środa, 30 sierpnia 2017

Bielenda Bikini – ochrona przeciwsłoneczna skrojona na miarę różnych potrzeb;)

Cześć Dziewczyny!
Mam wątpliwości czy w tym roku lato w ogóle było, ale pewne jest, że nadal trwa. Przynajmniej czysto teoretycznie;) Przyznam, że ja praktycznie nie odpoczęłam. Wiem jednak, że wiele z Was wybiera bardziej słoneczne kierunki, nawet późną jesienią, więc przygotowałam na dziś przegląd kosmetyków do opalania Bielenda Bikini. Muszę przyznać, że Bielenda posiada w ofercie naprawdę szeroki wybór tego typu produktów i jest w czym przebierać. Ja jednak zaprezentuję 3 z nich;)
zdjęcie kosmetyków Bielenda Bikini


Bielenda Bikini Kakaowy olejek do opalania SPF 6

Olejek otrzymujemy w ładnym opakowaniu wyposażonym w wygodny atomizer. Jego formuła jest oleista, ale jednocześnie dość lekka, więc przyjemnie się rozprowadza:) Dużym atutem produktu jest zapach masła kakaowego. Słodki i apetyczny (trzeba niestety uważać na osy, dla których ja dziwnym trafem zawsze jestem celem;)) Moja wersja posiada SPF 6, czyli niską ochronę. Nie będzie więc odpowiednia dla osób wrażliwych na działanie słońca, których skóra jest wyjątkowo narażona na podrażnienia. Moja skóra nie ma skłonności do podrażnień posłonecznych i tak naprawdę prawie nigdy mi się one nie zdarzały. Nawet gdy nie stosowałam żadnej ochrony (ponieważ dawniej często nie stosowałam) i smażyłam się codziennie przez 2 tygodnie… Dziś już (na szczęście;)) nie opalam się z taką „pasją” jak dawniej, a jeśli już wystawiam ciałko na słońce, staram się pamiętać o filtrze. Nawet niewielkim;) SPF 6 jest więc dla mnie w porządku jeśli opalam się z umiarem tak jak obecnie bo muszę przyznać, że w tym roku nie przesadzałam z opalaniem. Ani pogoda nie sprzyjała ani nie miałam jakiejś szczególnej chęci;) Zresztą ja do córek młynarzy nie należę, więc czy się opalam czy nie to raczej do bladych się nie zaliczam. Muszę przyznać, że polubiłam ten olejek:) Nadaje skórze ładny połysk i miękkość, otula przyjemnym zapachem, a także zapewnia tą podstawową, minimalną ochronę. 


Bielenda Kokosowe mleczko do opalania SPF 30


W pomarańczowej buteleczce znajduje się coś dla bardziej wymagających, czyli kokosowe mleczko do opalania z filtrem SPF 30. Mleczko posiada lekką, kremową konsystencję i słodki lekko kokosowy zapach (tutaj znowu trzeba uważać na osy i pszczoły;)). Mleczko to oczywiście też dobry wybór dla osób ceniących sobie te nieco bardziej kremowe formuły i szybszą aplikację:) Po użyciu skóra jest gładka i nawilżona, a ochrona już dość wysoka. Choć najwięksi wrażliwcy powinni oczywiście postawić na SPF50. Produkt jest piaskoodporny, chloroodporny i wodoodporny. Choć mimo wszystko warto pamiętać o powtórnej aplikacji po kąpieli, gdy się spocimy lub po prostu w ciągu dnia. Tak by poziom ochrony był optymalny.


Bielenda ochronny balsam po opalaniu z naturalnymi olejkami eterycznymi


Bielenda przygotowała też coś po opalaniu. Zwłaszcza dla osób, którym zdarza się przesadzić i potem muszą zmagać się z zaczerwienioną i swędzącą skórą. Nic przyjemnego, prawda? Jak już wspominałam wyżej, mnie ten problem praktycznie nie dotyczy. Lekkie swędzenie czy delikatne zaczerwienienie zdarzyło mi się może  1-2 razy w ciągu całego życia jak już naprawdę mnie poniosło z opalaniem, czyli już dawno i nie prawda;) Ciężko mi więc ocenić właściwości kojące, ale balsam posiada kremową konsystencję, ładnie się wchłania praktycznie do matu, pozostawiając po sobie subtelny film ochronny. Balsam posiada cytrusowy, bardzo świeży zapach z lekką nutką olejków eterycznych. Produkt dobrze nawilża, wygładza i regeneruje skórę. Według producenta może być również pomocny w przypadku łagodzenia objawów swędzenia po ukąszeniach owadów. Muszę przyznać, że oprócz pszczół i os, które lubią mnie nękać, raczej nie mam z tym problemów i rzadko padam ofiarą np. komara;) Choć w dzieciństwie było wręcz odwrotnie i zaraz miałam wielkie czerwone bąble;) Widać im starsza tym mniej smaczna;) I bardzo dobrze!

Oprócz tych 3 produktów, w skład serii Bikini wchodzi jeszcze wiele kosmetyków z różnym SPF, więc niewątpliwie każdy znajdzie coś dla siebie:) 


Znacie serię Bielenda Bikini? Jaką ochronę przeciwsłoneczną stosujecie lub stosowałyście w tym roku?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Bell Perfect limitowana kolekcja makijażowa lato 2017!

Kolekcja Bell Girl, City & Love - zobacz TUTAJ.

Cześć Dziewczyny!
Dziś chciałabym Wam szybciutko zaprezentować najnowszą kolekcję makijażową Bell Perfect. Jest to kolekcja limitowana, która nie zagrzeje długo miejsca na sklepowych półkach, więc uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie krótki wpis prezentacyjny;) Tekstu będzie więc niewiele. W sam raz dla Czytelników leniuszków:D


Bell Perfect kolekcja makijażowa lato 2017


W letniej kolekcji Bell Perfect znalazło się 12 produktów – pomadki i konturówki w 3 odcieniach, duo do konturowania w 2 wariantach, rozświetlacze w 3 wersjach kolorystycznych oraz klasyczny czarny eyeliner.

Perfect Long Lasting Mat Lipstick



Pomadki występują w 3 odcieniach: 01 Ideal Nude, który jest bardzo bezpiecznym odcieniem, 02 Pure Peach, który jest bardziej nasycony "żywym" kolorem oraz 03 Forest Fruits, który jest propozycją bardziej na wieczór lub dla odważnych:) 
Pomadki pachną słodko i przyjemnie. Dzięki cienkiemu wysuwanemu sztyftowi rozprowadzają się precyzyjnie. Wszystkie odcienie są matowe, choć nie jest to mocny mat, a odrobinę satynowy. Kosmetyki te nie wysuszają ust. Trwałość jest przeciętna, ale pomadka schodzi równomiernie.

Perfect Long Lasting Mat Lip Contour



Do pomadek są też matowe konturówki, które odpowiadają ich odcieniom. Są wygodne w użyciu, pozwalają na szybkie odrysowanie konturu ust. Wysuszenia również nie zauważyłam, a mam do tego skłonności.


Perfect Eyeliner


Jest też klasyczny czarny eyeliner w pisaku. Jestem eyelinerowym antytalentem, ale ten na szczęście ma wąską końcówkę, więc szansa na zmalowanie kreski na pół powieki jest niewielka:) 


Perfect Contour Kit


Każda szanująca się marka posiada w ofercie kosmetyki przeznaczone do konturowania twarzy. Również Bell ma ich sporo:) W kolekcji Perfect znalazły się dwie wersje kolorystyczne: chłodniejsza Blonde i nieco cieplejsza Brunette. Kolory w obu wersjach są bardzo przyzwoite. Żadnych zbędnych udziwnień. Dla mnie bardziej odpowiednia jest Brunette, ponieważ jest nieco cieplejsza. Produkty posiadają też miłe dla oka tłoczenia. Nie pylą, rozprowadzają się przyjemnie.


Perfect Strobing Highlighter


I na deser oczywiście to co tygryski lubią najbardziej, czyli rozświetlacze:) Przede wszystkim podoba mi się ich kompaktowa wielkość oraz śliczne letnie tłoczenia, które mi przywodzą na myśl muszelki;)
Odcień 01 posiada tonację żółtą i jest dość uniwersalny, 02 jest chłodny i bardzo jasny, rozbielony – typowo dla bladzioszków, 03 najlepiej sprawdzi się przy typowo ciepłych karnacjach. Mnie najbardziej przypadł do gustu 03, podoba mi się też 01. Natomiast 02 jest dla mnie zbyt biały.
źródło: Fanpage Bell.

Nie wszystkie odcienie kolekcji Bell Perfect pasują do mnie, ale uważam, że tym razem kolekcja jest bardzo udana i przyjemna dla oka (spójrzcie zresztą na zdjęcie powyżej<3). Dla portfela również, ponieważ produkty dostępne są w znienawidzonej przeze mnie (:D) sieci Biedronka w przystępnych cenach:) Póki co z dostępnością nie powinno być problemów, ponieważ jakiś tydzień temu widziałam je nawet w "mojej" Biedronce, w której prawie nigdy nie ma tych wszystkich rewelacji z gazetek:P


Co sądzicie o kolekcji Bell Perfect?

 Kolekcja Bell Girl, City & Love - zobacz TUTAJ.
Czytaj dalej »

sobota, 26 sierpnia 2017

Shinybox The Beauty Jungle sierpień 2017!

Cześć Dziewczyny!
Pora na prezentację sierpniowego pudełka Shinybox The Beauty Jungle! Ekipa Shiny w zapewniała, że dzięki najnowszej odsłonie boxu, odkryjemy w sobie dzikie piękno i odwiedzimy tajemniczą krainę niespodzianek;) Niespodzianka oczywiście jak zawsze była, ponieważ mimo, że co jakiś czas zaglądałam na fanpage w poszukiwaniu podpowiedzi, to jak zwykle nie potrafiłam precyzyjnie zdemaskować zawartości;) Pozostawało więc czekać na odsłonę. Ciekawość była spora, ponieważ zapowiadano, że minimalna wartość sierpniowego Shinyboxa wyniesie 400zł, a biorąc pod uwagę cenę samego pudełka, brzmiało to dość intrygująco. Chciałoby się rzec 400zł w zamian za 49zł (bo taka jest cena boxu);) A jak wyszło „w praniu?”?;)
zdjęcie Shinybox The Beauty Jungle

Shinybox The Beauty Jungle – co w środku?


Szata graficzna sierpniowego Shinyboxa prezentuje się oryginalnie oraz zachęcająco i muszę przyznać, że jak niemalże zawsze – sam aspekt wizualny podoba mi się:)

W środku wersji podstawowej miało znaleźć się 8 kosmetyków, w tym minimum 6 pełnowymiarowych. Osoby, które już wcześniej miały wykupioną subskrypcję lub aktywny pakiet otrzymały dodatkowo maskę do twarzy Dermo Defense marki Unani


Można było trafić na różne wersje boxu, a co znalazło się w moim? 
zdjęcie sierpniowego shinyboxa

Z pielęgnacji kolejny produkt Kueshi i tym razem jest to regenerująca emulsja do twarzy. To już 4 produkt tej marki, który do mnie trafił, a żeby było zabawniej – jeszcze żadnego z nich nie wypróbowałam. Opis kosmetyku brzmi dość zachęcająco. Oby okazał się godnym zawodnikiem;) Drugim produktem jest Hypoalergiczny balsam do ciała Cztery Pory Roku i tutaj użyję stwierdzenia – jakbym go nie znała to bym go kupiła. Miałam z tej serii krem do rąk i niestety był mocno przeciętny, więc podejrzewam, że z balsamem może być podobnie. Podaruję siostrze, może u niej się lepiej sprawdzi. Trzecim produktem jest AA kremowa emulsja do mycia Tucuma. Na początku myślałam, że trafiły mi się aż dwa balsamy, ale dobrze, że to jednak coś do mycia. Zwłaszcza, że ostatnio obkupiłam się w balsamy w Rossmannie;) Czy polubię? Będzie to zależało głównie od zapachu. 

Farba do włosów w boxie dość mocno mnie zaskoczyła. Wprawdzie jakiś czas temu na FB Shiny były do wypełnienia ankiety odnośnie włosów, ale nie wpadłam na to, że to może chodzić o farbę:D Myślałam, że może jakieś kosmetyki pielęgnujące kolor;) Z racji tego, że już od niemal 1,5 roku nie farbuję włosów to co jakiś czas mam wątpliwości jaki moje włosy mają odcień;) Czasem wydaje mi się, że brąz, a czasem że ciemny blond. Zapewne jest to coś pomiędzy. Dlatego o ile nie skłamię – w ankiecie podałam ciemny blond albo jasny brąz. Sama już nie wiem;) Trafiła mi się farba Delia Cameleo 7,0 średni blond. Kolor mi się nie podoba, do blondu na razie wracać nie zamierzam. Farbować też póki co nie mam ochoty. Farba do włosów w boxie nie jest najszczęśliwszym pomysłem bo naprawdę trudno trafić w gust wszystkich, a poza tym nie każdy farbuje włosy i np. niektórzy farbują wyłącznie w salonie. Znalazłam też pędzelek Donegal, który można wykorzystać do aplikacji podkładu, maseczek lub minerałów. Podkładów jak wiecie nie lubię, ale możliwe, że wykorzystam do aplikacji maseczek. Choć to niepewna akcja bo jestem w gorącej wodzie kąpana i zawsze nakładam paluchami:D Na plus, że pędzelek wygląda całkiem radośnie;) Widziałam, że niektórym przypadły mniej ciekawe dodatki, więc choć raz trafił mi się kolorowy pędzelek. Jest też fioletowy cień Constance Caroll. Nie wiem dlaczego, ale obecność tej marki w boxach działa mi na nerwy;)  Cień jest niebrzydki. Fiolet pasuje do zielonych oczu, choć do moich ze względu na spore cienie pod oczami – tak średnio;) 

I jak prawie zawsze są też saszetki. Próbka Mincer Pharma Vita C Infusion oraz dwa saszetkowe produkty pełnowymiarowe… Chusteczka samoopalająca marki Efektima to produkt zupełnie nie dla mnie. Jeśli już używam czegoś samopalającego to z Vita Liberata lub ewentualnie kropelki Bielendy. Domowe SPA do stóp SheFoot wczoraj wykorzystałam, ponieważ nie lubię saszetek i nie chciałam żeby mi zalegało. No i mogę powiedzieć, że porcje bardzo skromne, gdyż ledwo starczyło na moje stópki 36,5;) Produkt spisał się przyzwoicie, ale bez rewelacji. Poza tym miesiąc temu była „taka sama” saszetka z Efektimy. 


Zapewne zastanawiacie się gdzie tu jest obiecane minimum 400zł? Hę? A i owszem – jest! Wartość boxu podbił Voucher na 3-miesięczny dostęp do planu zdrowotno-medycznego na drbarbara.pl o wartości 369zł. Po herbatkach Hello Slim, które były w Shiny jakiś czas temu, właściwie mogłam się tego spodziewać. Ale… znowu nie przewidziałam;) Jak już parę razy wspominałam – nigdy nie byłam na diecie i dla mnie coś takiego wręcz nie istnieje;) Od zawsze byłam bardzo szczupła, więc potrzebowałabym raczej przytyć kilka kilogramów niż schudnąć chociaż deko;) Dla mnie więc produkt niemile widziany, ale przekazałam siostrze, która ćwiczy i prowadzi zdrowy tryb życia. Może znajdzie tam jakieś ciekawostki? Z jednej strony wydaje mi się, że dodanie czegoś takiego nie jest złe, ponieważ takie usługi sporo kosztują i wiele kobiet ma problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi. Z drugiej jednak strony wiem, że po ujawnieniu zawartości zawrzało. A to dlatego, że klientki w boxie kosmetycznym spodziewały się jakiegoś wartościowego kosmetyku, a nie diety… A Wy co o tym sądzicie? Jeśli chodzi o mnie to nie tak sobie wyobrażałam te minimum 400zł;) 


W boxie znalazł się też kolejny nr Shiny Mag, z modelką, która była już kiedyś na okładce Sense of Beauty;) 
zdjęcie serum do skóry głowy Vis Plantis
Jako Ambasadorka Shinybox, dodatkowo otrzymałam kosmetyk Vis Plantis - serum do skóry głowy. Muszę przyznać, że śmierdzi prze-okrutnie nawet przez zamknięte opakowanie! Ja wiem, że każdy produkt z dziegciem posiada zapach pozostawiający wiele do życzenia, ale boję się myśleć jak pachnie to serum "w akcji":D Sam produkt wydaje się być jednak ciekawy. Może pomóc na wiele dolegliwości, a także spełnić funkcję typowo pielęgnacyjną.

Co sądzicie o zawartości sierpniowego Shinybox?

Czytaj dalej »

czwartek, 24 sierpnia 2017

Promocja w Rossmannie 2 + 2 gratis wrzesień 2017 – Zacznij dzień z czystą przyjemnością!

Cześć Dziewczyny!
Aktualnie trwa promocja -49% na kosmetyki do pielęgnacji twarzy, ust, ciała i paznokciKLIK. Ale wiadomo już jaka promocja szykuje się we wrześniu! Jak widać Rossmann nie próżnuje!

PROMOCJA W ROSSMANNIE 2+2 GRATIS ZACZNIJ DZIEŃ Z CZYSTĄ  PRZYJEMNOŚCIĄ!


Promocja na 4 różne produkty do higieny jamy ustnej, żele pod prysznic oraz dezodoranty antyperspiracyjne. 


Promocja obowiązywać będzie od 9 do 19 września 2017r lub do wyczerpania zapasów. 
zdjęcie promocji w rossmannie wrzesień 2017
Źródło: Magazyn Skarb.

*Promocja skierowana jest do członków KLUBU ROSSMANN (o tym czy według mnie warto się zarejestrować przeczytacie TUTAJ).
*Z rabatu będzie można skorzystać tylko raz.
*Żeby móc skorzystać z promocji należy kupić 4 różne produkty (kosmetyki mogą być z tej samej kategorii np. 2 żele, ale muszą się różnić kodem kreskowym).
*Klienci spoza Klubu Rossmann będą mogli skorzystać z promocji 2+1 gratis.
*Szczegółowa lista produktów objętych promocją zapewne jak zwykle pojawi się dzień przed rozpoczęciem akcji na stronie Rossmanna.
*Dokładne zasady promocji jak i daty mogą jak zawsze ulec lekkim modyfikacjom.


Czy skorzystam z wrześniowej promocji?


Prawdopodobnie jak prawie zawsze tak;) Myślę, że przygarnę pasty do zębów i żele pod prysznic:) Promocję uznaję za korzystną, ponieważ tak naprawdę obejmuje produkty codziennego użytku;) Tak więc skorzystać może praktycznie każdy:)


Co warto kupić?



Żele pod prysznic





Higiena jamy ustnej


Polecam pasty Elmex, Sensodyne i Blanx. 


Antyperspiranty


Jestem wierna antyperspirantom VichyKLIK i KLIK, więc bardzo rzadko sięgam po drogeryjne, ale swego czasu byłam zadowolona z Garniera


Co sądzicie o wrześniowej promocji w Rossmannie? Zamierzacie skorzystać?
Moje zakupy z aktualnej promocji można zobaczyć TUTAJ


Czytaj dalej »

środa, 23 sierpnia 2017

Naklejki termiczne Manirouge – mój jedyny sposób na oryginalny manicure!

Cześć Dziewczyny!
Gdy usłyszałam o Manirouge, pomyślałam: serio mam sobie nakładać naklejki na paznokcie? Na pewno odpadną po kilku godzinach i tyle z tego będzie. Zupełnie bez sensu! Wnet jednak doczytałam, że to naklejki termiczne, które utrzymują się nawet do 14 dni. To zmieniło mój punkt widzenia diametralnie, w sekundę:) Nowoczesne i długotrwałe – właśnie takie rozwiązania lubię! A jak to wypadło w praktyce? Czy mając „dwie lewe ręce” udało mi się poskromić ten jakże oryginalny wynalazek?;) Za chwilę udzielę Wam szczegółowej odpowiedzi;)
Zdjęcie zestawu Manirouge


Czym jest Manirouge?


Manirouge to termiczne naklejki na paznokcie, które dzięki zastosowaniu specjalnej technologii i przeznaczonych do tego akcesoriów utrzymują się na paznokciach nawet do 14 dni, stanowiąc doskonałą alternatywę dla manicure hybrydowego. Naklejki są przebadane dermatologicznie oraz bezpieczne dla naszych paznokci. Można je stosować nawet w przypadku zniszczonej płytki, ponieważ doskonale zabezpieczają ją przed dalszymi uszkodzeniami mechanicznymi. 
Zdjęcie naklejek termicznych Manirouge


Czego potrzebujemy by stworzyć manicure z Manirouge?


Oprócz samych naklejek, potrzebnych jest jeszcze kilka akcesoriów. Można je kupić w jednym z zestawów lub pojedynczo. Do najbardziej niezbędnych akcesoriów należą – Mini Heater, służący do podgrzewania naklejek, odtłuszczacz, którym przecieramy paznokcie przed przystąpieniem do wykonania manicure, nożyczki, którymi przytniemy nadmiar naklejki, pilniczek oraz polerka, które posłużą nam do wygładzenia końcówek już po wykonaniu manicure. Pomocne może okazać się też radełko oraz kopytko. Natomiast podczas usuwania naklejek przyda nam się olejek Manirouge. Według mnie na początek najlepiej wybrać zestaw Manirouge Maxi Plus, ponieważ zawiera on wszystkie te wymienione przeze mnie produkty oraz dodatkowo folię służącą do wygładzenia naklejek i w ramach niego można dobrać sobie 6 zestawów naklejek, które wystarczą nam łącznie na 24 aplikacje (12 na dłonie i 12 na stopy), co daje nam zapas na praktycznie 3 miesiące;) Do zestawu dołączone są też naklejki próbne. 
Mini heater z zestawu Manirouge

Jak stworzyć manicure z Manirouge?


Wykonanie tego typu manicure ogranicza się do kilku czynności, które nie zajmą nam wiele czasu. Najpierw tak jak w przypadku każdego innego rodzaju manicure, piłujemy paznokcie i odsuwamy skórki. Następnie przecieramy płytki odtłuszczaczem i po chwili możemy już przystąpić do akcji. Przecinamy zestaw naklejek na pół i dopasowujemy wielkość naklejek do naszych paznokci. Następnie odklejamy pierwszą naklejkę i podgrzewamy przez 5s przy użyciu mini heatera. Naklejamy na płytkę i dalsze czynności polegają już na jak najlepszym wygładzeniu naklejki, a następnie obcięciu nadmiaru i wypiłowaniu oraz wypolerowaniu końcówek. Należy również utrwalić efekt poprzez ponowne podgrzewanie. Szczegółowy instruktaż znajdziecie na filmikach dostępnych TUTAJ. Polecam obejrzeć, ponieważ świetnie obrazują co i jak;) 


Moje wrażenia ze stosowania Manirouge


Manirouge pierwsze użycie zdjęcie
Pierwsza próba.

Najpierw byłam mocno podekscytowana bo jak wiecie uwielbiam takie wynalazki, pomysłowe rozwiązania i zawsze bardzo chętnie wesprę ciekawą inicjatywę! Po chwili jednak dotarły do mnie czarne myśli pt: nie nakleję! Co jeśli nie dam rady?! Pierwotnie miałam więc przećwiczyć na naklejkach próbnych. Jestem jednak w gorącej wodzie kąpana, więc pewnego dnia wyjęłam zestaw i stwierdziłam, że idę na żywioł, testując od razu te właściwe naklejki. Moja inicjacja przebiegła zaskakująco szybko i bezboleśnie;) Moje dzieło pozostawiało co prawda trochę do życzenia, ale poczułam taki zachwyt, że nie dokończyłam nawet piłowania tylko od razu zrobiłam zdjęcie na Instagram;) Byłam z siebie tak dumna, że prawą rękę dokończyłam dopiero po obiedzie:D Wiem, to wszystko nie brzmi zbyt zdrowo, ale tak właśnie było;) Nawet domownicy przyznali, że ładnie (w powietrzu wyczuwalne było zrób mi też, zrób mi!), a chwilę wcześniej podśmiewali się, że będę sobie naklejki na paznokcie nakładać;) Ten się śmieje kto się śmieje ostatni! Muszę przyznać, że w owym czasie miałam naprawdę fatalny nastrój i naklejki były jednymi z niewielu rzeczy, które choć trochę mi go poprawiały. Wybrałam zresztą tak piękne wakacyjne wzory (tak wiem, dziecinne:P), że trudno się nie uśmiechnąć na ich widok:) 
Manirouge Iris na paznokciach
Gdyby nie Manirouge, nie miałabym szans na tak oryginalny manicure w postaci wzorków czy cieniowania, ponieważ jestem totalnym antytalentem paznokciowym. Potrafię co prawda zrobić sobie hybrydę, ale bez żadnych szaleństw i wyszukanych efektów. Wszelkie malunki na paznokciach są dla mnie nieosiągalne. Nawet nie próbuję o nich myśleć bo już widzę oczyma wyobraźni te smętne bohomazy;) Manirouge robi to więc za mnie i to jest najlepsze:) Nawet jeśli nie nakleję idealnie (bo przecież wiecie, że ideałem nie jestem) to jestem w pełni usatysfakcjonowana bo i tak mało kto dostrzega moje techniczne niedomagania. Wręcz przeciwnie. Pytają jak to zmalowałam bo w rzeczywistości naklejki bardzo przypominają hybrydy i nikt się nie domyślił, że to naklejki dopóki nie powiedziałam;)  Wracając jeszcze do samych naklejek, miałam obawy, że będą zbyt duże na moje paznokcie i do żadnego paznokcia nie uda mi się dobrze dopasować rozmiaru bez dodatkowego cudowania w postaci przycinania po bokach, co byłoby klęską, ponieważ nie umiem ciąć równo;) Pamiętam bowiem, że kiedyś oglądałam jakieś zwykłe naklejki, które były bardzo szerokie, a moje palce są bardzo wąskie (mówiąc obrazowo - rozmiar pierścionków od 6 do 9) więc i paznokcie nie należą do tych byczych;) Okazało się jednak, że nie musiałam nic przycinać. Zdarzyło mi się jedynie nieco błędnie wytypować trochę szerszą naklejkę do jednego z paznokci, ale to już kwestia mego roztargnienia;) Co do tych moich niedociągnięć to muszę również przyznać, że wpływ na to mają też moje paznokcie, ponieważ kiedyś przytrzasnęłam sobie rękę i od tego momentu niektóre moje płytki są jakby lekko pofalowane, co widać nawet pod lakierem. To też i pod naklejką może się trochę odznaczać i utrudniać to super gładkie naklejenie. Trochę trudności sprawia mi piłowanie i polerowanie końcówek po wykonanym manicure. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia, ponieważ przy innych typach manicure, nie piłuje się już po skończeniu:) Tutaj jednak ze względu na konieczność przycięcia końcówki naklejki, ważne jest żeby to wykonać. Inaczej paznokcie mogą nam zahaczać o różne przedmioty. Im lepiej uda nam się przyciąć końcówki tym mniej piłowania na koniec;) Gdy już uznałam, że sam produkt i sposób aplikacji przypadł mi do gustu, pozostawała jeszcze kwestia trwałości oraz stopnia trudności usuwania i ewentualnych zniszczeń płytki po usunięciu
Manirouge Bertlille na paznokciach
Producent deklaruje nawet do 14 dni trwałości. Jako że były u mnie pewne niedociągnięcia to liczyłam się z tym, że za pierwszym razem manicure tyle nie wytrzyma bo naklejki się odkleją. Okazało się jednak, że niekoniecznie, ponieważ odkleiłam je w bodajże 11 dniu noszenia gdy po prostu zapragnęłam sprawdzić czy usuwanie będzie trudne i jak wpłynie na płytki. Marka zaleca natłuścić miejsce wokół naklejek oliwką, a następnie lekko podważyć i delikatnie ściągnąć. Na koniec trzeba przetrzeć bezacetonowym zmywaczem. Przyznam, że ja delikatnie podważyłam bez użycia oliwki i usuwanie poszło mi naprawdę gładko. Smuciła mnie jedynie potrzeba użycia zmywacza, ponieważ nienawidzę zmywaczy. Zmywacz był jednak konieczny jedynie do oczyszczenia tej lekko klejącej się warstwy, która pozostała po zdjęciu naklejek. W tym celu użyłam więc zmywacza w płatkach, który nie poraża swym zapachem:) Do oczyszczenia obu rąk z tego delikatnego poczucia lepkości, wystarczył mi 1 płatek. Kluczowy był też dla mnie stan paznokci po zdjęciu naklejek bo co mi po tym wszystkim jeśli potem paznokcie byłyby w opłakanym stanie? Stwierdziłam jednak, że paznokcie wyglądały tak samo jak wcześniej. 
Manirouge Bertille efekt
Mój końcowy wniosek brzmi więc, że najważniejsze by dobrze wygładzić każdą naklejkę po nałożeniu na paznokieć (co może wymagać przećwiczenia) oraz na koniec dobrze wypiłować i wypolerować końcówki (co jest kwestią przyzwyczajenia i wprawy). Jako że Manirouge usuwa się przy użyciu olejku to należy zachować umiar podczas stosowania wszelkich tłustych produktów na okolice paznokci. Choć ja akurat z powodzeniem stosuję zarówno krem do rąk oraz olejek do skórek i nie zauważyłam negatywnego wpływu na trwałość manicure. 
Dla mnie to świetny wynalazek i myślę, że z czasem będzie mi wychodzić coraz lepiej:) Marka posiada ponad 150 wzorów naklejek, więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie i na różne okazje;) Nie martwcie się, nie wszystkie wzory są tak kolorowe jak moje:)


Wszelkie zestawy, naklejki oraz akcesoria Manirouge dostępne są w sklepie producenta. Warto też zajrzeć na ich Instagram, gdzie znajdziecie profesjonalnie wykonane zdjęcia przeróżnych wzorów na paznokciach.


Słyszeliście już o Manirouge? Co sądzicie o manicure w formie naklejek termicznych?

Czytaj dalej »

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Lily Lolo Flawless Silk i Flawless Matte – 2 rodzaje wykończenia!

Cześć Dziewczyny!
Miłością do płynnych podkładów nie pałam, a latem to już w ogóle nie wyobrażam sobie użyć fluidu tudzież kremu BB. Absolutnie! Nie mogę wręcz „wyjść z podziwu” gdy kobiety latem używają ciężkich, kryjących fluidów. Ale jeśli potrzebują to OK., nie będę drążyć tematu;) Moja cera na szczęście nie wymaga wielkiego krycia. Zawsze jednak w swoim makijażu używam pudru albo sypkiego podkładu mineralnego – solo lub w połączeniu z odpowiednim produktem wykończeniowym. Zależnie od oczekiwanego efektu lub humoru jest to kosmetyk matujący, rozświetlający albo utrwalający. Dziś przedstawiam Wam kolejnych dwóch zawodników spod szyldu Lily Lolo. Są to wykończeniowe pudry sypkie - Flawless Matte i Flawless Silk.
Zdjęcie mineralnych pudrów sypkich Lily Lolo

Lily Lolo Flawless Matte


„Flawless Matte to wyjątkowy kosmetyk matujący. Doskonale sprawdza się jako naturalna baza pod podkład lub też jako nieskazitelne wykończenie makijażu. Ten puder o właściwościach absorbujących sebum zabezpiecza skórę twarzy przed nadmiernym świeceniem. Świetnie sprawdza się również jako mineralna baza pod cienie”.
Zdjęcie pudru Lily Lolo Flawless Matte

Lily Lolo Flawless Matte otrzymujemy w klasycznym białym kartoniku z logo marki. Wewnątrz znajdziemy dobrej jakości opakowanie pudru o pojemności 7g. Plusem jest to, że pudry i podkłady tej marki posiadają specjalną zasuwkę, dzięki której możemy dobrze zabezpieczyć zawartość przed rozsypaniem. Na pewno nic się nie wysypie (sprawdzone już wiele razy). Muszę jednak przyznać, że tym razem przeszłam samą siebie, gdyż zapomniałam o wspomnianej zasłonce i przez pierwsze dni zaklejałam produkt fabryczną naklejką. Aż przypomniałam sobie, że nie tak to się robi. Brawo ja! Poziom rozkojarzenia 10;) 


Puder jest  drobno zmielony i prosty w aplikacji przy użyciu pędzla. Dobrą wiadomością jest to, że jest bezzapachowy i nie posiada żadnych zbędnych składników w tym tlenochlorku bizmutu, który mi prawdopodobnie nie służy, ponieważ miałam kiedyś niemiłą historię z minerałami innej marki. 


Flawless Matte jak sama nazwa wskazuje jest pudrem matującym mającym ograniczyć świecenie się skóry. Najlepiej sprawdzi się więc w przypadku cery tłustej i mieszanej. Choć i posiadaczki innych typów cery miewają od czasu do czasu miejscowe problemy ze świeceniem. Moja jest mieszana i dobrze jest ją trochę utrzymać w ryzach. Producent zaleca oszczędne użycie i naprawdę jest to w pełni wystarczające. Pudru można używać nie tylko do wykończenia makijażu, ale także jako bazę pod cienie do powiek i bazę pod podkład. Można go również wymieszać z kremem nawilżającym aby uzyskać bazę ograniczającą wydzielanie sebum. Sprytne, prawda? Ja stosuję przede wszystkim jako puder zapewniający matowe wykończenie minerałów lub pudru w kompakcie;) Ale w te najbardziej upalne dni, zdarzało mi się użyć odrobinę również pod puder. Nie jest to produkt zapewniający płaski mat. Ten puder jest odpowiedni dla posiadaczek cer tłustych, mieszanych i normalnych, ale takich, które cenią sobie naturalne wykończenie:) Matujące, ale bez przeciągania struny, czyli w wolnym tłumaczeniu bez „przesadyzmu”:) Idealne rozwiązanie na co dzień. Tym bardziej, że nie pogarsza stanu cery.
Zdjęcie pudrów sypkich Lily Lolo


Lily Lolo Flawless Silk


„Jasny, brzoskwiniowo-różowy mineralny puder o jedwabistej konsystencji, który dzięki zawartości rozpraszającej światło miki, optycznie redukuje widoczność drobnych zmarszczek oraz niedoskonałości”.
Zdjęcie pudru Lily Lolo Flawless Silk

Lily Lolo Flawless Silk otrzymujemy w identycznym kartonowym opakowaniu i pojemniczku. Z tą różnicą, że mamy tutaj 4,5g produktu. Nie uznawałabym tego jednak za wadę, gdyż niewiele go trzeba na jednorazową aplikację. Co za tym idzie, jest wydajny. 


Puder ten również jest bezzapachowy i drobno zmielony. Nie zawiera też dziwnych składników;) Jego skład brzmi dokładnie tak: MICA [+/- CI 77491 (IRON OXIDE), CI 77492 (IRON OXIDE)]. 


Puder w przeciwieństwie do wersji matującej, posiada brzoskwiniowo-różowawy odcień. Producent zapewnia, że jest on uniwersalny do wszystkich typów karnacji. Mnie to delikatnie zastanawiało, ponieważ patrząc na niego miałam wrażenie, że odcień jest nieco podobny do niektórych odcieni podkładów mineralnych. Okazało się jednak, że mogę go spokojnie stosować. I tutaj niespodzianka, ponieważ próbowałam stosować zarówno na puder lub podkład mineralny albo solo;) Solo wtedy gdy nie chciałam wiele nakładać na swą twarz:) Dzięki zawartości miki, Flawless Silk ładnie odbija światło, nadając cerze świetliste aczkolwiek nie brokatowe tylko eleganckie satynowe wykończenie. W dodatku po jego zastosowaniu cera jest gładziutka w dotyku:)


Obie wersje pudrów sypkich Lily Lolo dostępne są w sklepie Costasy


Stawiacie na zmatowienie czy rozświetlenie (?) bo ja uważam, że kobieta zmienną jest;) Mieliście do czynienia z pudrami Lily Lolo?
Czytaj dalej »

piątek, 18 sierpnia 2017

Nourish odżywcze serum peptydowe do skóry tłustej i mieszanej - naturalna energia i równowaga cery!

Cześć Dziewczyny!
Kosmetyki typu serum do twarzy wpisywały się w moją pielęgnację jeszcze na długo przed założeniem bloga:) Dawniej nie zawsze trafiałam na dobre sera. Wiele z nich pozostawiało sporo do życzenia. Z czasem jednak nauczyłam się słuchać swojej intuicji, a także bazować na wcześniejszych doświadczeniach oraz wiedzy i… zaczęłam trafiać coraz lepiej. Często jest wręcz tak, że każde kolejne serum jest jeszcze lepsze od tego poprzedniego:) Dzisiaj o takim właśnie serum Nourish! Nourish  Balance Nutritius Peptide Serum to kosmetyk, który miło mnie zaskoczył:)



Nourish odżywcze serum peptydowe do skóry tłustej i mieszanej


„Unikalne połączenie witamin i minerałów sprawia, że serum jest bardzo efektywnym, lekkim produktem nawilżającym, po użyciu którego skóra jest wyciszona, jędrniejsza i wyraźnie zdrowsza. Polecane dla cery mieszanej. Serum pomaga przywrócić skórze jej naturalną równowagę”.


Serum Nourish Balance Nutritius Peptide otrzymujemy w minimalistycznym, ale budzącym naprawdę pozytywne skojarzenia, kartonowym opakowaniu:) Wewnątrz znajdziemy jeszcze ładniejszą buteleczkę o standardowej pojemności 30ml, której zawartość powinniśmy zużyć w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Pojemniczek posiada wygodny atomizer, który możemy dodatkowo zablokować tak żeby mieć pewność, że zawartość nie wydostanie się w sposób niekontrolowany np. podczas przewożenia;) 
Zdjęcie odżywczego serum peptydowego Nourish do cery tłustej i mieszanej

Serum posiada jabłkowy zapach, który ja określiłabym jako lekko cukierkowy. Jest on delikatny i wyczuwalny głównie podczas aplikacji i parę minut później. Przyznam, że aromat ten przypadł mi do gustu. Wszak nieczęsto miewam z takimi do czynienia w przypadku pielęgnacji twarzy:) Zawsze to jakieś urozmaicenie. Również konsystencja serum jest bardzo ciekawa. W opakowaniu przypomina coś w rodzaju emulsji, po wyciśnięciu jest zaś bardzo lekka, niemal wodnista. A z kolei podczas rozprowadzania daje poczucie, że jest to preparat odżywczy. Wyczuwalna jest zarówno lekkość jak i natychmiastowe odżywienie. Takie ciekawe połączenie:) 
Zdjęcie Nourish Balance Nutritius Peptide Serum

Kosmetyk bardzo dobrze się wchłania nie pozostawiając po sobie tłustej ani lepkiej warstwy, ale jednocześnie zapewnia wspomniane uczucie odżywienia. Pielęgnuje naprawdę dobrze. Z tego powodu niekiedy zdarzało mi się je nakładać solo (tzn. bez kremu, ale z zastosowaniem innych pielęgnacyjnych kroków), a muszę przyznać, że to u mnie dość niespotykane;) Co ciekawe, na opakowaniu wyczytałam, że serum może być aplikowane na dwa sposoby: pod krem – w celu uzyskania efektu zmatowienia lub na krem – w celu zapewnienia efektu rozświetlenia. Ja jestem bardziej przyzwyczajona do tradycyjnej aplikacji (pod krem) więc najczęściej stosowałam w ten sposób, ale zdarzyło mi się wypróbować tę drugą opcję lub czasem nawet bez użycia kremu;) Do kosmetyku podchodziłam nie bez obaw, ponieważ z jednej strony intuicja podpowiadała mi, że się sprawdzi, a z drugiej z naturalnymi kosmetykami do pielęgnacji bywa u mnie różnie. Mnogość ekstraktów zawartych w tego typu kosmetykach niekiedy sprawia, że na któryś z nich moja skóra potrafi się zbuntować;) Na szczęście nie zaobserwowałam jednak nic niepokojącego, a wręcz przeciwnie – serum otrzymuje ode mnie wysoką notę:) Za zwyczaj bywało u mnie tak, że kosmetyki przeznaczone do cery tłustej i mieszanej nie zapewniały mi maksimum pielęgnacji. Działały na jeden problem, ale zdecydowanie niedomagały w kwestii pozostałych aspektów, np. nawilżenia. Dlatego też mimo, że jestem posiadaczką cery mieszanej (czasem bardziej w kierunku tłustej, a czasem nieco w kierunku suchej) to rzadko sięgałam po sera przeznaczone do tego typu cery. Po prostu zwykle czegoś mi w nich brakowało:) Tutaj jednak jest inaczej. Cera odzyskała większą równowagę w kwestii wydzielania sebum (choć w ciągu dnia wspieram się jeszcze odpowiednim makijażem), a dodatkowo jest w dobrej kondycji. Szczególnie zauważalne było u mnie to odżywienie cery, a także nawilżenie. Skóra wygląda zdecydowanie zdrowiej. Sprawia wrażenie mocniejszej. Tak jakby dostała zastrzyk energii, naturalnej energii:) Serum nie zapewnia tzw. płaskiego matu, ale dzięki temu spektrum jego zastosowania jest bardziej kompleksowe. Działanie serum można wzmocnić używając go w połączeniu z kremem z tej samej linii. Serum bardzo dobrze spisuje się również pod makijaż. Zwłaszcza mineralny:) Świetnie współgra także z masażerem do twarzy, który wspomaga wchłanianie substancji aktywnych.


Produkty Nourish znajdziecie w sklepie Costasy. W ofercie jest jeszcze m.in. linia nawilżająca, kojąca i rozświetlająca. Również wydają się one godne zainteresowania.


Znacie markę Nourish? Lubicie stosować serum na twarzyczkę? Czy też uważacie, że trudno o dobre serum do cery tłustej i mieszanej?
Czytaj dalej »