czwartek, 28 czerwca 2018

Oriflame miodowa pielęgnacja!

Miód ceniony jest nie tylko ze względu na swoje właściwości zdrowotne, ale i pielęgnacyjne. Marki kosmetyczne doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dlatego wiele z nich posiada w swej ofercie linie kosmetyków z dodatkiem miodu (mniejszym lub większym bo różnie z tym bywa;)). Kosmetyki z miodem za zwyczaj polecane są do suchej skóry ciała, ust, stóp lub twarzy:) Firma Oriflame posiada w swojej ofercie szeroką linię kosmetyków Milk&Honey zawierającą produkty przeznaczone do pielęgnacji twarzy i ciała, a także chociażby krem do stóp Feet Up Comfort czy znany niemal wszystkim balsamik uniwersalny Tender Care:) Większość z tych kosmetyków miałam już okazję poznać wiele lat temu kiedy to nawet nie wiedziałam, że można założyć coś takiego jak blog kosmetyczny:D Parę miesięcy temu miałam mały powrót i dziś napiszę Wam jak to u mnie wypadło gdy jestem już bliżej niż dalej kresu mojego życia:P

Oriflame Milk&Honey Gold odżywczy krem do rąk i ciała


Krem do rąk i ciała Milk&Honey otrzymujemy w pękatym plastikowym słoiczku o pojemności 250ml. PAO wynosi 12 miesięcy;) Produkt posiada delikatną konsystencję, która nie jest przesadnie gęsta ani też nie przelewa się przez palce. Jego formuła nie obciąża skóry, więc wnika w nią naprawdę sprawnie nie pozostawiając po sobie lepkiej warstwy. Krem posiada piękny miodowo-mleczny zapach, który utrzymuje się na skórze jeszcze przez jakiś czas po użyciu:) Patrząc po opiniach w sklepie Oriflame, posiada on sporo fanek:) Zapach jest otulający, ale nie męczący. Krem przeznaczony jest zarówno do pielęgnacji dłoni jak i ciała, ale szczerze przyznaję, że moje zużycia w kwestii pielęgnacji ciała są tak duże, że ręce już nie zdążyły skorzystać:D Może dlatego, że krem do ciała zwykle trzymam w łazience, a do rąk w pokoju;) W pielęgnacji ciała sprawdza się naprawdę dobrze, gdyż nawet z moją suchą skórą radził sobie całkiem nieźle pozostawiając po sobie nawilżenie i uczucie komfortu przez cały dzień. Dobra wiadomość jest taka, że co jakiś czas w katalogu Oriflame pojawia się w korzystnej cenie 9,90;)

Oriflame Milk&Honey Gold nawilżający krem do rąk


Krem do rąk z serii Milk&Honey występuje w niewielkiej 75ml tubce. Z powodzeniem zmieści się więc do torebki choć akurat do mojej niekoniecznie;) Produkt posiada wygodne zamknięcie na klik, a jego PAO to podobnie jak w przypadku poprzedniego produktu 12 miesięcy. Krem do rąk posiada przyjemną konsystencję i równie przyjemny miodowo-mleczny zapach, który otula dłonie;) Jest on nieco intensywniejszy niż w przypadku kremu w słoiczku, ale nadal dość subtelny i niedrażniący. Jak wiecie nie jestem maniaczką kremów do rąk, więc od tego typu produktów wymagam zdecydowanie więcej niż przeciętnego nawilżenia;) Rzadko bowiem pamiętam o ponawianiu aplikacji w ciągu dnia. A nawet jeśli pamiętam to za zwyczaj mi się nie chce;) Krem do rąk Milk&Honey przyjemnie zmiękcza, nawilża i wygładza skórę dłoni pozostawiając ją w dobrym stanie przez większość dnia. Choć przy bardzo suchej skórze dłoni myślę, że potrzebne byłoby częstsze stosowanie. U mnie skóra ciała jest z natury sucha, ale z dłońmi jest nieco lepiej.

Oriflame Feet Up Comfort odżywiający krem do stóp


Krem do stóp Feet Up Comfort występuje w białej tubce o pojemności 150ml przyozdobionej w miodowo-stopowe akcenty;) Produkt posiada kremową, dość bogatą konsystencję, więc dobrze sprawdza się w roli maski do stóp:) Jego zapach jest subtelny - miodowy i bardzo dobrze bo najgorzej gdy trafię na krem do stóp o intensywnym zapachu mięty lub lawendy;) Potrafię wtedy mieć trudności z zasypianiem;) Jeśli chodzi o pielęgnację stóp to często wychodzę z założenia, że stopy przyjmą wszystko i naprawdę rzadko kupuję specjalnie dedykowany im krem. Ale jeśli tylko taki do mnie trafia np. w prezencie czy paczce PR to przyznaję, że w chęcią używam i to sumiennie;) Ze stopami całe szczęście problemów nie mam. Nawet ostatnio z lenistwa wybrałam się na manicure i pedicure gdzie kosmetyczka potwierdziła, że faktycznie moje stopy nie wymagają dopieszczenia, więc w ich przypadku stanęło na samym malowaniu hybrydowym paznokci stóp;) Wracając jednak do kremu, jest naprawdę bardzo dobry. Jako posiadaczka mało problematycznej skóry stóp nie mogę oczywiście ocenić wszystkich aspektów typu poziom regeneracji, ale podczas stosowania moje stopy były królewsko miękkie i gładkie. Stosowałam go oczywiście znanym mi sposobem, czyli po wieczornej kąpieli grubsza warstwa plus bawełniane skarpetki;) Można więc powiedzieć, że jako maskę. Tyle, że bez zmywania;) Patrząc po opiniach w sklepie Oriflame, nie tylko ja byłam zadowolona;) Najbardziej jednak zaskoczyła mnie wydajność kremu. Najczęściej gdy w moje ręce wpadnie krem do stóp, zużywam go w dwa tygodnie. A ten wystarczył mi na ponad 1,5 miesiąca stosowania. To dobry wynik jak na takiego papracza jak ja;)

Oriflame Tender Care krem uniwersalny z organicznym ekstraktem z miodu


Krem Tender Care otrzymujemy w kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego znajdziemy plastikowy słoiczek o pojemności 15ml. Słoiczek posiada charakterystyczne zdobienie oraz specyficzną, jakby wazelinową konsystencję. Kremy Tender Care należą do bestselerowych produktów marki, więc pewnie większość z Was miała choć jedną wersję. Warto bowiem zaznaczyć, że oprócz klasycznego Tender Care w jasnoróżowym słoiczku jest też kilka wersji limitowanych, które pojawiają się w katalogu raz na jakiś czas;) Jedną z nich jest opcja z miodkiem;) Moja pochodzi z zestawu, w skład którego wchodził również powyższy krem do rąk oraz stóp;) Warto polować na takie zestawy, gdyż często wypadają dużo korzystniej cenowo;) Tender Care nosi miano uniwersalnego, ponieważ można go stosować wedle uznania – do pielęgnacji ust, skórek, podczas kataru na przesuszony nosek i na wszelkie inne miejsca podatne na wysuszenie. W przypadku stosowania na usta minusem jest brak dołączonej szpatułki, ponieważ ja rozpieszczona przez koreańskie maski do ust jestem już przyzwyczajona do standardowo dołączonego aplikatora;) Słoiczek jest też nieco wąski, więc przy nieco dłuższych paznokciach (moje za zwyczaj są średnie, ale bardziej w kierunku dłuższych niż krótszych) dłubanie w nim nie jest szczególnie wygodne;) I mimo, że prezentuje się uroczo to ja bym jednak przemyślała zmianę opakowania:) Zapach miodowego Tender Care jest delikatny i dość prawdziwy. Większość osób nie powinien drażnić;) Przyjemnie wygładza, nawilża i regeneruje usta. Nie jest przesadnie lekki, więc działa na dłużej. Dobrze sprawdza się również w pielęgnacji skórek. Choć w tym przypadku niestety nie zawsze jestem regularna. Fajnie również koi przesuszony nosek w trakcie kataru. Choć na szczęście tą straszliwą przypadłość mam rzadko:D Już kiedyś wspominałam, że w kwestii chorowania jestem jak facet i to właśnie katar potrafi mnie zabić:D Myślę, że warto go mieć w swojej kosmetyczce. Na pewno znajdziecie dla niego zastosowanie. Jeśli nie przepadacie za zapachem miodu, to tak jak wspomniałam, jest jeszcze kilka innych. Chociażby borówka, żurawina albo wiśnia;)


Znacie któryś z miodowych produktów Oriflame? Sięgacie po kosmetyki o tym zapachu?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Alterra olejek do ust oraz pomadka rumiankowa – co lepsze?

Jak wiecie częste stosowanie produktów do pielęgnacji ust to u mnie podstawa. Jeszcze bardziej utwierdziłam się o tym parę dni temu gdy trochę odpuściłam sobie używanie balsamu do ust i bardzo szybko zaobserwowałam niekorzystne efekty w postaci słabej kondycji skóry w tych okolicach;) Na domiar złego zeszło się to u mnie w czasie z aftą po wewnętrznej stronie warg, która spowodowała u mnie ból, podrażnienie, pieczenie, a nawet… trudności w mówieniu:P W zasadzie nadal mam z tym problem. Po prostu bosko!:D Ale porzucając już opowieści dziwnej treści, przejdźmy do bohaterów dzisiejszego wpisu:) Alterra olejek do ust malina to produkt, który znajduje się w ofercie drogerii Rossmann dopiero od kilku miesięcy. Natomiast Alterra pomadka rumiankowa to już kosmetyk o ugruntowanej pozycji na rynku, który skądinąd nie każdy lubi, ale równocześnie posiada rzeszę zwolenników;) Który z tych produktów polubiłam bardziej i czym się różnią? Warto kupić czy może lepiej psa ogłupić?:P 

zdjęcie produktów do ust Alterra

Alterra olejek do ust malina


zdjęcie olejku do ust Alterra

Olejek do ust Alterra otrzymujemy w białej 10ml tubce o szacie graficznej typowej dla tejże marki;) Nie jest to jednak zwykły balsam (a przepraszam – olejek) w tubce, gdyż po odkręceniu nakrętki okazuje się, że posiada aplikator w kształcie kuleczki. Coś na wzór antyperspirantu w kulce. Tyle, że dopasowane do wielkości ust, że tak się wyrażę;) Niektóre z Was pewnie pamiętają, że w latach 90' modne były takie kuleczkowe błyszczyki do ust;) 

Olejek do ust Alterra jest przezroczysty i nie nadaje żadnego koloru. Jest to więc typowy produkt pielęgnacyjny;) Według producenta olejek posiada zapach malin. Według Eweliny? I tak i nie;) Od razu po aplikacji zapach nie jest zbyt porywający. Powiedziałabym, że jest to skrzyżowanie - malinowych cukierków, czerwonej oranżadki Hellena (którą popijałam w latach 90', a teraz pewnie bym nie tknęła tego ulepku) i jakiegoś syropku na kaszel dla dzieci. Jednym słowem – sztuczny. No nie za fajnie. Zwłaszcza, że produkt taki eko;) Jednak po ok. 10-15 minutach zapach staje się przyjemniejszy, bardziej malinowy, taki prawdziwszy;) Ale nadal zdecydowanie nie jest to malina prosto z krzaczka;) Konsystencja produktu jest bardzo przyjemna i komfortowa. Lekka, a zarazem otulająca usta. Pozostawiająca wyczuwalną, ale nie lepką warstewkę. W tej kwestii jestem na tak. Jeśli znacie popularne olejki do ust Clarins to ten z pewnością jest dużo lżejszy. Olejek do ust Alterra przyjemnie wygładza, zmiękcza i nawilża usta. Jednak w przypadku wymagających ust (takich jak moje) trzeba dość często ponawiać aplikację lub wspomagać się innym produktem, czyli np. całonocną maską do ust albo jakimś bardziej treściwym balsamem. Olejek ładnie nabłyszcza usta choć nie jest to tak intensywny blask jak w przypadku błyszczyków. Olejek do ust Alterra to przyjemny produkt, wyposażony w fajny aplikator. Choć przy mocno wymagających ustach, pielęgnacja jaką zapewnia może nie być wystarczająca.

Alterra pomadka ochronna do ust z rumiankiem BIO



zdjęcie pomadki rumiankowej Alterra
Rumiankowa pomadka do ust Alterra występuje w tradycyjnym opakowaniu zawierającym 4,8g żółciutkiego sztyftu ściętego na prosto;) Jej rumiankowy zapach jest dyskusyjny i powiem szczerze, że lata temu (to mógł być nawet rok 2010:P) gdy sięgnęłam po pierwsze opakowanie, stwierdziłam, że nie wyobrażam sobie żeby jej użyć na usta. Po prostu mi śmierdziała;) Wytrzeszczałam oczy ze zdumienia kiedy słyszałam, że ktoś jej używa zgodnie z przeznaczeniem, czyli na usta;) Warto bowiem zaznaczyć, że w owym czasie wyczytałam bodajże na forum Wizaż, że można ją stosować jako odżywkę do brwi i rzęs. Na rzęsy się u mnie nie sprawdziła, ponieważ podrażniała mi oczy. Z kolei brwi trochę wtedy wzmocniła, ale jedynie te istniejące, tj. nie wspomogła wzrostu nowych włosków;) 

Długo brzydziłam się jej użyć na usta... Aż w końcu to zrobiłam. Na początku zapach wydawał mi się nieznośny, potem stał się dla mnie obojętny, a finalnie nawet go polubiłam. Teraz śmieję się, że lubię ten smrodek;) I jak tu zrozumieć kobietę? Odkąd poznałam moc rumiankowej pomadki Alterra, zawsze mam ją w zapasie. Często również kupuję je podczas promocji typu 2+2 lub -50% jeśli nie mam pomysłu na ten ostatni produkt;) Rumiankowa pomadka Alterra ładnie nawilża, odżywia i wygładza usta, a także dość sprawnie radzi sobie z ich regeneracją. To taka moja perełka za grosze (cena regularna 4,99zł, promocyjna 3,99zł). Typowy przykład produktu pt. tanie nie znaczy złe. A jak wiecie sięgam po produkty do ust z różnych półek cenowych. Od tych za kilka złotych po te za kilkadziesiąt złotych. Balsamy do ust to u mnie kategoria produktów, na które jestem w stanie wydać sporo;) Niemniej zawsze mam w zapasie choć 1-2 sztuki pomadki rumiankowej Alterra (sztuka ze zdjęcia również pochodzi z takich zapasów;)). Jest jeszcze wersja z granatem, która dla niektórych może mieć bardziej znośny zapach, ale według mnie działa dużo słabiej. Także osobiście polecam rumianek!;) Odpowiadając na pytanie co lepsze: pomadka czy olejek - moim zdaniem pomadka:)


Znacie olejek do ust lub rumiankową pomadkę Alterra? Znacie jakieś niedrogie perełki do pielęgnacji ust?
Czytaj dalej »

piątek, 22 czerwca 2018

Nuxe suchy olejek Huile Prodigieuse – 3 wersje! Która jest dla Ciebie?

Suchy olejek do ciała Huile Prodigieuse to kultowy i zarazem jeden z najlepiej sprzedających się kosmetyków francuskiej marki Nuxe. Przez wiele lat dostępna była tradycyjna, uniwersalna wersja olejku, a dla lubiących blask opcja z brokatem;) Oba te produkty miałam okazję poznać już wiele lat temu i o ile z właściwości byłam zadowolona to długo nie mogłam się dogadać z ich zapachem. Chyba dopiero po 30stce zaczęłam łaskawiej spoglądać w kierunku wielu wcześniej nieakceptowanych dla mnie woni. Pewnie trochę dojrzałam i może nie do końca mnie to cieszy, ale mój nos na pewno, ponieważ coraz rzadziej „uskarża” się na zapachy kosmetyków;) Choć ostatnio podrażniła go woń maseczki imbirowej (a fuj!). Wracając do olejków, jeszcze w drugiej połowie ubiegłego roku marka wypuściła nieco bogatszą wersję tradycyjnego wariantu, czyli Huile Prodigieuse Riche. To właśnie zainspirowało mnie do zestawienia dwóch wcześniej znanych mi wariantów z tym nowym;) Jak już wspomniałam, dwie „starsze” wersje znałam wcześniej, więc nie musiałam ich już „testować” (wiecie jak bardzo nie lubię tego słowa;)). Natomiast wersję bogatą osobiście wzięłam w obroty. Pominę już może fakt, że miało to miejsce jeszcze zimą (co nawet widać po zdjęciach), ale lepiej późno niż wcale;)

Nuxe suchy olejek Huile Prodigieuse


zdjęcie olejku Nuxe Huile Prodigieuse

Marka szczyci się, że jest to wręcz mityczny nr 1 wśród olejków dostępnych w aptekach we Francji. Nuxe Huile Prodigieuse to suchy olejek o wszechstronnym zastosowaniu. Posiada on działanie odżywcze, regenerujące oraz rozświetlające. Można go stosować nie tylko na ciało, ale także na twarz oraz włosy. Wszystko zależnie od potrzeb lub preferencji. 


Do wyboru mamy pojemności 50ml i 100ml, a także formaty podróżne dostępne w zestawach specjalnych. Ten ze zdjęcia pochodził z kalendarza adwentowego Nuxe. Samo opakowanie również jest warte uwagi, ponieważ jego kanciasty kształt zdecydowanie wyróżnia go na tle innych. Butelka jest szklana, więc prezentuje się elegancko.


Zapach jak już wspomniałam we wstępie jest specyficzny i pomimo, że po latach nie przeszkadza mi już tak jak kiedyś to nie należy do moich najulubieńszych. Warto jednak zaznaczyć, że posiada rzeszę fanek na całym świecie i marka wypuściła nawet perfumy na jego wzór;) Jego woń jest dość intensywna. Ciężko ją porównać do czegoś innego, ponieważ nie należy do typowych. W dużej mierze jest on efektem mieszanki różnych olejków. Jeśli chodzi o zastosowanie na twarz to według mnie fajnie wzbogaca maseczki z glinki. Zwłaszcza, że posiada atomizer, więc możemy go sobie precyzyjnie dozować. Można również zastosować jako olejek na całą twarz, ale osobiście nigdy tego nie robiłam z uwagi na dość mocną i długotrwałą woń. Fajnie sprawdza się jako serum na końcówki włosów lub olejek ułatwiający ich rozczesanie. Wystarczy parę kropel. Najczęściej jednak stosowałam do pielęgnacji ciała, gdyż tego typu produktów zużywam bardzo dużo. Jest to tzw. suchy olejek, czyli produkt który przy jednoczesnym zachowaniu tradycyjnych właściwości olejku, szybciej się wchłania i nie pozostawia po sobie tak tłustej warstwy. W pielęgnacji ciała olejek Nuxe spełnia przede wszystkim funkcję odżywiającą, regenerującą i zmiękczającą. Po użyciu ciało jest gładkie oraz zdecydowanie lepiej się prezentuje. Dzięki jego formule można stosować również na dzień.


Huile Prodigieuse - dla kogo?

Dla wszystkich typów skóry i włosów. Ta wersja jest najbardziej uniwersalna.

Nuxe suchy olejek Huile Prodigieuse Riche


zdjęcie olejku Nuxe Huile Prodigieuse Riche

Wychodząc na przeciw posiadaczom suchej i bardzo suchej skóry Nuxe wypuściło olejek Prodigieuse o bogatej konsystencji. Kwestie opakowania są tutaj bardzo podobne. Z tą różnicą, że zamiast tradycyjnego szkła mamy szkło mrożone;) I tutaj również mamy do dyspozycji wygodny atomizer ułatwiający aplikację. Zalecenia stosowania są również takie same jak w przypadku wersji tradycyjnej. Jednak z uwagi na bogatszą formułę lepiej sprawdzi się w przypadku suchej skóry twarzy i ciała, a także suchych włosów;) Zapach również jest taki sam, czyli dość długotrwały i wytworny. Jak już wspomniałam, nie każdy go polubi, ale jednocześnie ma wiele zwolenników. Jestem posiadaczką suchej skóry ciała, ale niekoniecznie suchej cery i włosów, więc wykorzystałam go typowo w pielęgnacji ciała;) Mimo nieco treściwszej konsystencji olejek nadal nie jest tłusty i całkiem dobrze się wchłaniał (przynajmniej w przypadku mojego suchego ciałka;)). Także nie zauważyłam żadnych niedogodności w porównaniu z wersją uniwersalną;) Olejek dobrze wygładza, regeneruje oraz odżywia skórę ciała i zdaje się to robić intensywniej niż jego starszy brat;) Można również wlać kilka porcji do wanny podczas kąpieli. Zwłaszcza jeśli mamy w zwyczaju długie wylegiwanie się w wannie. Dla mojego ciała okazał się najlepszy. 


Huile Prodigieuse Riche - dla kogo?

Dla posiadaczy skóry suchej i bardzo suchej, a także włosów skłonnych do przesuszenia.

Nuxe suchy olejek Huile Prodigieuse OR


zdjęcie olejku Nuxe Huile Prodigieuse OR

Nuxe Huile Prodigieuse OR to z kolei coś w sam raz na obecną porę roku, ale również na okres karnawału, gdyż jest to suchy olejek ze złotymi drobinkami. Podobnie jak pozostałe produkty z gamy Huile Prodigieuse występuje w kanciastych buteleczkach o pojemnościach 50ml i 100ml. Można również trafić na miniatury w specjalnych zestawach podróżnych lub w kalendarzu adwentowym;) Miniatura jest w tym przypadku bardzo dobrym rozwiązaniem, ponieważ olejki z drobinkami częściej aplikujemy oszczędniej niż te tradycyjne. Zapach mamy taki sam jak u poprzedników i zastosowanie również nie odbiega od normy, czyli twarz, ciało i włosy;) Najlepiej sprawdzi się do rozświetlenia nóg, ramion i dekoltu. Można go również zmieszać z ulubionym balsamem do ciała. Jego konsystencja jest lekka, więc nie musimy się obawiać, że zabrudzi nam ubrania. Dodatkowo olejek nie tylko rozświetla, ale i pielęgnuje dzięki zawartości mieszanki olejów.  


Huile Prodigieuse OR - dla kogo?

Dla lubiących błyszczeć! Odpowiedni dla wszystkich typów skóry. Ładnie podkreśla opaleniznę lub dodaje blasku w karnawale;) 


Znacie suche olejki Nuxe? Która z wersji najlepiej spełnia Wasze oczekiwania?
Czytaj dalej »

środa, 20 czerwca 2018

Lily Lolo pędzle do powiek oraz prasowany korektor Lemon Drop!

Korektory pod oczy to dość pożądane przeze mnie kosmetyki z uwagi na to, iż jestem posiadaczką naprawdę spektakularnych cieni:( Powiem szczerze, że staram się nie przypatrywać im zbyt mocno w lustrze bo zaraz mnie krew zalewa od tego widoku:D Z kolei pędzle do cieni do powiek to znienawidzone przeze mnie akcesoria, gdyż o ile lubię pędzle do twarzy to z tymi do makijażu oczu jakoś ciężko mi się dogadać. Dostałam kiedyś naprawdę duży zestaw pędzli do makijażu oczu i względnie przypadł mi go gustu tylko jeden pędzelek! Mało tego – kupiłam kiedyś wychwalany zestaw pędzli Real Techniques i był dla mnie bublem jakich mało;) To samo z innymi pojedynczymi egzemplarzami dostępnymi w drogeriach. Po tylu porażkach odpuściłam więc sobie poszukiwania pędzli do makijażu powiek i nakładałam cienie palcami;) Niektóre z Was to zdziwiło, ale naprawdę tak robiłam i nadal mi się czasem zdarza odruchowo nałożyć palcami jeśli nie silę się na nic szczególnego (czyli np. nakładam 1-2 kolory;)). Niemniej jakiś czas temu po wielu pozytywnych wrażeniach związanych z pędzlami do twarzy marki Lily Lolo z małą dozą niepewności postanowiłam wypróbować parę egzemplarzy do moich wybrednych oczu;) Choć od razu zaznaczam, że jest to z perspektywy amatora. Z moim makijażem bywa bowiem różnie, tzn. zdarza mi się zmalować coś co potrafi mnie nie zawsze pozytywnie zaskoczyć;)



Lily Lolo pędzle do makijażu powiek


Pędzle do cieni od Lily Lolo prezentują się estetycznie jak na tę markę przystało. Jakość włosia jest właściwie taka sama jak w przypadku tych do twarzy. Co oznacza, że są miłe w dotyku i nie kłują w oczy;) No chyba, że swym przyjemnym dla oka wyglądem;) Dość istotną dla mnie kwestią jest nie tyle długość trzonków co wielkość samych pędzelków. Zdarzało mi się bowiem trafić na gigantyczne egzemplarze, których używanie mnie naprawdę załamywało;) Tutaj na szczęście rozmiary są w sam raz i o to mi właśnie chodziło;) Jeśli chodzi o ich czyszczenie to nie ma żadnego problemu. Ja używam specjalnej płytki oraz szamponu do mycia pędzli i nie zauważyłam żeby któryś się odkształcał. A przyznaję, że nie jestem najdelikatniejsza na świecie w kwestii mycia;) Największą zaletą pędzelków Lily Lolo jest dla mnie ich miękkość oraz optymalne rozmiary.

Lily Lolo Eye Shadow Brush


Jest to pędzelek do nakładania cieni mineralnych, sypkich oraz prasowanych. Posiada mięciutkie, gęste i sprężyste włosie. Nie kłuje w powieki. Dość precyzyjnie i szybko można dzięki niemu nałożyć cienie na powieki;) Używam go nie tylko do cieni mineralnych, ale także do zwykłych i powiedziałabym, że jest bardzo uniwersalny. Długość trzonka jest ok. choć przyznaję, że nie zwracam na to większej uwagi:) Najważniejsze, że jest miękki i nie jest przesadnie duży bo tego nie znoszę;)

Lily Lolo Tapered Eye Brush


Ten pędzelek polecany jest do rozcierania ostrzejszych krawędzi oraz do precyzyjnej aplikacji intensywnych kolorów cieni w załamaniu powieki;) Wybrałam go z uwagi na ciekawy kształt i niewielki rozmiar;) A także ze względu na to, że był nowością w ofercie Costasy. I od razu przyznam, że jest moim ulubieńcem. Właśnie dlatego, że jest tak wąski i precyzyjny, a mnie się zawsze wydaje, że mam dziwny kształt powieki i niestety nie z każdym pędzlem sobie radzę;) Często używam go też do malowania i rozcierania kresek nad lub pod powiekami. Choć oczywiście nie są one wtedy takie cieniutkie jak w przypadku np. pędzli do eyelinerów w słoiczkach (ale akurat z tymi drugimi mi nie po drodze).

Lily Lolo Tapered Blending Brush


Jest to pędzelek w kształcie stożka umożliwiający precyzyjną aplikację cieni do powiek. Dobrze nadaje się do delikatnego rozmywania jaśniejszych cieni. Jest szybki i łatwy w użyciu, a przy tym miękki i sprężysty. Jego włosie jest nieco dłuższe, ale na szczęście sam w sobie nie jest szeroki:)

Lily Lolo naturalny prasowany korektor Lemon Drop oraz Brown Concealer Brush


Jest to jasnożółty korektor mający pomóc w maskowaniu intensywnych cieni pod oczami. Miałam już do czynienia z wersją sypką – PeepO, więc ucieszyłam się gdy do oferty weszła wersja prasowana. Dla mnie zawsze bowiem wygodniejsze w użyciu jest wszystko co prasowane:) Korektor występuje w 4g pudełeczku wyposażonym w lusterko. Jego rozmiar jest bardzo kompaktowy, co zdecydowanie mi odpowiada. Korektor jest bezzapachowy oraz posiada delikatną, pudrową formułę. 
Najlepiej nakładać go przy użyciu pędzelka Brown Concealer Brush. Pędzelek ten początkowo wydał mi się dość duży, ale ostatecznie do pokrycia okolic pod oczami jest w sam raz. Aplikacja korektora przy jego użyciu nie powoduje większych problemów. Szkoda, że nie miałam go wcześniej. Czasami zdarza mi się nim nałożyć również korektor w płynie;) 
Przy użyciu korektora Lemon Drop ważne jest naprawdę dobre nawilżenie okolic oczu, ponieważ w przeciwnym razie może pojawić się skorupka;) Z tego powodu korektor niezbyt dobrze dogadywał się z serum The Ordinary, które samo w sobie nie nawilża, a czasem nawet lekko przesusza okolice oczu. Jednak serum praktycznie zawsze używałam w duecie z kremem, więc nie było problemu. Trzeba również pamiętać żeby krem dobrze się wchłonął;) Korektor Lemon Drop posiada intensywnie żółty i jasny odcień. Nakładam więc najczęściej jedną warstwę, ponieważ przy większej ilości jest dla mnie zbyt jasny. Zwłaszcza teraz gdy słońce mimowolnie mnie już trochę złapało. Jeśli mam trochę więcej czasu, zdarza mi się go nałożyć na cienką warstwę korektora w płynie. Wtedy odcień nie jest tak intensywny:) Prasowany korektor od Lily Lolo dość dobrze neutralizuje cienie. Choć oczywiście nie w 100% bo moje cienie to naprawdę twarde zawodniki! Myślę jednak, że z mniejszymi mógłby sobie poradzić dość spektakularnie. Zwłaszcza jeśli cenicie sobie makijaż mineralny:)


Wszystkie produkty dostępne są oczywiście w Costasy


Znacie pędzle do makijażu powiek lub korektor mineralny Lily Lolo?
Czytaj dalej »

niedziela, 17 czerwca 2018

Notino Summer Box!

Od wielu miesięcy w moje ręce nie wpadł żaden box kosmetyczny. Po prostu przestałam zwracać na nie uwagę. Czasem coś wpadło mi w oko, ale np. było to pudełko z zagranicy gdzie w grę wchodził dość wysoki koszt wysyłki, więc odpuszczałam;) A na niektóre boxy dostępne w Polsce dosłownie nie mogę już patrzeć i chyba doskonale wiecie które mam na myśli? Ostatnio jednak podczas przeglądania sklepu iperfumy na stronie głównej moim oczom objawił się Notino Summer Box;) Kilka dni później akurat niespodziewanie trafiła do mnie sztuka tegoż wytworu. Jak prezentuje się to pudełko i co znalazłam w środku?
zdjęcie przedstawiające Notino Summer Box

#Notinobox Summer is Yours wypuszczony przez sklep iperfumy by Notino przychodzi porządnie zabezpieczony kilometrami folii bąbelkowej i w dodatkowym, standardowym pudełku. Wewnątrz znajdziemy box w kwadratowym kształcie, który został dobrze usztywniony, więc z powodzeniem może posłużyć do przechowywania bibelotów lub jako pudełko, w które możemy zapakować prezent tudzież wysłać coś drogą pocztową. W samym pudełku było mnóstwo czarnych ścinków zwanych przeze mnie pieszczotliwie „farfoclami”, więc żaden z produktów nie uległ uszkodzeniu. Szata graficzna jest prosta, ale budzi pozytywne skojarzenia z latem;) Ale umówmy się, że ładna oprawa pudełek to już właściwie taki „złoty standard” boxów kosmetycznych. Brzydkich raczej nikt by nie kupował;) 
zawartość Notino Summer Box

Zamawiając Notino Summer Box nie kupujemy kota w worku, gdyż na stronie sklepu mamy wyszczególnioną zawartość wraz z pojemnością każdego z produktów. Decyzja nie jest więc trudna. Jeśli nam się podoba zamawiamy, a jeśli nie to odpuszczamy. W opisie mamy podane 17 sztuk produktów, choć trzeba zaznaczyć, że część z nich to próbki i miniatury. Powiedziałabym więc, że w boxie znajduje się po prostu 17 przedmiotów/elementów;) Dodatkowo do boxa dołączona jest książeczka wraz z kartami produktów w 3 językach, a także kody rabatowe i kody na darmową dostawę przy zakupie produktów marek zawartych w pudełku. Można wykorzystać jeden kod na jeden koszyk, ale kody są ważne do 30.09, więc zapewne niektórzy zdążą złożyć parę zamówień. Nic również nie stoi na przeszkodzie żeby odstąpić komuś kod jeśli nie będziemy korzystać osobiście;)


Notino Summer Box – co w środku?


Jak już wspomniałam, w boxie zawarto 17 elementów, w skład których wchodzi wiele próbek i miniaturek, a także kilka produktów pełnowymiarowych. 
Produkty pełnowymiarowe w Notino Summer Box

Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę zaraz po rozpakowaniu był pędzel do podkładu BrushArt Basic Pink. Prawdę mówiąc rozbawiło mnie to bo ja – przeciwniczka podkładów ostatnio dałam szansę Bell Nude Liquid Powder, a potem jeszcze nawet sama dokupiłam najciemniejszy odcień 04, gdyż 03 wydał mi się jeszcze ciut za jasny. Producent co prawda zaleca nakładanie tego produktu za pomocą palców, ale widziałam już gdzieś, że niektórzy nakładają gąbeczkami. Może więc pędzlem też dam radę? Przyznam szczerze, że nigdy nie nakładałam podkładu pędzlem;) Ale nie jest to szczególnie dziwne skoro praktycznie całe życie tradcyjnych podkładów unikam;) Temu z Bell dałam szansę głównie z tego powodu, że został określony jako „puder w płynie”, czyli jednak nie taki typowy podkład;) Wracając do pędzla – jeszcze nie używałam, ale macałam i włosie jest całkiem przyjemne, a także błyszczące;) Zobaczymy czy uda mi się z nim podziałać;) Trochę żałuję, że nie mam obecnie na stanie żadnej gąbeczki do podkładów;) Z pełnowymiarowych produktów mamy też mus do mycia ciała Nivea Silk Mousse Raspberry. Lubię pianki Nivea, a o tej pisałam nawet rok temu;) Wersja zawarta w boxie jest przeznaczona na rynek niemiecki, więc kto wie – może będzie jeszcze fajniejsza niż te dostępne w Polsce;) Bo jak wiecie niekiedy występują pewne różnice w składzie lub formule;) Choć podobno UE ma się wziąć za ukrócenie tego procederu;) Tak czy inaczej miałam ten mus już 3 razy. Zupełnie nieznaną mi ciekawostką okazała się być koreańska marka Korika. Do tej pory kojarzyłam ją jedynie z tego, że jest dostępna na iperfumy. W boxie znalazły się dwa produkty Korika SciBeautyDetoksykująca maseczka płócienna, czyli po prostu maska w płachcie oraz maseczka nawilżająca do ust w kształcie ust;) Ta druga rzecz w sam raz dla tych, którzy mają tendencję do słowotoku;) Ja zwykle nie mówię dużo (chociaż zależy gdzie, z kim i o czym;)), ale i tak czasami nie tak łatwo wytrzymać kilkanaście minut z maseczką na ustach:) Z tego typu maseczką to będzie dla mnie dopiero trzeci raz;) Trzeba przyznać, że Korika się ceni (41,50zł) za maskę w płachcie, więc liczę na efekt nowej twarzy po użyciu:D Tym bardziej, że jak wiecie fanką swojej twarzy jakoś nie jestem i narcyz się nie nazywam:P
Miniatury w Notino Summer Box

Dalej mamy miniaturki głównie kosmetyków aptecznych. Wyciągając z boxu opakowanie Biodermy byłam pewna, że to antyperspirant w kulce. Okazało się jednak, że Bioderma Node to miniatura szamponu do wszystkich rodzajów włosów. Pewnie przyda się na jakiś niedługi wyjazd. Nie będę musiała wozić ze sobą całej butli. Mamy też mini tubkę matującego żelu-kremu SPF50 La Roche Posay Anthelios XL. Jest to niewielka miniatura jak na sprawdzenie działania biorąc pod uwagę ilość filtra jaką teoretycznie powinno się aplikować na jednorazowe użycie. Pozwoli jednak zbadać formułę oraz zachowanie produktu na twarzy typu czy rzeczywiście matuje etc. Miałam kiedyś już krem z tej serii, gdyż linia Anthelios jest dość znana i szeroko polecana. Ucieszył mnie miniaturowy booster Vichy Mineral 89, ponieważ zastanawiałam się nad zakupem. Miniatura również jest niewielka, ale tutaj już będę w stanie ocenić czy produkt jest wart zakupu pełnowymiarowego opakowania czy też nie. Jest też mini tubka pasty do zębów Mediblanc i to produkt, który jest mi znany, ponieważ swego czasu był często dodawany do zamówień na iperfumy. Jest również miniatura odżywczego kremu do rąk SpiriTime Fruity Time;) To produkt w sam raz do torebki. Choć w moich nie zawsze jestem w stanie zmieścić nawet mini kremik do rąk bo jak wiecie często noszę takie naprawdę mini mini torebki;) Ale dla maniaczek smarowania rąk z pewnością niezbędny. 
Próbki w Notino Summer Box

Na koniec mamy próbki. Są trzy zapachy Calvin KleinCK Obsessed (jedna dla mężczyzn, druga dla kobiet) oraz dobrze wszystkim znana CK One. Mamy również 3 saszetki Lancomeserum Genifique, krem Visionnaire oraz podkład Teint Miracle. Na koniec dwie saszetki peelingów L’Oreal ParisSmooth Sugar Scrub Nourish oraz Smooth Sugar Scrub Glow. Byłam ciekawa tej serii peelingów, ale nie czułam przekonania co do zakupu, więc może próbki mi coś rozjaśnią w kwestii wyboru;) Swoją drogą jestem ciekawa czy Notino Boxy będą się pojawiać cyklicznie czy też nie. 
zdjęcie torby plażowej Notino Summer is Yours

Żeby poczuć letni klimat, do kompletu z boxem możemy sobie dokupić torbę. Torba plażowa Notino Summer is Yours jest całkiem porządnie wykonana oraz wyposażona wygodne, grubsze „rączki”;) Rozmiar to co prawda taki jak na pół Eweliny i muszę przyznać, że ze względu na to, iż nie mogę dźwigać rzadko noszę torby o takich gabarytach. Ale w razie potrzeby zawsze staram się ogarnąć sobie jakiegoś jelenia do poniesienia ekwipunku (OK - pomocną dłoń;)) bo ja akurat z tych, które na plaży muszą mieć wszystko (nie ukrywam, że łącznie z obśmiewanymi parawanami;)). Hasło przewodnie trafne, gdyż zawsze powtarzam, że lubię tylko lato;) W karcie produktów boxu znajduje się kod rabatowy, z którym możemy zamówić torbę 50% taniej. 


Słyszeliście już o boxie Notino?
Czytaj dalej »

czwartek, 14 czerwca 2018

Isana olejek kokosowy do włosów - czy warto?

Moje włosy są niesforne i mają tendencję do uprzykrzania mi życia, więc lubię sięgać po olejki, sera lub emulsje do włosów:) W kwietniu w moje ręce wpadła nowość marki Isana olejek do włosów kokosowy:) W ofercie tej marki własnej drogerii Rossmann były już dwa inne olejki, a jako trzeci dołączył do nich niebieski kokosik;) Jak się u mnie sprawdził? Czy warto kupić tani olejek z drogerii? 

Isana Kokos Haaröl – kososowy olejek do włosów


Na pewno nie będzie zaskoczeniem, że wizualnie zachęciła mnie do stosowania urocza niebieska buteleczka i zapach kokosa. Choć muszę zaznaczyć, że ten nie zawsze lubię;) Swoją drogą pisząc tą recenzję właśnie pożeram Raffaello;) Tak czy inaczej miałam w zapasach parę tego typu produktów, a na łazienkowej półce osiadł właśnie ten. Całkowicie poza kolejnością;)

Pomijając uroczą niebieską buteleczkę, z kwestii technicznych warto dodać, że opakowanie posiada sprawną pompkę, która dozuje niewielkie porcje produktu, więc nie musimy się martwić, że nie będzie w co tego wetrzeć;) PAO wynosi 12 miesięcy, czyli też na spokojnie można zużyć do końca. Pojemność wynosi 100ml. Wydajność jest dobra, gdyż po dwóch miesiącach jestem trochę poniżej etykiety;) Olejek kokosowy Isana ma przezroczystą barwę i według mnie konsystencję silikonowego serum. Kosmetyk jest lekki, a zarazem nieco treściwy, więc należy pilnować się z ilością, ponieważ nałożony zbyt hojnie z pewnością obciąży nasze kudełki;) Aplikowany w rozsądnych ilościach bardzo ładnie wnika we włosy i absolutnie ich nie obciąża. Ułatwia też rozczesywanie włosów na mokro, bo jak już wiecie z 75 urodowych faktów o mnie – włosy zawsze czeszę gdy są jeszcze mokre. Poza tym nigdy nie nakładam olejków do włosów na sucho bo to dla mnie zbyt duże prawdopodobieństwo obciążenia moich cienkich włosów. 
Zapach olejku jest słodki i kokosowy. W moim odczuciu jest to przyjemny kokosik:) Dobra informacja dla nielubiących woni kokosa jest taka, że kokosa czuć jedynie po wyciśnięciu i podczas rozprowadzania na włosach;) Kokosowa nuta w ogóle nie utrzymuje się na włosach, a przynajmniej ja nic nie czuję. 
Skład olejku kokosowego Isany jest najkrótszy ze wszystkich trzech dostępnych wersji i prezentuje się tak: Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Cocos Nucifera Oil, Persea Gratissima Oil, Parfum. Moim zdaniem jak na kosmetyk w tej cenie (11,99zł cena regularna i 8,99zł promocyjna) wygląda to całkiem nieźle;) Choć oczywiście każdy musi sam ocenić co jest dla niego dopuszczalne, a co nie. Na początku mamy dwa silikony, zaraz potem olej kokosowy i olej z awokado, na szarym końcu substancje zapachowe. Jest to więc serum silikonowe z dodatkiem olejków pielęgnacyjnych. Dobrze więc sprawdza się przede wszystkim jako serum zabezpieczające końcówki włosów. Ja nadal jestem w trakcie zapuszczania włosów i nie podcinałam ich znowu już 7 miesięcy, więc taki produkt jest dla mnie pomocny;) Choć przyznam, że chętnie stosuję też na długości (tak od ucha w dół), ponieważ serum całkiem nieźle dyscyplinuje moje włosy i niekiedy nawet sprawia, że są bardziej proste;) Olejek ładnie je też wygładza, zmiękcza i lekko nabłyszcza. Nawet pomyślałam sobie – no popatrz… miałaś wcześniej taki drogi kosmetyk, tego typu, a ten za ułamek ceny też się sprawdza i do tego fajnie pachnie:) Olejek można oczywiście zastosować również przed myciem, ale przyznam, że ja często o tym zapominam;) Można się także pokusić o  sprawdzenie go w roli produktu wykańczającego fryzurę, ale ja preferuję przede wszystkim na mokro, zaraz po myciu;) Może dlatego, że raczej ciężko mnie spotkać w wyszukanej fryzurze:D Oczywiście próbowałam też na moim kudłatym psie bo jak wiecie posiada on włosy, a nie sierść;) Psie kudełki całkiem nieźle się po nim rozczesują jeśli zastosuję zaraz po myciu, a sam pies ze względu na przyjemny zapach nie kręci nosem kiedy nałożę mu odrobinę;) Według mnie to fajny olejek zabezpieczający o krótkim składzie i ładnym zapachu:) Jestem z niego zadowolona. 


Znacie nowy olejek Isany?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Garnier Botanic Therapy Green Tea i Olive!

W ostatnim czasie firmy kosmetyczne upodobały sobie słowo „botanic”;) Jest to wyraźne zwłaszcza wśród marek drogeryjnych. Mamy już chociażby serię Garnier Botanic Therapy jak i Bielenda Botanic SPA Rituals. Coś jest na rzeczy, prawda?;) Ile w tym natury, a ile jedynie ideologii – nie oceniałam i postanowiłam po prostu sprawdzić na sobie ich działanie:) Zaczęłam od 3 produktów do włosów Garnier Botanic Therapy, które trafiły do mnie w lutym;) Mamy czerwiec i dopiero teraz mam dla Was wpis:) Odkąd mam już pseudo-długie włosy, czyli takie dłuższe, ale nie spektakularnie długie, kosmetyków do włosów schodzi mi zdecydowanie więcej niż dawniej. Pojawiły się więc u mnie piśmiennicze zaległości;) Ale nie ważne – bierzemy na tapetę owy garnierowy wytwór;)
zdjęcie szamponu i odżywki Garnier Botanic Therapy Green Tea

Garnier Botanic Therapy


W linii do włosów Garnier Botanic Therapy mamy do wyboru kilka serii przeznaczonych do różnych typów włosów. Ja postanowiłam wypróbować szampon i odżywkę Green Tea oraz maskę Olive. Garnier Botanic Therapy Green Tea przeznaczona jest do włosów normalnych z tendencją do przetłuszczania się. Natomiast Garnier Botanic Therapy Olive do włosów suchych i zniszczonych. Dziwny miks? Nie dla mnie:) Przeciwnie – bardzo dobrze przeze mnie przemyślany;) A jak trio spisało się u mnie w praktyce?

Garnier Botanic Therapy Green Tea


zdjęcie szamponu Garnier Botanic Therapy Green Tea

Zacznijmy od szamponu bo bez niego nie ma nic;) To znaczy wiem, że niektórzy myją włosy odżywką albo popłuczynami po szamponie, ale nie ze mną te numery;) Ja myję włosy i skórę głowy nie dość, że tradycyjnie szamponem to jeszcze dwukrotnie;) Zawsze pierwsze i drugie mycie;) Robię tak od lat tak robię jakby to powiedział bohater Dnia Świra;) Szampon mieści się w ładnej (według mnie) przezroczystej zielonej butelce o przyjemnej, chciałoby się rzec – botanicznej szacie graficznej;) Do wyboru mamy dwie pojemności 200 i 400ml – moja miała 200ml. Szampon posiada zapach zielonej herbaty, który jak wiecie lubię:) Jest on jednak inny niż zapach zielonej herbaty znany mi np. z Innisfree. Prawda jest bowiem taka, że każda marka ma swoją odmianę zielonej herbaty;) I fajnie bo inaczej byłoby nudno. Szampon Garnier Botanic Therapy Green Tea posiada świeży i przyjemny zapaszek. W sam raz dla włosów skłonnych do przetłuszczania. Moje niestety mają tę skłonność. Zwłaszcza teraz gdy są już nieco dłuższe;) Konsystencja szamponu jest żelowa, a barwa przezroczysta. Kosmetyk dobrze się pieni i nie plącze włosów. Dobrze je oczyszcza, nie podrażnia skóry głowy i rzeczywiście posiada właściwości odświeżające. Ja zawsze myję włosy co drugi dzień, więc zależało mi żeby również tego drugiego dnia nie prezentowały się źle;) I tak było pod warunkiem, że nie naszło mnie na ciągłe ich macanie czy też wielokrotne czesanie w ciągu dnia;) Myślę, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.
zdjęcie odżywki Garnier Botanic Therapy Green Tea

Kolejnym krokiem jest odżywka. Odżywka Garnier Botanic Therapy Green Tea posiada zgrabne 200ml opakowanie z wygodnym otwarciem od dołu. Jej barwa jest jasna, lekko zielonkawa, a zapach dokładnie taki sam jak w przypadku szamponu. Delikatnie utrzymuje się on na włosach nawet kolejnego dnia po zastosowaniu. Konsystencja odżywki jest rzadka i lejąca, przez co nie należy ona do wydajnych i kończy się zdecydowanie szybciej niż szampon. Ma ona jednak swoje plusy, gdyż dzięki swej lekkości jest idealna do włosów z tendencją do przetłuszczania. Nawilża je i wygładza, ale jej formuła jest zupełnie nieobciążająca dla włosów:) Nie ma również problemów z dokładnym jej spłukaniem. Doskonale nadaje się do częstego stosowania.

Garnier Botanic Therapy Olive


zdjęcie maski Garnier Botanic Therapy Olive

Z linii Olive wypróbowałam maskę. Moje włosy są skłonne do przetłuszczania i takiego oklapnięcia, ale jednocześnie potrafią się trochę podsuszyć na długości. Są również skłonne do falowania, więc niekiedy potrzebują albo zdyscyplinowania albo mocniejszego podkręcenia. Choć nie raz brakuje mi do nich sił i pozostawiam takimi jakie są;) Tak to z nimi jest, że jak już „sobie zaplanują” niesfornie się wywinąć albo rozpłaszczyć to czasami i tak z nimi nie wygram;) Maska w przeciwieństwie do kosmetyków z linii Green Tea miała za zadanie zapewnić moim włosom bardziej intensywną pielęgnację. Maska Garnier Botanic Therapy Olive zapakowana została w pękaty plastikowy słoiczek o pojemności 300ml. Jest on wygodny w użyciu, nie miałam szczególnych zastrzeżeń. Chociaż pamiętam jak kiedyś gdzieś wyczytałam, że ktoś nie lubi słoiczków bo nalewa się do nich woda pod prysznicem. Nie wiem jak to jest, że mnie się nigdy nic nie nalewa?:D Zapach maski jest przyjemny. Powinien być chyba oliwkowy, ale powiedziałabym, że nie do końca tak jest. Jest on po prostu typowo kosmetyczny. Konsystencja jest z kolei naprawdę treściwa. Pomyślałam sobie nawet, że… trochę jak masło;) Trzeba więc uważać z nakładaną ilością bo maska jest naprawdę odżywcza i zastosowana w nadmiarze obciąży włosy. Z uwagi na formułę nieco więcej czasu trzeba poświęcić również na jej spłukanie. Nałożona w rozsądnych ilościach świetnie wygładza włosy i jest to odczuwalne już podczas spłukiwania. Po tym za zwyczaj poznaję dobrze odżywiający kosmetyk do włosów. Mocno regeneruje i nawilża. To fajna maska, ale trzeba uważać żeby nie przedobrzyć:)


Kosmetyki Botanic Therapy zrobiły na mnie dobre wrażnie. Dlatego też postanowiłam dać dalszą szansę Garnierowi i wypróbować również te najnowsze z linii Hair Food. 


Znacie kosmetyki do włosów Garnier Botanic Therapy?
Czytaj dalej »

piątek, 8 czerwca 2018

Neogen oczyszczająca pianka do twarzy Blueberry!

Jakiś czas temu pisałam o świetnym peelingu do twarzy w płatkach marki Neogen:) Od dawna jednak ciekawiły mnie ich pianki do mycia twarzy, więc było jedynie kwestią czasu aż któraś wyląduje na mojej umywalce i zostanie poddana ocenie;) Wybór padł na Neogen Real Fresh Foam Cleanser Blueberry. Jak się u mnie spisała?


Neogen Real Fresh Foam Cleanser Blueberry

Neogen Real Fresh Foam Cleanser Blueberry – oczyszczająca pianka do twarzy


Marka Neogen posiada w swej ofercie 4 rodzaje pianek do mycia twarzy – Blueberry, Cranberry, Careal oraz Green Tea. Po bardzo udanym spotkaniu z płatkami peelingującymi Green Tea miałam chęć na piankę z tej samej linii. Niestety dostępność nie szła w parze z chęcią, więc postanowiłam dać szansę wersji Blueberry, która akurat była dostępna;) W swoim składzie zawiera ona sfermentowane owoce borówki, które mają zapewnić odpowiednie nawilżenie i łagodne oczyszczenie. Jest ona rekomendowana zwłaszcza jako drugi krok 2-etapowego oczyszczania cery. Pianka dedykowana jest przede wszystkim do skóry wrażliwej. Powinna się więc sprawdzić przy każdym typie cery.
zdjęcie pianki do mycia twarzy Neogen

Piankę otrzymujemy w wygodnym opakowaniu z pompką, które jest dodatkowo ściśle zabezpieczone folią, więc małe szanse, że coś nam się rozleje w transporcie. Nawet jeśli leci do nas z daleka;) Pojemność opakowania wynosi 160g lecz w rzeczywistości jest to 120g, gdyż na dnie mamy owoce borówki, które oddzielone zostały za pomocą sitka tj. rurka nie dochodzi do końca butelki:) Myślę, że to dość sensowne, ponieważ dzięki temu boróweczki nie latają po całej buteleczce tylko grzecznie osiadają na dnie, nie utrudniając dozowania pianki;) Choć oczywiście biorąc pod uwagę aspekt ekonomiczny, trochę produktu tracimy. PAO wynosi tutaj 8 miesięcy. Pompka działa bez zarzutu i dość swobodnie możemy dostosować sobie ilość niezbędną do jednorazowego użycia;) Nic się nie zacina ani nie chlapie. Mamy też dodatkową osłonkę, więc spokojnie można zabrać ten produkt w podróż;) Wizualnie opakowanie również prezentuje się przyjemnie i estetycznie. Osobiście lubię design Neogen;)
zdjęcie pianki Neogen

Konsystencja pianki jest kremowa i delikatna, a dzięki pompce nie trzeba niczego spieniać, czyli jest tak jak w wielu naszych polskich piankach. Zapach jest bardzo subtelny, niemalże niewyczuwalny. W tym przypadku to dobrze bo przyznam, że nie jestem fanką jagodowych zapaszków w kosmetykach;) Lubię te owoce, ale w kosmetykach najczęściej pachną mi drętwo albo sztucznie. Także delikatny zapach i brak borówkowej nuty oceniam tutaj na plus:) Pianka jest przeznaczona do cery wrażliwej i rzeczywiście jest ona bardzo delikatna oraz przyjemna w użyciu. Bardzo dobrze dogaduje się również ze szczoteczką Foreo Luna.  Pianka z powodzeniem sprawdza się zarówno w 2-etapowym oczyszczaniu skóry jak i jako jedyny produkt myjący, czyli w pielęgnacji porannej. Świetnie oczyszcza i odświeża, a zarazem nie wysusza, nie ściąga i nie podrażnia skóry. Nie pojawia się uczucie dyskomfortu nawet jeśli nie zostanie od razu zastosowana dalsza pielęgnacja. Co prawda nigdy tak nie robię z premedytacją, ale zdarzyło mi się w sytuacjach nagłych np. gdy zadzwonił telefon i moja skóra nie ucierpiała nawet po dłuższej pogawędce;) Nie wypowiem się co do tego czy szczypie w oczy, ponieważ nigdy nie zmywam oczu piankami ani żelami:) Minusem może być bardzo długi skład zawierający naprawdę mnogość przeróżnych ekstraktów oraz cena;) Choć na Jolse pianki można zamówić taniej oraz z bezpłatną międzynarodową przesyłką. 


Z pianki jestem bardzo zadowolona i w przyszłości chętnie sięgnę po tą wymarzoną wersję Green Tea;) Znam oczywiście tańsze pianki, które również dobrze się sprawdzają, ale mimo wszystko uważam, że jest to ciekawa propozycja dla osób, które mocno "siedzą" w kosmetykach i lubią nietypowe rozwiązania w stylu sfermentowanych owocków etc;) Wypisz wymaluj idealna rzecz dla Eweliny;)


Znacie pianki Neogen albo inne ich produkty?
Czytaj dalej »