do podręcznej kosmetyczki”.
Zdjęcie przedstawiające rozświetlacz  Lily Lolo Rose Illuminator

Rose Illuminator od Lily Lolo swym wyglądem niczym nie odbiega od pozostałych pojedynczych rozświetlaczy oraz bronzerów tej marki. Mamy więc estetyczny biały kartonik, a wewnątrz płaską puderniczkę wyposażoną w lusterko. Pojemność to już standardowo 9g, które zaleca się zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. 
Zdjęcie przedstawiające rozświetlacz  Lily Lolo Rose Illuminator
Zapach wydaje mi się z kolei nieco inny niż w przypadku pozostałych produktów Lily Lolo – delikatniejszy, ale być może to tylko złudzenie. 
Zdjęcie przedstawiające kolor rozświetlacza Lily Lolo Rose Illuminator
Jest to produkt prasowany, ale jego konsystencja jest wręcz jedwabista, bardzo przyjemna i plastyczna. Dzięki temu z łatwością zaaplikujemy go przy użyciu pędzla. Wystarczy parę zwinnych ruchów i gotowe:)
Odcień rozświetlacza jest chłodny, ale rzeczywiście dość uniwersalny i w odpowiednich proporcjach będzie wyglądał dobrze zarówno w przypadku chłodnych jak i cieplejszych karnacji. Choć oczywiście chłodne będą miały większe pole do popisu, gdyż mogą bardziej pofolgować z ilością produktu. A przy wyjątkowo jasnej cerze zastosować go jako bardzo subtelny świetlisty róż. Przy cieplejszej karnacji takiej jak moja warto zachować umiar – rozświetlacz odwdzięczy się wtedy nieco chłodnym lecz jednocześnie eleganckim, szampańskim odcieniem z nutą rozbielonego różu. Subtelnie dodaje blasku bez efektu przerysowania, więc jest idealny na co dzień. Lily Lolo po raz kolejny udowodniło, że stworzenie uniwersalnego produktu jednak jest możliwe. Do zdjęć (zwłaszcza do pierwszego) nałożyłam większą ilość bo jak wiadomo dość ciężko uchwycić odcień, a tym bardziej blask.


Pełną gamę produktów Lily Lolo, w tym Rose Illuminator znajdziecie na Costasy.


Znacie Rose Illuminator lub inne rozświetlacze Lily Lolo? Co sądzicie o takim odcieniu? 

Czytaj dalej »

sobota, 23 grudnia 2017

Nourish odżywcza emulsja oczyszczająca i oczyszczający peeling enzymatyczny z ekstraktem z jarmużu

Cześć Dziewczyny!
Dzisiaj relacja z kolejnego spotkania mojej twarzy z marką Nourish. Trzy poprzednie produkty zrobiły na mnie świetne wrażenie, więc postanowiłam kontynuować tę przygodę;) Tym razem wypróbowałam dwa produkty przeznaczone do oczyszczania cery, a jak wiadomo odpowiednie oczyszczanie jest kluczem do satysfakcjonującej pielęgnacji. W uzyskaniu harmonii skóry może nam pomóc odżywcza emulsja oczyszczająca i oczyszczający peeling enzymatyczny z ekstraktem z jarmużu marki Nourish:)

zdjęcie przedstawiające kosmetyki Nourish

Nourish Skin Renew Cleanser

zdjęcie przedstawiające emulsję oczyszczającą Nourish Skin Renew Cleanser


„Bogata w kwasy omega emulsja oczyszczająca, w skład której wchodzą olejek arganowy, olejek jojoba, olejek z ogórecznika lekarskiego oraz wyjątkowy ekstrakt z jarmużu stworzony przez Nourish. Dzięki wzbogaconej formule odbudowuje naturalną barierę lipidową skóry i jednocześnie doskonale oczyszcza skórę z zanieczyszczeń i makijażu”.
zdjęcie przedstawiające oczyszczającą emulsję do twarzy Nourish

Emulsję postanowiłam wypróbować po bardzo udanym spotkaniu z Nourish Kale 3D Cleanse i muszę powiedzieć, że jest między nimi sporo podobieństw chociażby w aspekcie wizualnym, ponieważ opakowanie jest tu niemal identyczne – biała 100ml buteleczka wyposażona w pompkę. Dodatkowo zarówno w przypadku emulsji jak i peelingu mamy kartonowe opakowania. Nie ma ich jednak na zdjęciach gdyż robiłam je dopiero u schyłku użytkowania;) Zapach jest bardzo delikatny. Lekko ziołowy. Sama emulsja ma białą barwę i przyjemną konsystencję lekkiego kremu. Przyznam, że bardzo dawno nie miałam do czynienia z emulsją oczyszczającą – pomijając oczywiście wcześniejsze spotkanie z Kale 3D Cleanse. Żele, pianki, olejki i inne wynalazki jak najbardziej, ale emulsji i mleczek zwykłam raczej unikać:) Jednak ze względu na miłe doświadczenia z tamtym produktem, zdecydowałam się sprawdzić kolejną emulsję. Skin Renew Cleanser bardzo fajnie sprawdza się przede wszystkim do porannego oczyszczania gdyż jest wyjątkowo delikatna dla skóry. Po użyciu cera jest dobrze oczyszczona, miękka i gładka. Żadnego podrażnienia. Stosowałam ją również w wieloetapowym oczyszczaniu cery jako drugi produkt po usunięciu makijażu przy użyciu olejku. W obu przypadkach byłam zadowolona. Oprócz tradycyjnego stosowania na mokro, emulsję można nakładać również na suchą skórę przy użyciu wacika. Przyznam jednak, że ja wolę na mokro więc z tej możliwości nie korzystałam. Opcja ta może być jednak dobrym rozwiązaniem w przypadku cery suchej i bardzo wrażliwej.

Nourish Kale Enzymatic Exfoliating Cleanser


zdjęcie przedstawiające peeling Nourish Kale Enzymatic Exfoliating Cleanser

„Wielofunkcyjny produkt do zadań specjalnych. Peeling może być używany jako kosmetyk oczyszczający do codziennej pielęgnacji, maseczka złuszczająca lub specjalna maseczka oczyszczająca. W skład peelingu wchodzą m.in. ekstrakt z granatu, który delikatnie złuszcza naskórek oraz ekstrakt z organicznego jarmużu, który korzystnie wpływa na jędrność skóry. Ponadto probiotyki mają doskonałe właściwości dotleniające, podczas gdy Griffonia simplicifolia zapewnia ochronę przeciw szkodliwemu wpływowi zanieczyszczeń. Używaj go na jeden z trzech sposobów, by zapewnić swojej skórze optymalne oczyszczenie”.
zdjęcie przedstawiające Nourish oczyszczający peeling enzymatyczny z ekstraktem z jarmużu

Oczyszczający peeling enzymatyczny z ekstraktem z jarmużu dla odmiany otrzymujemy w niewielkiej 50ml tubce. Ta pojemność bardzo mi odpowiada, ponieważ już nie raz spotkałam się z przesadnie dużymi pojemnościami peelingów do twarzy. O ile do ciała zużyję dużo więcej tego typu produktów to z peelingowaniem twarzy jestem ostrożniejsza. Mam mieszaną, ale wrażliwą cerę i niestety zbyt częste peelingowanie potrafi przynieść mi więcej szkody niż pożytku. Dlatego nie stosuję peelingów do twarzy w nadmiarze. Raz lub dwa razy w tygodniu wystarczy:) Ten kosmetyk jest jednak nieco inny, ponieważ można go używać na 3 sposoby. Jako kosmetyk do codziennego oczyszczania, jako maseczka złuszczająca i jako specjalna maseczka oczyszczająca. Jako kosmetyk do codziennego oczyszczania nie stosowałam, ponieważ miałam opisaną wyżej emulsję. Korzystałam za to z dwóch pozostałych opcji. Najbardziej przypadł mi do gustu sposób z maseczką złuszczającą gdyż wystarczy nałożyć produkt na suchą skórę i po 2 minutach zmyć. Szybko i prosto, a efekt satysfakcjonujący tj. skóra dobrze oczyszczona, wygładzona i zdecydowanie jaśniejsza – bardziej rozświetlona.  Dzięki takiemu zabiegowi wszystkie zastosowane potem kosmetyki pielęgnacyjne szybciej się wchłaniają i działają intensywniej:) 

To kolejne produkty Nourish, które przypadły mi do gustu:)


Kosmetyki Nourish dostępne są na Costasy.


Znacie kosmetyki Nourish?
Czytaj dalej »

środa, 20 grudnia 2017

Petitfee Black Pearl & Gold płatki pod biedne oczy!

Cześć Dziewczyny!
Ach te oczy, te oczy zielone… są zmęczoooone!;) Nienawidzę disco polo, ale dziś wyjątkowo pasuje do kontekstu;) Kiedy wiosną odkryłam koreańskie płatki pod oczy, postanowiłam im być wierna! Ale nie zawsze tym samym, a rzecz jasna za każdym razem innym;) Sprawdziłam już płatki Koelf, Skin 79 oraz Petitfee. Dziś właśnie o tych ostatnich:) Marka ma w swojej ofercie kilka rodzajów płatków i powiem szczerze, że nie wiedziałam które wybrać, więc popatrzyłam na ebay’u, które cieszą się największym zainteresowaniem. Sprawdziłam też jak to wygląda na Jolse i tam właśnie dwa rodzaje miały napis „recommended”. Wybrałam więc jedne z tych rekomendowanych żebym potem nie musiała narzekać, że niedobre;) I tak oto latem trafiły do mnie płatki pod oczy o wdzięcznej nazwie Petitfee Black Pearl & Gold Eye Patch



Hydrożelowe płatki pod oczy Petitfee Black Pearl & Gold swój skład opierają na czarnej perle i złocie, które mają odbudować komórki skóry pod oczami;) Płatki są również bogate w aminokwasy i minerały, dzięki którym skóra ma stać się świeża i rozjaśniona:) Dodatkowo w produkcie znajduje się wiele wyciągów m.in. z zielonej herbaty, cytryny i grejpfruta. 
zdjęcie przedstawiające Petitfee Black Pearl & Gold Eye Patch

Płatki pod oczy Petitfee otrzymujemy w kartonowym opakowaniu. Wewnątrz znajdziemy plastikowy słoiczek, do którego dołączona jest plastikowa szpatułka. W przypadku tego typu produktów to bardzo pomocne gdyż z natury są one mokre i oślizgłe, a wyjmując palcami możemy trochę zmasakrować nasze cenne płatki oparte na czarnej perle i złotku;) Opakowanie jest dodatkowo zabezpieczone sreberkiem i tu trzeba przyznać, że w przypadku płatków Skin 79 sprawa wygląda lepiej gdyż słoiczek jest porządniejszy, ma lepszą szpatułkę i posiada dodatkową plastikową osłonkę… Ale płatki Skin 79 są sporo droższe od tych Petitfee i choć w działaniu dobre to cieńsze i tym samym bardziej podatne na „urazy”;) Całą paczkę 60 płatków należy zużyć w ciągu 2 miesięcy od otwarcia i choć nie było to dla mnie problemem to akurat Skin 79 dawało 6 miesięcy, więc jednak wolałabym dłuższą datę przydatności;) Ale z drugiej strony dzięki krótszej dacie pamiętamy o regularnym stosowaniu, czyli w najgorszym wypadku co drugi dzień. Kolor płatków nie nastraja optymizmem i nazwałabym go zgniłkiem. Mój tata mając okazję mnie w nich zobaczyć śmiał się gdzie tak można oberwać;) Za to zapach jest bardzo przyjemny, mega świeży! Ciężko mi go do czegoś porównać, ale mimo, że nie jestem fanką pachnących kosmetyków pod oczy to ten oceniam bardzo na plus. Mnie się kojarzy z Netflixem bo akurat często nakładając te płatki oglądałam filmy:P Warto też dodać, że płatki są naprawdę mocno nasączone. Ze wszystkich które miałam to właśnie te były najbardziej mokre, wręcz skąpane w esencji;) Ale jednocześnie bardzo ładnie trzymały się pod oczami. 

Płatki należy nałożyć na skórę pod oczami na 30minut. Może to wydawać się upierdliwe i faktycznie czasami zwyczajnie się nie chce, ale jak się człowiek postara to zawsze te pół godziny znajdzie. Zwłaszcza, że nie trzeba leżeć z nimi nieruchomo. Można normalnie funkcjonować;) No może nie wszystkie czynności są z nimi wykonalne, ale większość jednak tak;) Ja płatki stosowałam jako uzupełnienie pielęgnacji, ponieważ nie wyobrażam sobie całkowicie zrezygnować z kremu pod oczy:) Produkt ten jest dobrym rozwiązaniem przed większym wyjściem, ponieważ rozjaśnia skórę pod oczami i dzięki temu zasinienia są mniej widoczne. Bardzo ładnie wygładzają też strefę pod oczami, więc tak naprawdę można od razu po zdjęciu nałożyć makijaż. Nałożone wieczorem działają podobnie i przy okazji koją skórę po całym dniu. Dzięki temu rano człowiek wygląda na mniej niewyspanego niż jest w rzeczywistości. Cieszę się, że wypróbowałam te płatki i na pewno skuszę się na jeszcze inną wersję dla porównania:)


Cena płatków jest bardzo przystępna, ponieważ w promocji można na nie trafić nawet poniżej 30zł już z wysyłką. Oczywiście mam na myśli sklepy zagraniczne typu Jolse bo w polskich przebitka potrafi być nawet 3-krotna;) Trudno się dziwić, takie prawa rynku, ale warto szukać najlepszej opcji. 


Znacie płatki pod oczy Petitfee? Polecacie coś z tej marki?
Czytaj dalej »

wtorek, 19 grudnia 2017

Promocja w Rossmannie 2 + 2 gratis styczeń 2018 – Produkty przyjazne naturze!

Cześć Dziewczyny!
W Rossmannie promocja goni promocję i oto już wiemy, że Nowym Roku ten trend się utrzyma;) Już w styczniu 2018 kolejna promocja dla członków Klubu Rossmann - Zadbaj o siebie, zadbaj o naturę 2+2 gratis na produkty najlepsze dla Ciebie i przyjazne dla natury

zdjęcie informujące o promocji w Rossmannie 2+2 w styczniu 2018


Promocja w Rossmannie Zadbaj o siebie, zadbaj o naturę 2+2 gratis 


Akcja promocyjna trwać będzie w dniach 9-18 stycznia 2018 lub do wyczerpania zapasów.


Promocja skierowana jest dla członków KLUBU ROSSMANN i tutaj warto dodać, że od stycznia każda wydana złotówka to 1 punkt.


Z promocji będzie można skorzystać tylko raz.

Należy kupić 4 różne produkty tzn. muszą być różne kody kreskowe lecz kategoria produktu może być ta sama.

Pełna lista produktów objętych promocją wraz z regulaminem ukaże się na stronie Rossmanna przed rozpoczęciem akcji promocyjnej.

Promocja obejmować będzie produkty oznaczone zieloną etykietą. Niestety póki co nie wiem, które to dokładanie. Zastanawia mnie czy tylko żywność czy również eko kosmetyki. O tym pewnie przekonamy się niebawem. 


Czy skorzystam z promocji?


Jeszcze nie wiem, ale niewykluczone, ponieważ w Rossmannie można trafić na smaczne przekąski np.;) 

Edit. na stronie Rossmanna pojawiła się lista produktów objętych promocją i oprócz art. spożywczych będzie można kupić również wybrane kosmetyki. Z takich polecanych przeze mnie np:

Alterra olejek Grejprfrut i Brzoza Bio

Yope

Lirene maseczki peel-off

Kosmetyki O'Herbal


Zamierzacie skorzystać ze styczniowej promocji w Rossmannie? 

Zobacz też: 

Promocja w Rossmannie luty 2018!

Dobre maseczki do twarzy

 Hity 2017
Czytaj dalej »

niedziela, 17 grudnia 2017

ORPHICA TIMELESS – pomysł na świąteczny prezent!

Cześć Dziewczyny!
Niedawno marka ORPHICA wypuściła nową linię do pielęgnacji twarzy TIMELESS. Seria ta składa się z kremu na dzień, kremu na noc oraz zestawu maseczek. Święta tuż za rogiem, więc to już ostatni gwizdek dla tych, którzy nie mają jeszcze prezentów dla swoich bliskich:) Mnie to oczywiście nie dotyczy gdyż pierwsze prezenty miałam przygotowane już latem, a następnie powoli kompletowałam resztę i tak naprawdę to większą część już wręczyłam moim wybrańcom. Wiem jednak, że nie każdy jest taki zapobiegliwy i impulsywny zarazem:D Wiele osób czeka niemal do ostatniej chwili. Dlatego wpis nadal jeszcze na czasie:) Wysokiej jakości kosmetyki są zawsze mile widziane przez obdarowywanych to też od razu pomyślałam o produktach marki Orphica. To idealny zestaw dla mamy, siostry czy dobrej koleżanki. Przeróżne zestawy kosmetyków można oczywiście kupić w każdej drogerii. Jednak coraz częściej stawiamy na te bardziej wyszukane i jednocześnie mniej dostępne marki. Zmniejsza to zarazem szansę na zdublowanie prezentu:)

zdjęcie przedstawiające kosmetyki Orphica Timeless

ORPHICA TIMELESS


To kompleksowa linia produktów przeznaczonych do pielęgnacji twarzy o działaniu przeciwzmarszczkowym. Ma ona przede wszystkim wygładzić, odżywić, ujędrnić i poprawić koloryt cery. Linia składa się z kremu na dzień, kremu na noc oraz zestawu maseczek w płachcie. Są to kosmetyki anti-ageing, ale bez obaw można je stosować już w okolicach 25r.ż. Tak naprawdę im wcześniej tym lepiej. Ale oczywiście bez przesady, przed przekroczeniem ćwierćwiecza w większości przypadków wystraszają kremy nawilżające lub nawilżająco-matujące. 


ORPHICA TIMELESS krem na dzień Anti-Ageing

zdjęcie przedstawiające krem na dzień Orphica Timeless


„TIMELESS krem na dzień anti-ageing z formułą Pro-Lift Complex™ oraz potrójnym działaniem przeciwzmarszczkowym sprawia, że skóra jest sprężysta, intensywnie odżywiona i wygładzona. Składniki aktywne kremu pobudzają komórki do produkcji kolagenu i elastyny, zapobiegając wiotczeniu skóry. Dodatkowo wyrównują jej koloryt i zmniejszają przebarwienia. Mają również działanie antyoksydacyjne. Produkt został przebadany dermatologicznie oraz alergologicznie”.

Krem na dzień Timeless otrzymujemy w białym kartonowym opakowaniu, które jest dodatkowo zafoliowane. Wewnątrz znajdziemy ciężki i dość masywny słoiczek kremu o standardowej pojemności 50ml. W składzie znajduje się filtr SPF 20. W pierwszym momencie obawiałam się zapachu, ponieważ tuż po otwarciu paczki przywitała mnie intensywna woń. Na szczęście okazało się, że to zasługa jedynie woreczka zapachowego, a same produkty pachną przyjemnie i delikatnie. Konsystencja kremu na dzień jest lekka. Wchłania się on więc błyskawicznie i stanowi dobrą bazę pod makijaż. Bez przeszkód można również stosować pod niego serum czy esencję. Intensywnie nawilża i wygładza cerę, a jednocześnie jej nie przetłuszcza. Krem nie bieli ani się nie łuszczy. Bardzo dobrze sprawdza się również jako krem ochronny przy wietrznej pogodzie. Cera wydaje się być bardziej jędrna i wypoczęta mimo, że zima nie należy do moich ulubionych pór roku;) Jest lekki, a zarazem odżywczy.


ORPHICA TIMELESS krem na noc Anti-Ageing

zdjęcie przedstawiające krem na noc Orphica Timeless


„TIMELESS krem na noc anti-ageing z formułą Cell-Fortifying Complex™, która stymuluje produkcję kolagenu i elastyny w komórkach skóry, zmniejsza długość i głębokość zmarszczek na twarzy. Skóra jest intensywnie nawilżona, bardziej napięta oraz ma młodszy i wypoczęty wygląd. Składniki aktywne kremu stymulują krążenie i wzmacniają ściany naczyń krwionośnych, ujędrniając i pobudzając do regeneracji komórki skóry. Produkt został przebadany dermatologicznie oraz alergologicznie”.

Krem na noc Timeless podobnie jak wersja na dzień opakowany został w kartonik oraz masywny słoiczek, ale dla odmiany fioletowy tak żeby nam się nie myliło, który jest na dzień, a który na noc;) Wizualnie podoba mi się bardziej niż ten biały:) Konsystencja kremu na noc jest już bogatsza niż w przypadku wersji na dzień, ale przecież za zwyczaj kremy na noc są gęstsze i bardziej odżywcze. W nocy bowiem skóra może w spokoju przyswoić więcej cennych substancji niż za dnia. Na szczęście mimo bardziej gęstej formuły, krem również dobrze się wchłania i nie pozostawia na skórze uczucia lepkości, którego niektórzy tak bardzo nie lubią. Krem na noc stanowi dobre uzupełnienie dla pielęgnacji dziennej. Kosmetyk posiada dobre właściwości regenerujące, a po zasłużonym spoczynku skóra jest miękka, gładka i bardziej rozświetlona. Koloryt skóry jest ładny mimo, że słońca to już ona dawno nie zaznała;)


ORPHICA TIMELESS maski Anti-Ageing 4szt

zdjęcie przedstawiające maseczkę Orphica Timeless

„TIMELESS maski anti-ageing z formułą Deep-Restore Complex™ intensywnie nawilżają i odżywiają skórę twarzy. Składniki aktywne poprawiają jędrność i elastyczność, co skutkuje szybszą regeneracją, zahamowaniem rozkładu kolagenu i elastyny oraz spowolnieniem procesu starzenia się skóry. Maski stymulują mikrokrążenie, pozostawiając skórę świeżą i gładką. Produkt został przebadany dermatologicznie”.


Maseczki do twarzy Timeless dostępne są w kartonowym opakowaniu. Jedno opakowanie to 4 maseczki, które mogą posłużyć jako miesięczna kuracja lub według indywidualnych potrzeb:) Dawniej niechętnie stosowałam maseczki w płachcie, ponieważ bardzo mierził mnie ich chłód, a ja jestem ciepłolubna. Jednak w ubiegłym roku przekonałam się, że warto je stosować, a dobra maska w płachcie to duże ukojenie dla skóry i niekiedy nawet nerwów;) Choć ja podczas korzystania z takich masek zwykłam nie tracić czasu i najczęściej równocześnie zajmuję się czymś innym. Nie będzie chyba zaskoczeniem, że maseczka okazała się być moim faworytem:) Maska wykonana została z miękkiej i przyjemnej dla skóry tkaniny. Nie jest aż tak ogromna jak niektóre tego typu maski więc całkiem nieźle się dopasowuje. W przypadku mojej mizernej twarzy oczywiście nie jest idealnie, ale i tak jej rozmiar jest lepiej przemyślany w porównaniu z wieloma innymi:) Produkt nakładamy na skórę na 20-30 minut, a następnie zdejmujemy i pozostałość esencji delikatnie wklepujemy w twarz.  Po tej czynności skóra może się lekko lepić, ale po kilku minutach to uczucie przemija. Maseczka Timeless doskonale nadaje się zarówno gdy chcemy sobie zrobić małe wieczorne SPA jak i przed większym wyjściem, ponieważ po użyciu i wchłonięciu przez skórę resztek preparatu cera jest mocno wygładzona, super nawilżona i wręcz promienieje. Po takim zabiegu makijaż utrzymuje się na skórze zdecydowanie lepiej i jednocześnie wygląda bardziej naturalnie. Maseczka posiada również właściwości regenerujące, więc świetnie sprawdzi się także po zabiegach medycyny estetycznej tudzież po mocniejszych peelingach u kosmetyczki etc. Ja co prawda od kilku miesięcy nie korzystałam z tego typu zabiegów, ale z doświadczenia wiem, że dobra maseczka w płachcie bezpośrednio po świetnie koi skórę. 


Linia Timeless dostępna jest w sklepie Orphica. Jeśli macie ochotę podarować sobie lub bliskiej osobie kosmetyki tej marki to z kodem secretaddiction te jak i inne produkty możecie kupić 15% taniej. 


Znacie kosmetyki marki Orphica? Co sądzicie o linii Timeless? Jak tam przygotowania do Świąt? Prezenty już kupione?
Czytaj dalej »

czwartek, 14 grudnia 2017

L’Occitane olejek pod prysznic migdał – kultowy produkt!

Cześć Dziewczyny!
Z wywodzącą się z Prowansji marką L’Occitane miałam już do czynienia kilkukrotnie:) Nie zawsze były to spotkania udane, ale też nie mogę powiedzieć żeby asortyment był mi zupełnie obojętny. Zwłaszcza, że co jakiś czas pojawiają się np. interesujące serie limitowane. Jest jednak taki produkt, którym kusili wszyscy. O którym nie usłyszałam jeszcze ani jednego negatywnego słowa (pomijając cenę;)). Tym produktem jest olejek pod prysznic L’Occitane Almond Shower Oil. To już kultowy kosmetyk tej marki! Nie byłabym więc sobą gdybym nie chciała się przekonać czy rzeczywiście jest wart zachodu:)


L’Occitane olejek pod prysznic migdał



L’Occitane olejek pod prysznic migdał występuje w paru wariantach: jako 500ml opakowanie z pompką, 250ml butelka oraz jako opakowanie do uzupełnienia. Ja byłam w posiadaniu wersji 250ml, która ma postać zgrabnej przezroczystej buteleczki z zamknięciem typu press. Butelka jest dobrej jakości i podczas użytkowania nic złego się z nią nie dzieje.

Pierwsze co mnie uderzyło w tym produkcie to zapach! Naturalny i obłędnie migdałowy! Często zdarza się, że olejki pod prysznic mimo jakiegoś konkretnego zapachu przypisanego przez producenta, pachną po prostu olejem. Takim niezbyt zachęcającym i wręcz mdłym. Te tańsze potrafią mieć na domiar złego tą słynną „rybią nutę”. Nie mówię, że wszystkie bo i zdarza się poczciwy olejek w dobrej cenie, ale na pewno niemal każdy zna taki produkt, którego zapach był daleki od oczekiwanego;) Olejek L’Occitane na szczęście nie płata takich figli. Pachnie naprawdę pięknie! Aż człowiek by chciał pluskać się bez końca. A przyznaję, że ja uwielbiam relaks pod prysznicem. W końcu jakby nie patrzeć Skorpion to znak wodny;) 
Migdałowy olejek L’Occitane posiada żółtą barwę oraz dość bogatą, oleistą konsystencję. Kosmetyk gładko rozprowadza się po wilgotnej skórze. Pod wpływem wody olejek zmienia się w aksamitną piankę. Produkt bardzo dobrze radzi sobie z oczyszczaniem skóry ciała, a jednocześnie nie narusza jej komfortu i nie wysusza. Wręcz przeciwnie, pozostawia skórę bardzo miękką, gładką i przyjemną w dotyku. Dodatkowo po kąpieli jeszcze przez jakiś czas na skórze pozostaje delikatny migdałowy zapach. To takie małe domowe SPA:) Z upodobaniem próbuję przeróżnych kosmetyków pod prysznic i jestem zadowolona, że miałam okazję na starcie z tą legendą:) Przyznam, że produkt mnie nie zawiódł. Jedyną wadą jest wysoka cena, ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić na taki bardziej ekskluzywny produkt pod prysznic i chwilę przyjemności. Częstsze kupowanie mogłoby już być rozrzutnością;)


Znacie migdałowy olejek L’Occitane? A może polecacie inne produkty tej marki?
Czytaj dalej »