czwartek, 30 listopada 2017

Splendore.pl – moje nowości Bielenda Professional i lakiery hybrydowe Vasco!

Cześć Dziewczyny!
Splendore.pl jest hurtownią kosmetyczną, która przede wszystkim zaopatruje nowo powstałe gabinety kosmetyczne oraz salony fryzjerskie. Co za tym idzie, w ich ofercie znajduje się kompleksowe wyposażenie salonów fryzjerskich, kosmetycznych oraz SPA. W asortymencie znajdziemy również kosmetyki profesjonalne, kosmetyki naturalne oraz akcesoria i perfumy. Dziś pokażę Wam co wybrałam dla siebie:)

Oferta hurtowni Splendore.pl jest dość szeroka, więc wybór odpowiednich produktów zajął mi trochę czasu. Rozważałam przede wszystkim kosmetyki Bielenda Professional, Apis, Organic Series, a także lakiery hybrydowe Vasco i finalnie zdecydowałam się na profesjonalną serię Bielendy oraz dwa lakiery Vasco.

BIELENDA PROFESSIONAL

zdjęcie przedstawiające produkty do pielęgnacji twarzy Bielenda Professional

Zaczynając od pielęgnacji twarzy, zdecydowałam się na kojąco-łagodzący płyn micelarny do oczyszczania i demakijażu twarzy, delikatną piankę do demakijażu twarzy oraz odmładzająco-regenerującą maskę po eksfoliacji. Lubię produkty do oczyszczania z drogeryjnej Bielendy, więc uznałam, że profesjonalne tym bardziej powinny się u mnie sprawdzić. Zresztą nie jest to moje pierwsze spotkanie z Bielendą Pro;)
zdjęcie przedstawiające produkty do pielęgnacji dłoni Bielenda Professional

Do pielęgnacji dłoni wybrałam dwa produkty z serii multiwitaminowej – multiwitaminowy krem do dłoni oraz multiwitaminowy peeling do dłoni. Wiem, że wiele osób uważa peelingi do rąk za zbędne, ale ja używam od lat i cenię sobie taką dodatkową formę pielęgnacji. Taki peeling można postawić na umywalce i dzięki temu nie zapominamy o regularnym stosowaniu. Z racji tego, że ten konkretny peeling jest ważny 6miesięcy od momentu otwarcia, zapewne będę go stosować również na stopy. Krem do rąk jak wiadomo zawsze się przyda. Wprawdzie ja najchętniej stosuję głównie na noc, ale wybrałam go też z myślą o mamie, która zimą ma niestety niemały problem ze skórą rąk. Oby ten krem coś zaradził. 
zdjęcie przedstawiające produkty do pielęgnacji ciała Bielenda Professional

Do pielęgnacji ciała wybrałam oczywiście peeling, balsam i coś do kąpieli:) Energetyzujący olejek do kąpieli z forskoliną indyjską przyciągnął mnie swoim pomarańczowym kolorem. Olejek ma za zadanie oczyszczać delikatnie lecz dokładnie, a dzięki energetyzującemu zapachowi pomoże pobudzić zmysły i zrelaksować ciało;) Ultra nawilżający balsam do ciała wybrałam, ponieważ jak wiadomo zużywam mnóstwo balsamów. Nawilżenie zawsze w cenie! Dodatkowo zaintrygował mnie zapach soczystej limonki, płatków kwiatów i białego piżma. Jestem ciekawa jak będzie pachniał w akcji;) Nie mogło też zabraknąć peelingu. Zdecydowałam się na peeling arbuzowy, ponieważ lubię kosmetyki o tym zapachu;) 


Wszystkie kosmetyki Bielenda Professional znajdziecie TUTAJ. Wybór jest naprawdę ogromny.


VASCO LAKIERY HYBRYDOWE

zdjęcie przedstawiające lakiery hybrydowe Vasco

Jak pewnie już wiecie z innych blogów, Vasco jest nową marką lakierów hybrydowych. Ja jeszcze nie miałam z nimi do czynienia, więc postanowiłam wypróbować. Wytypowałam tylko dwa odcienie, ponieważ niestety już część mojej hybrydowej kolekcji się przeterminowała, więc postawiłam na dwa, które najbardziej wpadły mi w oko i nie powinny się zmarnować. Raczej nikt nie będzie zaskoczony, że są one niebieskie;) Wiem, to robi się już nudne, ale niebieskie zawsze woła do mnie najmocniej. Wypróbuję pewnie już po Nowym Roku albo w końcówce starego bo na razie i tak królują u mnie naklejki termiczne;) Moje numerki to 034 Marines i 032 Light Blue


I to już wszystko co starannie dla siebie wybrałam. Celowałam w przydatne produkty i mam nadzieję, że  się u mnie sprawdzą.


Znacie hurtownię Splendore.pl? Miałyście już okazję wypróbować kosmetyki Bielenda Professional albo hybrydy Vasco?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 27 listopada 2017

The Body Shop Vanilla Pumpkin i Frosted Berries – edycje limitowane!

Cześć Dziewczyny!
Ostatnio biegałam jak kot z pęcherzem do Manufaktury;) A wszystko zaczęło się od wishlisty Interendo. Akurat zastanawiałam się co jej kupić na Mikołajki tudzież Gwiazdkę (jak zwał tak zwał bo i tak wysyłam zawsze wcześniej) więc wpis spadł mi jak z nieba;) Nie byłabym jednak sobą gdybym przy okazji nie kupiła czegoś dla siebie i jeszcze dla innych osób;) Dla siebie planowałam bez szaleństw i pierwotnie tak też się stało lecz finalnie odwiedziłam Manufakturę i tym samym The Body Shop 3x w ciągu jednego tygodnia. Dość zabawne, zwłaszcza że wcześniej przez parę miesięcy tam nie byłam;) Manufaktura nie jest mi po drodze, ale jak już coś wymyślę to nie ma mocnych;) I dziś postanowiłam opowiedzieć Wam trochę o 2 seriach limitowanych The Body ShopVanilla Pumpkin i Frosted Berries. Nie będzie to recenzja, a raczej drobne refleksje, ponieważ są to edycje limitowane i nie zagrzeją długo miejsca w sklepach TBS. Dlatego pokusiłam się jedynie o wzmianki;) 





The Body Shop Vanilla Pumpkin


Seria Vanilla Pumpkin składa się z 3 produktów – masła do ciała, żelu pod prysznic oraz kremu do rąk. Każdy z produktów posiada ekstrakt z wanilii, pochodzący z Madagaskaru. Dodatkowo kosmetyki te są 100% wegańskie. 

Przyznam, że poza pestkami dyni, nie przepadam za niczym co jest związane z dyniami. Żadnych zup dyniowych i innych dziwnych przysmaków;) Jednak kiedy zobaczyłam tę nową serię, byłam ciekawa jak pachnie. Dlatego pierwsze co zrobiłam po przekroczeniu progu TBS to sprawdzenie zapachu Vanilla Pumpkin. Kupił mnie od razu i już za pierwszym podejściem zdecydowałam się na krem do rąk i żel pod prysznic. Zapach jest po prostu fenomenalny. Jest dyniowa nuta, ale tak świetnie wyważona i urozmaicona wanilią oraz jakby orzechami, że poczułam zachwyt;) Jest słodko, ale nie za słodko! Woń bardzo niespotykana, trudno ją do czegokolwiek porównać:) Jeśli będziecie mieli okazję, polecam powąchać:) Dla mnie rewelacja. 

W kwestii samych produktów i ich działania nadmienię, że niejeden raz miałam już do czynienia z żelami i masłami TBS, więc tutaj byłam pewna swego zadowolenia i nie musiałam się zastanawiać. TBS ma świetnie pachnące żele o przyjemnych formułach (kremowych lub żelowych zależnie od serii) i naprawdę dobrze nawilżające masełka. Najczęściej wszystkie one są do siebie bardzo podobne. Różnią się jedynie zapachami oraz konsystencjami, ponieważ jedne są lżejsze, a inne nieco bardziej treściwe. Nowością był dla mnie jedynie krem do rąk, ponieważ dotychczas miałam jedynie taki z linii Hemp (dobrze nawilżający lecz o swoistym zapachu). Natomiast te odpowiadające poszczególnym liniom zapachowym zwykle omijałam, ponieważ słyszałam, że nie są zbyt mocno nawilżające, a ja lubię posmarować raz a dobrze (najlepiej na noc). Zniechęcała mnie też zawsze pojemność 30ml, ale że skusiły mnie zapachy limitek to zdecydowałam się na 2 sztuki w ramach wyjątku;) Krem do rąk Vanilla Pumpkin pachnie równie rewelacyjnie jak pozostałe 2 produkty z tej serii. Wchłania się błyskawicznie lecz nawilżenie rzeczywiście jest jedynie doraźne. Typowo do częstego stosowania w ciągu dnia. Wybaczam, ale tylko dlatego, że nadgania zapachem i mimo wszystko miło użyć. 


Dla większości osób żele i masła TBS są wydajne. Dla mnie nie, ale w moim przypadku to nie nowość, ponieważ pielęgnację ciała „upłynniam” bardzo szybko. Zresztą ja w ogóle wszystkiego używam bardzo regularnie, więc zużywam w mig:D Trochę się uśmiałam gdy ostatnio wyczytałam, że po co mieć 10 maseł w zapasie skoro nie ma szans by zużyć je nawet w rok i muszę powiedzieć, że o ile posiadanie zapasów tak naprawdę jest zbędne lub przynajmniej niekonieczne to kwestia zużywania u każdego wygląda inaczej. Także… może ty nie zużyjesz 10 maseł/balsamów w rok, ale ja zużyję i to nawet więcej:P 


The Body Shop Frosted Berries




Linia Frosted Berries składa się z kosmetyków zawierających ekstrakt z żurawiny, pochodzący z Ameryki Północnej. Ta seria jest już bardziej rozbudowana lecz ja wybrałam z niej jedynie krem do rąk oraz mini masełko. Mini masła TBS są dla mnie produktami zupełnie bez sensu, ponieważ 50ml to jak dla mnie do zużycia na 3x, ale wybrałam je z przeznaczeniem do smarowania rąk;) Nawilża dobrze tak jak każde masło TBS, a konsystencja jest tu dość lekka - bardziej kremowa niż maślana. Jeśli zaś chodzi o krem do rąk Frosted Berries to jest podobnie jak w przypadku kremu Vanilla Pumpkin – leciutka formuła, ale i nawilżenie jedynie doraźne. Typowy kosmetyk dla zmysłów. Powiedzmy, że jego zapach umila mi takie czynności jak chociażby pisanie postów na bloga;) Tutaj zapach również jest bardzo przyjemny. Wyraźna żurawina z nutą cierpkości i jednocześnie słodyczy. Klimatyczny zapach, który utrzymuje się nawet po umyciu rąk:)


Z Frosted Plum dla siebie nic nie kupiłam, ale wybrałam na prezenty. Uważam, że zapach również jest godny uwagi:) Zupełnie natomiast nie przypadł mi do gustu Vanilla Chai. Uważam, że pachnie niemalże niczym:) Kupiłam jeszcze inne produkty, ale to już większości z linii, które już wcześniej znałam, czyli mango, virgin mojito i oliwka, której z kolei nie znałam;) 


Za zwyczaj omijam limitowane serie jesienne i świąteczne bo ani nie lubię jesieni ani wielką fanką świąt nie jestem, ale tym razem TBS potrafiło zainteresować nawet mnie! Masła i żele TBS dobrze znam, więc i z tych jestem zadowolona. Natomiast te maleńkie kremy do rąk potrzebują wsparcia czegoś treściwszego na noc, ale w ciągu dnia umilają mi czas swymi jakże udanymi zapachami. I to tyle jeśli chodzi o moje wrażenia dotyczące limitek:)



Znacie jesienną serię limitowaną The Body Shop Vanilla Pumpkin oraz limitowane edycje świąteczne? Lubicie serie limitowane?
Czytaj dalej »

piątek, 24 listopada 2017

Innisfree Jeju Lava Seawater Cream i Innisfree Jeju Lava Seawater Intensive Ampule!

Cześć Dziewczyny!
Dziś kolejne produkty Innisfree. Nie ukrywam, że w jakiś sposób wyjątkowe gdyż nie tylko przemawiało do mnie ich działanie, ale także kwestie czysto wizualne:) Seria Jeju Lava Seawater marki Innisfree oparta jest na bazie wody morskiej, która zawiera w sobie mnóstwo cennych składników powstałych podczas kształtowania się wyspy Jeju. Dzięki skrupulatnym badaniom okazało się, że bogactwo to można wykorzystać m.in. do opracowania produktów zapewniających solidne nawilżenie cery, a także prewencję przeciwzmarszczkową. Ja na początek postanowiłam wypróbować dwa produkty z niebieskiej serii, czyli Innisfree  Jeju Lava Seawater Cream oraz Innisfree  JejuLava Seawater Intensive Ampule.

Innisfree  Jeju Lava Seawater Intensive Ampule



Ampułka umieszczona została w kartonowym opakowaniu wewnątrz którego znajdziemy niezwykłej urody (moim zdaniem:D) zgrabną niebieską buteleczkę o standardowej pojemności 30ml wyposażoną w dozownik typu airless. Opakowanie posiada dodatkową zatyczkę na otwór, którą możemy zachować lub wyrzucić. Przyznam, że ja zachowałam, ponieważ lubię gdy zawartość jest dobrze chroniona przed wszelkimi czynnikami zewnętrznymi;) Jeśli czytacie mnie nie od dziś to nikogo raczej nie zdziwi, że niebieskie opakowania działają na mnie wyjątkowo zachęcająco;) 

Muszę przyznać, że wahałam się między esencją, a ampułką z tej samej linii, ale ostatecznie intuicyjnie postawiłam na ampułkę. Jeśli chodzi o tę kategorię produktów to zdecydowanie największe doświadczenie mam z serum. Ampułkę miałam wcześniej tylko jedną i była to słynna Missha Time Revolution:) Uznałam jednak, że czas na nowe doświadczenia;) 

Ampułka posiada dość lekką, żelową konsystencję, która jest zarazem odżywcza. Taka mała magia;) Bezpośrednio po nałożeniu skóra może się trochę lepić, ponieważ produkt pozostawia po sobie lekki film ochronny. Jednak uczucie to mija od razu gdy nałożymy krem. A według mnie najlepiej stosować ją w połączeniu z kremem. Produkt spokojnie nadaje się zarówno pod krem jak i pod makijaż. Ampułkę można zastosować jako jeden z 10 kroków azjatyckiej pielęgnacji (w rzeczywistości wcale nie musi być ich aż tyle). Natomiast w moim przypadku znalazła ona swoje zastosowanie jako serum. Najczęściej w połączeniu z kremem. W ciągu dnia był to Innisfree z serii Green Tea, a na noc Innisfree Jeju Lava Seawater. Jeśli chodzi o zapach to jest on bardzo przyjemny, świeży z cytrusową nutą. Utrzymuje się przez jakiś czas na skórze, ale jest łagodny i nie nachalny. A co z działaniem? Tego typu produkty stosuję przede wszystkim w połączeniu z kremami, ponieważ świetnie wspomagają ich działanie. Wiem, że są osoby, które stosują takie kosmetyki solo, ale z moich doświadczeń wynika, że takie zdecydowanie zmniejsza efektywność. Ampułka silnie wygładza i odżywia cerę, zapewniając jej dodatkową ochronę przed czynnikami zewnętrznymi oraz wspomnianą prewencję przeciwwzmarszkową:) Nie obciąża skóry i nie powoduje nieprzyjemnych niespodzianek. To naprawdę poczciwy kosmetyk, który według mnie spełnia obietnice producenta. 


Innisfree Jeju Lava Seawater Cream



Krem również otrzymujemy w kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego także znajdziemy coś niebieskiego;) Tym razem jest to równie przyjemny dla oka niebieski cieniowany słoiczek o pojemności 50ml. Jest on plastikowy, ale nie mam mu tego za złe. Przynajmniej nie trzeba się obawiać, że roztrzaska się w drobny mak w razie zderzenia z płytkami w łazience;) 

Podobnie jak Innisfree Balancing Cream, ta wersja kremu posiada białą barwę i dość lekką, świetnie rozprowadzającą się konsystencję (choć nie aż tak lekką jak ten zielony). Krem niebieski dodatkowo zawiera kapsułki ceramidowe, które mają za zadanie silnie nawilżyć skórę. Nie udało mi się uchwycić owych kapsułek na zdjęciach, ale wizualnie kojarzą mi się one z wiórkami kokosowymi;) Nie przepadam za tego typu dodatkami w kremach, ale na szczęście te rozpuszczają się błyskawicznie już podczas rozprowadzania kremu po skórze (w moim przypadku twarz, szyja, dekolt). Tutaj początkowo celowałam w bardziej odżywczą wersję deep, ale ostatecznie uznałam, że wypróbuję tą lżejszą i muszę przyznać, że dobrze trafiłam:)

Kosmetyk ma bardzo podobny zapach jak w przypadku ampułki, czyli zdecydowanie świeży, przyjemny i umilający stosowanie.  Konsystencja jest dość lekka, więc dobrze się rozprowadza i ładnie współpracuje z ampułką. Nic się nie roluje i nie łuszczy. To dla mnie bardzo ważne gdyż nieco wcześniej udało mi się trafić na rolujące cuda w formie miniatur. Nic tak nie drażni jak tego typu atrakcje na twarzy. Jeju Lava Seawater Cream przede wszystkim bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę. Przeznaczyłam go do stosowania na noc i w tej roli spisał się bardzo dobrze. Rano skóra była wygładzona, odżywiona, świetnie nawilżona i wypoczęta. Jeśli chodzi zaś o zmarszczki to moje nie wynikają ani ze złej pielęgnacji ani złych genów. Winna jest moja szczupłość i porażający niedobór tłuszczyku oraz bogata mimika (zwłaszcza, że nie ukrywam – na ogół żart się mnie trzyma;)) Krem nie zaradzi na niedobór tkanki tłuszczowej, ale gdy cera jest dobrze nawilżona i odżywiona to również automatycznie wygląda na bardziej wypoczętą i rozświetloną. Co za tym idzie problematyczne strefy mniej rzucają się w oczy. 


Przyznam, że jestem bardzo zadowolona z tego niebieskiego duetu do pielęgnacji twarzy, ponieważ nie tylko cieszy oko, ale także charakteryzuje się przyjemnym działaniem. Moja siostra będąc u mnie przez jakiś czas, miała ubaw z Jeju Lava i nawet wysłała zdjęcia ampułki trzem koleżankom na Facebooku (do czego to doszło, że śmieją się z moich kosmetyków:D). Ku jej zaskoczeniu jedna z nich napisała, że zna Innisfree i że to świetne produkty:)


Kosmetyki te można zamówić na Jolse. Ich ceny wahają się zależnie od aktualnych promocji:) A promocje są tam naprawdę często - teraz np. -25% do 30.11 z okazji Black Friday;) 


Znacie serię Jeju Lava Seawater marki Innisfree?
Czytaj dalej »

wtorek, 21 listopada 2017

MIYA mySUPERskin - czysta przyjemność?

Cześć Dziewczyny!
W tym miesiącu swoją oficjalną premierę miało najnowsze dziecko naszej polskiej marki MIYA Cosmetics o jakże zobowiązującej nazwie mySUPERskin, a jest to nic innego jak lekki olejek do demakijażu i oczyszczania! Szósty zmysł mnie nie opuszcza, ponieważ jakiś czas temu, podczas recenzji myPOWERelixir napisałam iż mam nadzieję, że pracują nad kolejnymi produktami i… pracowali. Po cichutku i wytrwale jak mróweczki:) Tym razem niezupełnie odgadłam nowy produkt, ponieważ pierwotnie myślałam, że może balsam do ust albo ciała, ale jak się okazało, że jednak coś do oczyszczania to już wiedziałam, że olejek! Nie ukrywam, że uwielbiam gorące premiery, więc już nie mogłam się powstrzymać żeby podzielić się z Wami swoimi wrażeniami. Pytań od Czytelników było niemało, więc tym bardziej postanowiłam się zmobilizować i napisać jak się sprawy mają. Czy warto się przyjrzeć bliżej temu produktowi?

zdjęcie przedstawiające MIYA mySUPERskin

MIYA mySUPERskin



„Skuteczny, szybki, delikatny. Nie pozostawia tłustej warstwy. Nie podrażnia oczu. Nie powoduje uczucia ściągnięcia. Naturalne olejki dogłębnie oczyszczają skórę z zanieczyszczeń, nadmiaru sebum i makijażu, nie naruszając jej naturalnego pH. Olejek z nasion malin nawilża i łagodzi skórę. Olejki z pestek moreli, abisyński, ze słodkich migdałów oraz witamina E odżywiają, wygładzają, dodają blasku”.


Muszę przyznać, że uśmiechnęłam się na widok nazwy mySUPERskin;) Od razu skojarzyło mi się to z super-bohaterem. Takim do oczyszczania twarzy rzecz jasna i zapewne takie skojarzenia nazwa ta miała budzić. Lubię te nieco zabawne nazwy i jeśli kiedyś wypuszczę jakąś własną markę to już teraz mogę zapewnić – moje będą takie, że pospadacie z krzeseł;) Jednocześnie jednak uznałam użycie słowa „super” za dość ryzykowne i odważne bo przecież po takim słowie nie będziemy wymagać jakiegoś tam olejku, a super-olejku. Wysoka poprzeczka, prawda? Chyba tylko producent pewny swego może się zdobyć na taką nazwę:) Cytując Anię i Anię z MIYA, ich motywy były takie:


„Od początku wiedziałyśmy jedno – musi być SUPER! A ponieważ SUPER dla każdej z nas oznacza coś innego, połączyłyśmy w nim to, co każda z nas lubi najbardziej. Tak właśnie powstał mySUPERskin – SUPER bohater, który nie tylko ułatwia codzienną pielęgnację ale też sprawia, że staje się ona czystą przyjemnością!”

zdjęcie olejku MIYA mySUPERskin

Przejdźmy jednak do moich jakże głębokich wywodów;) Zacznę od spraw technicznych. Super-Bohater przybywa do nas w plastikowej, przezroczystej buteleczce o pojemności 140ml. Butelka została wyposażona w wygodną pompkę wraz z zabezpieczeniem, dzięki czemu produkt nam się bezwiednie nie wyleje gdy nie jest o to proszony. Fabrycznie kosmetyk nie posiada kartonowego opakowania, jedynie dodatkowe, plastikowe zabezpieczenie nakrętki. Na opakowaniu nie ma oznaczenia PAO, więc zakładam, że obowiązuje nas data ważności. Ale kosmetyk do oczyszczania to produkt codziennego użycia, więc raczej nikt nie będzie go zużywał dajmy na to przez rok;) W każdym razie ja myję twarz codziennie i zużycia w tej materii mam niemałe. Choć akurat ten zawodnik jest bardziej wydajny niż np. pianki czy żele:) Olejek ma żółtawą barwę oraz oleistą konsystencję. Pomyślałam sobie – lekki, lekki, ale pewnie nie taki znowu lekki? A jednak… naprawdę lekki. Chyba najlżejszy jakiego miałam okazję używać. Będą go mogli zatem rozważyć nawet olejkowi anty-fani;) Zapach według mojego (dużego!) nosa jest owocowy. Jednocześnie bardzo przypomina mi on też jeden z kremów myWONDERbalm - Hello Yellow (taka znajoma nutka zapachowa). Jest on przyjemny i wyczuwalny tylko podczas mycia. 
zdjęcie przedstawiające olejek do demakijażu Miya Cosmetics

Muszę przyznać, że jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie oczyszczania twarzy olejkami. Olejek może być co ciała i pod prysznic, ale do twarzy? W końcu jednak zaczęłam próbować różnych produktów i przekonałam się, że to ma sens i nie taki diabeł straszny;) Obecnie dzięki coraz mocniej rozpropagowanych koreańskich sposobów na pielęgnację twarzy, gdzie postawą jest wieloetapowe oczyszczanie, już nawet osoby, które nie siedzą zbyt mocno w temacie kosmetyków, wiedzą co, jak i z czym:) Jest zatem jakiś plus z tej mody! Wzrasta również świadomość w kwestii składów i coraz częściej otrzymuję prośby o polecenie produktów, ale niezawierających konkretnych składników. Jeśli chodzi o olejek MIYA to jest on wegański i nie testowany na zwierzętach. Nie zawiera parafiny, SLS, SLES, PEG-ów, olejów mineralnych i silikonów. W każdej popularnej drogerii znajdziemy olejki do oczyszczania twarzy, ale nietrudno zauważyć, że większość z nich opiera się głównie na olejach mineralnych.  O ile nie podchodzę do tematu jednoznacznie i dopuszczam pewne składniki to mimo wszystko czuję się bardziej spokojna gdy ich nie ma.
zdjęcie olejku my super skin Miya Cosmetics

Sporo osób myśli, że stosowanie olejku do oczyszczania twarzy jest czasochłonne i rzeczywiście są olejki, które wymagają od nas więcej czasu i zabawy bo np. pozostawiają po sobie tłustą warstwę albo trzeba je pocierać specjalną ściereczką lub wacikiem. Przyznam, że miewałam takich „zawodników” i potrafiłam się poświęcić jeśli widziałam satysfakcjonujące efekty, ale przecież my kobiety lubimy drogę na skróty – lepiej, szybciej i skuteczniej! Dzięki lekkiej konsystencji olejek MIYA może nam towarzyszyć zarówno podczas porannego oczyszczania twarzy jak i wieczornego demakijażu radząc sobie z makijażem twarzy, powiek i ust. Ponadto nie wymaga on zastosowania ściereczki ani wacika i nie pozostawia tłustej warstwy.  Podczas demakijażu stosujemy olejek na suchą skórę, a do porannego oczyszczania najlepiej aplikować na wilgotną skórę. 
Przy porannym oczyszczaniu twarzy, olejek pozostawia moją skórę aksamitnie gładką i nawilżoną, ale jednocześnie nie obciążoną, ponieważ bardzo dobrze się zmywa. I tutaj od razu mini-porada, ponieważ ktoś już mi pisał, że nie zmywa się tak łatwo. Zmywa się super, trzeba tylko pamiętać żeby dostosować ilość, którą przeznaczamy na jednorazowe użycie. Gdy występuje problem ze zmyciem to znaczy, że nałożyliśmy zbyt wiele produktu. Warto pamiętać, że mimo wszystko jest to olejek i tutaj mniej znaczy lepiej - 1 pompka w zupełności wystarczy;) Także woda, której używamy do zwilżenia, a następnie zmycia twarzy powinna być ciepła (olejek łatwiej się zemulguje). Można też najpierw lekko "rozmasować" porcję olejku w wilgotnej dłoni i dopiero rozprowadzić po twarzy. Najlepiej sprawdzić jak nam najwygodniej i który sposób daje najlepsze efekty.
Jeśli zaś chodzi o demakijaż to stosuję na suchą skórę twarzy starając się przy tym wykonywać delikatny masaż. Następnie albo dokładnie zmywam wodą, tonizuję i aplikuję kosmetyki pielęgnacyjne albo używam jeszcze lekkiego kosmetyku myjącego, fundując sobie wieloetapowy rytuał oczyszczania twarzy, który świetnie sprawdza się w przypadku wieczornej pielęgnacji. Olejek bezproblemowo usuwa makijaż twarzy - w moim przypadku jak wiecie najczęściej są to formuły pudrowe lub minerały. Daje ładny poślizg na skórze, więc jej nie podrażnia i nie napina (wręcz koi), a jednocześnie proces oczyszczania nie trwa długo.  Lekki olejek mySUPERskin szczególnie upodobałam sobie również do demakijażu ust bo o ile makijaż powiek najczęściej bardzo szybko usuwam specjalną rękawicą to z produktami do ust mam lekki problem. Nie użyję przecież tej samej rękawicy co do powiek bo trochę mnie to obrzydza, a mieć dwie osobne to znowu bez sensu. Z kolei płyny do demakijażu potrafią zostawiać gorzkawy lub mydlany posmak albo zmywanie nie idzie tak sprawnie jakbym chciała (zwłaszcza w przypadku matowych pomadek). Na domiar złego zdarza mi się też przesuszenie i podrażnienie ust bo niestety mam je szczególnie wrażliwe. Olejek okazał się więc wybawieniem, ponieważ zmycie makijażu ust zajmuje mi chwilkę, a do tego mam jeszcze delikatne nawilżenie i wygładzenie w pakiecie:) Super sprawdza się również do demakijażu brwi, ponieważ brwi również mam skłonne do przesuszenia, a jak są suche to równocześnie stają się szorstkie. Teraz mam mięciutkie;)


Najmłodsze dziecko Miya zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, ale nie będę oszukiwać, że jestem zaskoczona bo... nie jestem!;) Do tej pory jeszcze żaden produkt tej marki krzywdy mi nie zrobił, a jeden nawet "uratował mi twarz" po brutalnym starciu z serum Liqpharm;) Choć przyznaję, że zawsze niezwykle śmieszyło mnie to stwierdzenie i nie sądziłam, że kiedyś go użyję;) Na zdjęciu poniżej widać zresztą pusty słoiczek, ponieważ dla myPOWERelixir znalazłam niejedno zastosowanie i zużyłam do cna;)
Nie mogę się też oprzeć pokusie by nie zrobić małego porównania ze znanym i na ogół cenionym olejkiem Resibo, który i ja miło wspominam:) W moim odczuciu Miya go przebija!:) Olejek Miya jest lżejszy oraz szybszy w zastosowaniu (ze względu na emulgator w składzie), ma także przyjemniejszy zapach. W przeciwieństwie do Resibo nie wymaga stosowania ściereczki i choć ściereczka sama w sobie nie jest dla mnie tragedią to niestety po jakimś czasie wręcz nie da się jej doprać. Dodatkowo brak konieczności jej używania pozwala zaoszczędzić czas;) Najbardziej jednak na tle konkurencji - zarówno polskich jak i zagranicznych marek, zaskoczyła mnie cena. Spodziewałam się kosztu z przedziału 50-70zł, a tu niespodzianka - mySUPERskin kosztuje 34,99zł!


Lekki olejek do oczyszczania twarzy MIYA mySUPERskin wraz z pełnym składem znajdziecie na www.miyacosmetics.com, a także w drogeriach Hebe, Super-Pharm i Rossmann

Znacie już nowość MIYA mySUPERskin? Stosujecie olejki do oczyszczania i demakijażu? Macie swoich ulubieńców?
Czytaj dalej »

niedziela, 19 listopada 2017

Innisfree Canola Honey Lip Balm Smooth Care!

Cześć Dziewczyny!
Nie od dziś wiadomo, że jestem balsamowym pożeraczem. Wiedzą o tym już nawet osoby, które nie znają mnie zbyt dobrze, więc skala zjawiska jest dość duża;) Gdyby z jakiegoś powodu mieliby mi odebrać wszystkie kosmetyki to zapewne rzekłabym: błagam, zostawcie mi chociaż balsam do ust!:D W ubiegłym miesiącu zaczęłam zatapiać swe „krwiopijcze” usta w kolejnym balsamie;) Tym razem koreańskim. Innisfree Canola Honey Lip Balm Smooth Care kusił mnie już od dłuższego czasu, a że w kwestii pielęgnacji ust mam naprawdę duże potrzeby to musiałam w końcu sprawdzić co jest grane i tak oto tuż po koreańskich świętach trafił w moje ręce. Jak się spisał?

zdjęcie przedstawiające balsam do ust Innisfree Canola Honey Lip Balm Smooth Care
Balsam do ust Innisfree Canola Honey Lip Balm Smooth Care otrzymujemy w papierowym kartoniku. Wewnątrz znajdziemy wysuwaną pomadkę w biało-miętowym opakowaniu. Ucieszyłam się, że trafiła do mnie taka wersja opakowania gdyż podczas przeglądania asortymentu Jolse widziałam nieco inną szatę graficzną, a ta jest w moim odczuciu ładniejsza;) Miałam szczęście;) Pojemność to w tym przypadku 3,5g, więc jak na mój użytek mało. Ale mimo wszystko koniecznie musiałam ją wypróbować:)

Sztyft posiada zielonkawy kolor, który jest według mnie całkiem zabawny i przyjemny dla oka. Wszak zawsze to jakieś urozmaicenie od białych albo żółtawych sztyftów;) Sam sztyft został ścięty na skos by ułatwić aplikację. Choć muszę przyznać, że w moim przypadku to nie ma znaczenia gdyż nawet gdy sztyft jest ścięty na prosto to ja zawsze stosuję tak duży nacisk, że w efekcie zawsze mam pomadkę wyprofilowaną wręcz… obustronnie;) Prawie jak stożek albo jakąś krzywa wieża;) Zazwyczaj wywołuje to rozbawienie osób postronnych i pytania z cyklu: jak Ty to zrobiłaś? 
Wracając jednak do tytułowej pomadki Innisfree posiada ona idealną twardość gdyż nie jest zbyt miękka i się nie rozwarstwia ani też nie jest przesadnie twarda. Dzięki temu gładko i bezproblemowo sunie po ustach jak na nartach;) Canola Honey Lip Balm Smooth Care według mnie smaku i zapachu nie posiada, a wczuwałam się bardzo mocno i dokładnie niczym detektyw;) To dla mnie zaleta, ponieważ najbardziej lubię bezzapachowe balsamy do ust albo ewentualnie takie, które pachną, ale delikatnie (tak jak np. mój mega hit Laneige Lip Sleeping Mask). Niemniej w ofercie Innisfree jest jeszcze parę wersji pomadek i możliwe, że któraś z nich zapach posiada. 
Konsystencja pomadki jest w sam raz, ale nie jest to jeden z tych balsamów, który znika po minucie od posmarowania. Na ustach jest wyczuwalny delikatny film ochronny, a dodatkowo balsam zapewnia ładny połysk:) Działanie jest bez zarzutów. Pomadka najlepiej spisuje się jako nawilżacz w ciągu dnia lub kosmetyk do torebki. Na noc również jak najbardziej się nadaje, ale w tej roli jestem wierna masce Laneige:) Po użyciu pomadki Innisfree usta są pięknie wygładzone, odżywione i nawilżone. A nawet sprawiają wrażenie nieco bardziej sprężystych. Bardzo polubiłam się z tym balsamem i na pewno wypróbuję jeszcze inne wersje. Jeśli je kojarzycie to dajcie znać jak z ich zapachami. Chociaż Innisfree ma bardzo przyjemne zapachy, więc podejrzewam, że z żadną nie powinnam mieć problemów:) Jeśli jesteście ciekawi jak balsam sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych to pisała o nim też Inga.


Balsam do ust dostępny jest np. na Jolse gdzie często można trafić na korzystne promocje:)


Znacie Innisfree Canola Honey Lip Balm Smooth Care lub inne balsamy do ust tej marki?
Czytaj dalej »

piątek, 17 listopada 2017

Promocja w Rossmannie 2 + 2 gratis na produkty dla dzieci, grudzień 2017!

Cześć Dziewczyny!
Rossmann chyba nie planuje zapaść w sen zimowy i już na początku grudnia kolejna promocja dla klubowiczów! Tym razem 2+2 na produkty do pielęgnacji dziecięcej.



Promocja w Rossmannie 2+2 na produkty dla dzieci – Pielęgnuj tak jak kochasz!

Promocja trwać będzie w dniach 9-17 grudnia 2017 lub do wyczerpania zapasów.

zdjęcie informujące o promocji w rossmannie na produkty dla dzieci grudzień 2017


Akcja promocyjna skierowana jest dla posiadaczy karty Klub Rossmann.


Aby skorzystać z promocji należy zakupić 4 różne produkty do pielęgnacji dzieci. Mogą być te same kategorie produktów, ale muszą mieć różne kody kreskowe.
Osoby nie należące do klubu Rossmann mogą skorzystać z oferty 2+1 gratis.
Szczegółowy wykaz produktów objętych promocją ukaże się w regulaminie na stronie Rossmanna zapewne dzień przed rozpoczęciem promocji.
Promocja obejmuje produkty dla dzieci takie jak np. kremy, oliwki, chusteczki, płyny do kąpieli etc.
Z promocji można skorzystać tylko raz.


Co warto kupić na promocji 2+2 na produkty do pielęgnacji dziecięcej?


Nie mam dzieci, więc tym razem nie doradzę, ale dajcie znać w komentarzach jeśli znacie produkty godne polecenia. Jedyne co mi przychodzi do głowy to oliwka Hipp, ale stosowałam ją jedynie na sobie;) Jak więc widać – chociaż raz coś co zupełnie mi się nie przyda, ale na pewno wiele mam ucieszy ta informacja zatem publikuję:) A dla bezdzietnych przypomnienie, że już niedługo promocja z okazji Black Friday na perfumy i zestawy świąteczne - KLIK.


A Wy skorzystacie? 

Zobacz też: pomadka z kwiatkiem - czy warto?
Czytaj dalej »

Sensique żelowa pomadka z kwiatkiem – piękna, ale czy potrzebna?

Cześć Dziewczyny!
Kilka miesięcy temu natknęłam się na żelowe pomadki z kwiatkiem marki Kailijumei. Jako że jestem łasa na takie gadżety to produkt od razu mnie zainteresował. Zniechęciło mnie jednak to, że jest to chińska marka i zaniechałam pomysł zakupu;) Jednak w okolicach połowy września podczas przeglądania Instagrama spostrzegłam żelową pomadkę z kwiatkiem marki Sensique. Okazało się, że w promocji kosztuje ona 19,90zł, więc już nazajutrz była moja;) Dziś dosłownie kilka słów o tym czy warto było ją kupić;)


Opis producenta jest dość lakoniczny i brzmi mniej więcej tak, że żelowa pomadka z kwiatkiem Sensique zabarwia usta dzięki ph;) Zatem ma być to taki Dior Lip Glow w tańszym wydaniu i dodatkowo z kwiatkiem w pakiecie;) Jeśli mam być szczera to za zwyczaj w ogóle nie zwracam uwagi na kosmetyki do makijażu marki Sensique. Nie pamiętam kiedy ostatnio kupiłam coś z tej marki. Jednak pomadka z kwiatkiem od razu mnie zainteresowała. Była mi totalnie niepotrzebna, ponieważ zdecydowanie mam się czym malować i posiadam naprawdę dobre pomadki (chociażby ulubioną od jakiegoś czasu Nablę), ale postanowiłam ją kupić. Tylko i wyłącznie ze względu na jej oryginalny design. 
Pomadka posiada gramaturę 3,8g i została zapakowana w jaskrawo-czerwone opakowanie z takim fajnym mechanizmem, którego przyciśnięcie powoduje wysunięcie pomadki. Na opakowaniu widnieje napis „Kiss me and don’t stop” oraz skład produktu. Z tego co czytałam skład jest całkiem w porządku, choć jak na moje oko nadrukowany takim maczkiem, że nie próbowałam rozszyfrowywać;) Pomadka Sensique jest bezbarwna, a wewnątrz zanurzony został tytułowy kwiatek. Jej konsystencja jest ultra-lekka i nieobciążająca, a zapach niestety niezbyt przyjemny – typowa syntetyczna truskawka. No nie jest to zapach w moim guście. Tym bardziej, że lubi sobie trwać na ustach;) Pomadka rozprowadza się bardzo przyjemnie, a kolor, który ma nam zapewnić ma być zależny od naszego ph. Jak się okazuje, w moim przypadku ciężko ten kolor uzyskać. Mogę nałożyć kilka warstw, a na ustach i tak pojawia się jedynie subtelnie różowa poświata. Także nawet nie ma co pokazywać. U mnie pomadka spełniła więc przede wszystkim rolę cieszącego oko gadżetu o niezbyt powabnym zapachu i znikomym kolorze. Zakupu nie żałuję, ponieważ po prostu „musiałam” ją sprawdzić, ale jeśli liczycie na coś więcej niż przyjemny dla oka gadżet to możecie się przeliczyć. Ja prawdę mówiąc nie jestem zaskoczona, ponieważ przeczuwałam, że szału nie będzie;) Przepraszam, że tylko dwa zdjęcia, ale tak naprawdę zrobiłam je spontanicznie telefonem gdy wracałam z Natury, a potem nie robiłam już dodatkowych;)


Pomadkę można nabyć w drogeriach Natura. Jej regularna cena wynosi 39,90. W promocji zaś 19,90zł.


Co sądzicie o pomadce z kwiatkiem? Jesteście podatne na takie gadżety?
Czytaj dalej »

środa, 15 listopada 2017

Innisfree Green Tea Balancing Cream - lekki krem dla cery mieszanej!

Cześć Dziewczyny!
Przez długi czas pozostawałam nieczuła na wdzięki koreańskiej marki Innisfree. Jeśli już coś mnie zachęcało to bywało, że pojemność wydawała mi się zbyt duża, przez co nie czułam się do końca przekonana;) Aż któregoś dnia trafiłam na opinię, że marka Innisfree jest bardzo ceniona, a jej produkty są dobrej jakości. Na prowadzenie wysuwała się linia Green Tea, która jest jedną z najbardziej chwalonych, a jej sztandarowym wytworem jest serum (The Green Tea Seed Serum). Pomyślałam wtedy, że może faktycznie warto i przeczesałam internet w poszukiwaniu opinii na zagranicznych stronach, a także tych, które umieszczane są w sklepach internetowych przez ich klientów;) W międzyczasie odgrzebałam próbki produktów tej marki, które dotarły do mnie przy okazji różnych zagranicznych zakupów i zdecydowałam się je sprawdzić;) Wstępne oględziny wysunęły pozytywne wnioski i postanowiłam zamówić serum, ale potem stwierdziłam, że jednak biorę krem, czyli tytułowy Innisfree Green Tea Balancing Cream. Otworzyłam go gdy tylko do mnie dotarł i dziś pora na garść wrażeń;)

zdjęcie przedstawiające Innisfree Green Tea Balancing Cream

Innisfree Green Tea Balancing Cream


Zacznę od tego, że linia Green Tea marki Innisfree jest dość rozbudowana i dzięki temu spośród wszystkich kremów z tej linii można wybrać odpowiedni dla potrzeb swojej cery. Moja mieszana, ale i wrażliwa cera jest dość specyficzna, więc pomyślałam, że na dobrą sprawę mogłabym wybrać którykolwiek krem z tej serii, ale ostatecznie postawiłam na coś do cery mieszanej, czyli Green Tea Balancing Cream. Ma on zapewniać optymalny poziom nawilżenia i jednocześnie odświeżać cerę. W swoim składzie zawiera bogatą w aminokwasy i minerały zieloną herbatę pochodzącą z wyspy Jeju. Dzięki niej cera ma być nawilżona i odżywiona. 
zdjęcie przedstawiające krem do cery mieszanej Innisfree Green Tea

Krem otrzymujemy w kartonowym opakowaniu wewnątrz którego znajdziemy uroczy, plastikowy słoiczek o pojemności 50ml. Na zużycie jest 12 miesięcy od otwarcia, ale nie ma szans żeby krem wystarczył na tak długo:) Powiem szczerze, że często na zdjęciach opakowania zielonej linii Innisfree wydawały mi się mało zachęcające, ale jak zobaczyłam na żywo to słoiczek od razu przypadł mi do gustu:) Może dlatego, że wersja balansująca posiada taką najbardziej żywą barwę.
zdjęcie pokazujące konsystencję kremu Iniisfree Green Tea
Krem posiada bielutką barwę oraz niesamowicie lekką konsystencję. Na pierwszy rzut oka wygląda jak zwykły krem, ale w kontakcie ze skórą ukazuje swoją niesamowitą lekkość. To jeden z najlżejszych kremów, z jakimi miałam do czynienia, więc zaświtała mi w głowie myśl, że przypadnie do gustu nawet tym, którzy nie przepadają za kremami i wszystko im przeszkadza;) Zapach jak przystało na produkty z zieloną herbatą jest łagodny i przyjemny. Utrzymuje się na twarzy przez jakiś czas, ale jest lekki i nie powinien nikogo drażnić. Mimo swojej lekkiej konsystencji krem robi co trzeba, a w dodatku pozostawia na twarzy coś w rodzaju ochronnego filmu pielęgnacyjnego, który ładnie chroni skórę twarzy, szyi i dekoltu przed czynnikami zewnętrznymi, ale jednocześnie nie jest tłusty i ani trochę się nie lepi. Bardzo fajnie pomyślane. Zwłaszcza dla cer skłonnych do przetłuszczania:) Krem ładnie współpracuje też z ampułką. Nic się nie łuszczy i nie roluje. Jest również dobrym gruntem pod makijaż, także mineralny:) Myślę, że byłby super zwłaszcza w okresie letnim gdy mamy do czynienia z upałami. Choć przypominając sobie zeszłe lato, mam wrażenie, że Polski to niestety nie dotyczy;) Krem nawilża, lekko odżywia i chroni. Dobrze, że dałam mu szansę:) Wady? Jest tylko jedna - nie jest zbyt wydajny, ale i tak warto, ponieważ wywiązuje się z obietnic producenta. Minusem może być słaba dostępność w Polsce, ale biorąc pod uwagę łatwość zamawiania z zagranicznych sklepów, darmową wysyłkę, korzystne ceny i częste promocje - nie stanowi to dla mnie żadnego problemu;) No może pomijając czas oczekiwania, ponieważ czasem jest to 7dni, a czasem 3 tygodnie;) Krem poleciłabym przede wszystkim posiadaczom cer tłustych i mieszanych, najlepiej do stosowania na dzień.

Marka Innisfree powoli pojawia się już w polskich sklepach, aczkolwiek ja kupiłam na Jolse. Była akurat promocja bodajże 25 albo 30% i zapłaciłam poniżej 50zł, co stanowi super cenę według mnie:)


Znacie linię Green Tea z Innisfree? Podzielacie moją opinię?

Czytaj dalej »