piątek, 30 marca 2018

Marcowe nowości! Czy to koniec detoksu od zakupów kosmetycznych?

Na początku marca całkiem beztrosko przerwałam swój detoks od zakupów kosmetycznych, który trwał dokładnie 3 miesiące i 5 dni;) Takie wydarzenie warto zapamiętać:D Doszłam do wniosku, że to było mistyczne przeżycie… Powiem szczerze, że zwrot podatku jakoś tak nastroił mnie na małe zakupy;) Choć i tak więcej było przesyłek, prezentów i niespodzianek;) Jeśli jesteście ciekawi co do mnie trafiło to zapraszam na krótki przegląd nowości marca.

Zacznijmy może od nowości Oriflame. Tym razem wybrałam nie tylko kosmetyki, a postawiłam również na suplementy z linii Wellness. Przyznam, że zawsze mnie one ciekawiły, ale jakoś nigdy wcześniej ich nie próbowałam. Pewnie dlatego, że do tego typu preparatów podchodzę dosyć ostrożnie. Byłam jednak akurat w trakcie choroby – czyt. umierałam na katar, więc uznałam, że przyda mi się małe wzmocnienie jeśli przeżyję;) Postawiłam na dwa preparaty – Kwas Omega 3 i Kompleks Swedish Beauty Plus. Z kosmetyków natomiast wybrałam płyn micelarny Diamond Cellular, kojący płyn do higieny intymnej Feminelle z ekstraktem z kwiatu orchidei oraz podkład Giordani Gold Liquid Silk. Ten ostatni produkt wytypowałam z myślą o mamie, ponieważ jak wiecie nie jestem fanką tradycyjnych podkładów. Mama jednak dobrze wspomina podkład Catrice HD Liquid Coverage i stwierdziłam, że ten może być czymś w sam raz dla niej;) Mama jest zadowolona, więc trafiony zatopiony:)

zdjęcie przedstawiające produkty Pollena Ewa Eva Dermo i Eva Dermo Red Off
Pojawiły się też u mnie nowości Pollena Eva z linii Eva Dermo i Eva Dermo Red Off. Krem do rąk oraz tonik i pianka do twarzy. Marka jest mi całkiem dobrze znana, gdyż swego czasu miałam kilka tanich perełek z jej asortymentu. Choć teraz jest to powrót po dość długiej przerwie;) Wkrótce opowiem parę słów na temat tych kosmetyków.

Dotarła też do mnie wygrana w konkursie u Marty w postaci bonu na zakupy w Sephorze. Marta dorzuciła też parę dodatków:)
zdjęcie przedstawiające Too Faced Sweetie Pie

Również na początku marca totalnie zaskoczyło mnie wielkanocne jajo od Interendo. Zastanawiałam się skąd wiedziała co ja chciałam?;) W przesyłce znalazłam bronzer Too Faced Sweetie Pie, Aksamitny balsam do mycia twarzy Czarszka oraz uroczą różową ozdobę, która od razu mi się przydała do zdjęć;) Jeśli chodzi o balsam do demakijażu to niestety zapchał mnie koncertowo. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie przytrafiło, więc miałam pecha:/ Opowiem o tym w osobnym wpisie jeśli się uda.
Ale… najśmieszniejsze było to, że tego samego dnia kurier miał doręczyć moje zamówienie ze sklepu internetowego Sephory zawierające nic innego jak Too Faced Sweetie Pie:D Zadzwoniłam więc na infolinię Sephory żeby dowiedzieć się cóż z tym fantem zrobić i doradzono mi, że mogę w ogóle nie odbierać przesyłki albo odebrać ją i zwrócić w perfumerii stacjonarnej lub odesłać. Stwierdziłam, że najszybciej będzie załatwić to stacjonarnie i tak też uczyniłam oddając zamówienie i wybierając coś innego z oferty już na miejscu;)

zdjęcie przedstawiające Kat von D Alchemist Holographic Palette i Smashbox 24 Hour Photo Finish Shadow Primer
A była to Kat von D Alchemist Holographic Palette, czyli paletka rozświetlaczy do twarzy i oczu. Nieco ekstrawagancki wybór, ale przyznam, że ten produkt chodził za mną już od jakiegoś czasu i stwierdziłam, że zaszaleję;) Wahałam się też między rozświetlaczem Too Faced Peach Frost, ale ostatecznie nie żałuję choć produkt jest naprawdę specyficzny;) Był to właśnie zakup w ramach wygranego bonu do Sephory. Musiałam jedynie trochę dołożyć gdyż mimo, że trwały dni VIP to akurat sprawa wygląda tak, że promocje nie obejmują kosmetyków Kat von D;) Dodatkowo kupiłam też bazę pod cienie Smashbox 24 Hour Photo Finish Shadow Primer, ponieważ wzięłam sobie za cel ostrą eksploatację paletki Nabla;) Jest to produkt, który już znam z dawnych, młodych lat:D A, że w Sephorze nie było zbyt wielu baz to padło na tą;) Smashbox w ogóle ma bardzo dobre bazy:)
zdjęcie przedstawiające paletkę Nabla Dreamy

W pierwszych dniach marca obwieściłam też Wam na Insta Story, że poczułam nagłą chęć na zakupy. No i oczywiście większość z Was opowiedziało się za przerwaniem zakupowego detoksu kosmetycznego:D Napisałam wtedy, że chodzi mi po głowie piękna paletka albo wspaniały pędzelek. Obie opcje mega kuszące, ale stwierdziłam, że nie rzucę się tak od razu na wszystko i stąd też mogłam wybrać tylko jedną opcję;) Wspaniałym pędzelkiem miał być oczywiście M Brush by Maxineczka gdyż intuicja podpowiada mi 100% satysfakcję z zakupu;) Piękną paletką miała być z kolei Nabla Dreamy. Do tej pory byłam w posiadaniu jedynie dwóch produktów marki Nabla, ale oba są moimi ulubieńcami, więc wiedziałam, że na jakości się nie zawiodę;) Miałam jedynie wątpliwości co do zestawienia kolorystycznego paletki Nabla Dreamy bo jednak nie są to typowe dla mnie kolory;) Coś mi jednak kazało zaryzykować i postanowiłam kliknąć paletkę. Oczywiście okazało się, że w jedynej drogerii, w której była dostępna, ktoś sprzątnął mi ją sprzed nosa. Prawie kupowałam więc już pędzelek (lub pędzelki dwa;)) kiedy okazało się, że paletka pojawiła się na chwilę w Minti Shop. Wtedy już nie czekałam tylko łapczywie klikałam;) A kolory jak się okazało jednak bardzo moje:) Ma się tą rękę do trafionych zakupów;)
zdjęcie przedstawiajace Franck Provost kosmetyki
Nie mogłam sobie też odmówić włosowej promocji w Rossmannie. Tym razem postawiłam głównie na markę Franck Provost. Kupiłam nawet jedną maskę, którą już kiedyś miałam - Oleo Supreme. A zdarza mi się to naprawdę rzadko;) Miałam nawet zrecenzować, ponieważ była naprawdę super, ale miałam tylko jedno marne zdjęcie, więc może nadrobię za jakiś czas;) Oprócz wspomnianej maski z Franck Provost kupiłam maskę Revelateur De Coleur (nie mam co prawda farbowanych, ale nie szkodzi) i szampon Createur De Volume oraz maskę wygładzającą Beology marki Schwarzkopf;) Tym razem byłam trochę zniesmaczona zakupami, ponieważ te najdroższe kosmetyki umiejscowione na górnej półce (jak właśnie Provost) były pokryte niemałą warstwą kurzu...
zdjęcie przedstawiające kosmetyki Roge Cavailles
Piszę takie wpisy, że nawet sama siebie potrafię namówić na zakupy... Czy mogło być gorzej?;) Tak było z Roge Cavailles. Po opublikowaniu wpisu z ich produktami (które bardzo polubiłam) poczułam zew natury, który mnie męczył i dręczył, więc w końcu wczoraj postanowiłam kupić satynowy olejek do kąpieli i pod prysznic oraz krem pod prysznic masło migdałowe i róża. Aksamitny olejek do kąpieli i pod prysznic był natomiast gratis do zakupów w aptece Melissa:) I to by było tyle jeśli chodzi o moje zakupy, czyli - Nabla, baza Smashbox, Rossek,"kawałek Kat" i Roge Cavailles;) Przyzwoicie, prawda?;)

Kosmetyki Dermedic Linum Emolient bardzo fajnie się u mnie sprawdziły, więc tym razem wybrałam mydło w płynie z tej samej serii oraz dwa szampony do włosów dla odmiany;)  Po mydle już dawno nie ma śladu, a o wszystkich produktach niebawem.

Z Nivea dotarły do mnie nowości w postaci lekkich musów do pielęgnacji ciała. Jest to wersja Dzika malina i biała herbata oraz Ogórek i herbata matcha. Najpierw zachwyciłam się świeżym zapachem wersji zielonej, ale na moim ciele woń stawała się trochę dziwna. Oddałam więc siostrze, a sobie zostawiłam malinkę, do której nie mam zastrzeżeń. A nawet bym powiedziała, że to jeden z lepszych produktów wypuszczonych przez Nivea:) Wystarczył mi na tydzień, ale nie śmiejcie się:P

Z NUXE przywędrował do mnie Luksusowy krem do ciała o globalnym działaniu przeciwstarzeniowym Nuxuriance Ultra Body. Czyli wiecie... ja się smaruję, a młodnieją ciałka wszystkich wokół no bo globalny;)
Z Bell Hypoallergenic zawitały do mnie nowości serii Metallic, czyli pomadki oraz lakiery. Nie miałam nigdy wcześniej do czynienia z takim wykończeniem na ustach, więc to dla mnie zupełna nowość.
Z Lily Lolo tym razem podjęłam wyzwanie... wypróbowania pędzelków do makijażu powiek;) Na początek trzech. Jest też nowy korektor i dedykowany mu pędzelek;) Wszystkiego już próbowałam i nawet oczy jeszcze mam:D
Zajczączek od Ani, czyli zupełnie nieznane mi wcześniej naturalne kosmetyki La-Le takie jak balsam do ust, masło do ciała, dezodorant w kremie, balsam do ciała w kostce (pierwotnie myślałam, że mini mydełko), maseczka Chic Chiq oraz mój wielki ulubieniec, czyli śliwkowy peeling Ministerstwo Dobrego Mydła

Od Rudej (marudy) skarpecioszki, 3 warzywne maseczki Marion, sztyft regenerujący Ministerstwo Dobrego Mydła (rzecz jasna o tym samym obłędnym zapachu do peeling). Był także słonik, cośik słodkiego i dla pieseła też coś;) 

Przykicał też do mnie kurier z bardzo kreatywnym zajączkiem od Agi z Ines Beauty. Moc kolorów, a wśród nich czekoladowe jajeczka i balsam Eos zamknięte w iście wiosennym "słoiku", miniatura Si Giorgio Armani oraz kopertówka MK, lusterko Tous, kocia zakładka i książka z kolorowymi koktajlami:) 
Byłam pod wrażeniem pomysłowości;) 
zdjęcie przedstawiające nowości Oriflame
Zestawienie nowości nie tylko rozpoczyna, ale i kończy Oriflame. Tym razem postanowiłam poćwiczyć swoją intuicję w dobieraniu zapachów w ciemno i postawiłam na Giordani Gold Essenza, Sublime Nature Tuberose i Women's Collection Innocent White Lilac. Do twarzy kapsułki NovAge Nutri6, a Wellnesspack w ramach kontynuowania pomysłu suplementacji z pierwszego zdjęcia;)

I to już chyba wszystkie moje marcowe nowości. Jeśli coś niespodziewanie jeszcze zawita to dokleję;)
No i doklejam bowiem zaskoczył mnie jeszcze Anetkowy Zajączek:* Przyniósł mi balsam z masłem shea Black Orchid z Organique, olejek do demakijażu Nacomi, peeling Mizon, żel do mycia ciała Organic Shop w formie takiej śmiesznej galarety, maseczki Missha, skompresowane maseczki, a także pędzelek do maseczek. Całość osypana została kolorowymi zajączkami:)

 Kto wie, może od kwietnia znowu detoks?:D Znacie coś z tych produktów? Jak tam Wasze nowości w marcu?

Czytaj dalej »

środa, 28 marca 2018

Koreańskie rozświetlenie! O HUI Real Color Highlighter i Tonymoly Luminous Marble Highlighter!

Niedawno pisałam, że zawsze trudno mi było dobrać idealny odcień pudru lub kremu BB (bo i takie próby mam za sobą) koreańskiej marki. Jednak rozświetlacz to już co innego:) Dobór bohaterów dzisiejszego wpisu zajął mi nie dłużej niż parę minut. Pierwszy wybór padł na rozświetlacz O HUI Real Color z uwagi na jakże wymowną nazwę brandu;) Aż chciałoby się rzec – esencja polskości, kwiat polskich „wiązanek”! Siostra podesłała mi kiedyś zdjęcie kosmetyków tej marki sądząc, że może nie znam i odpowiedziałam – a właśnie leci do mnie mój pierwszy O HUI;) Nawiasem mówiąc ten wpis pierwotnie miał nosić nazwę O HUI! Czym ty się rozświetlasz Ewelino..? Żeby jednak O HUI’owi nie było smutno tak samemu to dla równowagi postawiłam na propozycję szerzej już znanej w Polsce marki Tonymoly pod postacią Luminous Marble Highlighter. Jak wypadły u mnie te błyskotki? 

zdjęcie przedstawiające O HUI Real Color Highlighter

O HUI Real Color Highlighter

zdjęcie przedstawiające O HUI Real Color Highlighter

Rozświetlacz O HUI Real Color Highlighter opakowany został w czarny kartonik, wewnątrz którego znajdziemy wcale nie „ujową” czarną puderniczkę wyposażoną w lusterko, osłonkę, a nawet niewielki całkiem przyjemny w dotyku pędzelek. Można z niego w razie potrzeby skorzystać, choć ja jestem bardziej przyzwyczajana do swoich pędzli dedykowanych rozświetlaczom. 
zdjęcie przedstawiające O HUI Real Color Highlighter

Wspominałam Wam, że puderniczka HERA kojarzy mi się z Givenchy. Natomiast owy rozświetlacz przywodzi mi na myśl Chanel, a dokładniej wnętrze ich różów:) Puderniczka jest naprawdę porządna i bardzo mi się podoba. Ostatnio ładnie ją sobie ułożyłam w toaletce tuż pod Herą (tą do twarzy;)). Nie wiem niestety jaka jest gramatura produktu, ponieważ nie mogłam się nigdzie dopatrzeć tej informacji, ale wizualnie wydaje mi się mniejszy niż standardowe rozświetlacze. To akurat dla mnie plus, gdyż rozświetlacze są produktami bardzo wydajnymi i w moim przypadku zużywa je się przez lata;) Choć na początku miesiąca będąc w perfumerii odkryłam tajemnicę zużyć, gdyż pani która zaproponowała mi nałożenie rozświetlacza na twarz, użyła go tyle co ja na kilka makijaży całej twarzy;) I wszystko jasne. Wygląda na to, że powinnam nakładać dużo więcej, ale jakoś nie czułabym się z tym komfortowo. Na puderniczce nie ma też informacji odnośnie PAO, ale jest dokładna data ważności;) 
zdjęcie przedstawiające odcień O HUI Real Color Highlighter

Odcień rozświetlacza na stronie wydawał się żółtawy, natomiast na żywo to taki bardziej spokojny beżyk. Bardzo uniwersalny odcień. Nie jest zbyt ciemny ani znowu rozbielony, więc powinien pasować zarówno do jasnych jak i średnich karnacji:) Ciężko oczywiście uchwycić idealnie odcień na zdjęciu, dlatego prezentuje się on tutaj lekko niemrawo;) W makijażu jeszcze trudniej, gdyż po zrobieniu zdjęcia sama widzę jedynie subtelny poblask;) Niemniej w rzeczywistości odcień jest dość elegancki i na mojej twarzy wypada dość neutralnie pod względem tonacji. Rozświetlenie nie jest tandetne, więc idealnie nadaje się na co dzień:) Bardzo lubię go używać. Zwłaszcza na puder Hera:) Ale z europejskimi też dobrze współgra (obecnie mam jeszcze Giordani Gold z Oriflame oraz trochę Givenchy). Na każdym prezentuje się ładnie. Aplikacja przebiega bez problemów, rozświetlacz pyli jedynie delikatnie podczas nakładania. Trwałość na pudrze jest dobra. Jestem z niego bardzo zadowolona:) O HUI! Jaki fajny! Wybaczcie, musiałam;) Oprócz rozświetlacza w linii Real Color znajduje się również róż, bronzer i cienie do powiek.


Tonymoly Luminous Marble Highlighter


zdjęcie przedstawiające Tonymoly Luminous Marble Highlighter

Jeśli chodzi o drugi mój koreański rozświetlacz, czyli Tonymoly Luminous Marble Highlighter to tutaj również mamy ładne, błyszczące opakowanie, choć w zupełnie w innym stylu:) 
zdjęcie przedstawiające Tonymoly Luminous Marble Highlighter

Wewnątrz okrągłej puderniczki znajdziemy lusterko, rozświetlacz oraz pędzelek, który został umieszczony w przegródce tuż pod nim. Pędzelek jest w tym przypadku dość szeroki, nadający się do nakładania nawet na większe powierzchnie takie jak ramiona czy dekolt. Ja jednak nakładam rozświetlacz głównie na twarz i preferuję nieco węższe pędzelki. Niemniej miło ze strony producenta, że go dodał. Kto wie kiedy może się przydać. 
zdjęcie przedstawiające Tonymoly Luminous Marble Highlighter

W przypadku Tonymoly mamy podaną wagę 14g oraz PAO 24 miesiące. Przy moim ślimaczym tempie na pewno wystarczy mi na długo. 
zdjęcie przedstawiające Tonymoly Luminous Marble Highlighter

Puder jest wypiekany, a jego konsystencja bardzo przyjemna. Z serii Luminous Marble Highlighter mamy do wyboru dwa odcienie - #01 Lights Carpet i #02 Soft and Calm. Jeśli jest wybór odcieni to zawsze stawiam na ten ciemniejszy i cieplejszy. Dlatego też zdecydowałam się na Soft and Calm:) 
zdjęcie przedstawiające Tonymoly Luminous Marble Highlighter

Odcień ten jest już intensywniejszy niż w przypadku O HUI i według mnie najlepiej się sprawdzi w przypadku średnich karnacji w tonacji ciepłej i żółtej. Również ilość drobinek i stopień blasku są tutaj intensywniejsze, więc jest to propozycja, która najlepiej sprawdzi się wtedy gdy chcemy dodać cerze zdecydowanie więcej blasku. Choć oczywiście efekt można stopniować nakładając produkt delikatniej:) Osobiście cieszę się, że każdy z nich jest inny, gdyż daje mi to możliwość wyboru i dopasowania do sytuacji:)
zdjęcie przedstawiające Tonymoly Luminous Marble Highlighter #02


Znacie kolorówkę O HUI lub Tonymoly? Jaki rodzaj rozświetlenia preferujecie?

Czytaj dalej »

poniedziałek, 26 marca 2018

HERA True Wear Twin Cake SPF35 PA+++ i BEAUTY PEOPLE Primer Bbosong Pact!

Pierwszy kontakt z koreańską kolorówką miałam jeszcze na długo, długo przed tym gdy z  blogosfery wyłoniły się przeróżne ekspertki od azjatyckich kosmetyków;) A tak naprawdę zanim w ogóle pojawiły się pierwsze polskie blogi urodowe;) W owym czasie zupełnie jednak nie mogłam sobie poradzić z doborem odpowiednich produktów (zwłaszcza, że dostęp do nich był o wiele bardziej skomplikowany niż teraz). Przy każdej próbie zaliczałam więc wpadkę i trafiałam na bubla. Dziś już wiem jaka była tego przyczyna. Tak to już bowiem jest gdy polega się na rekomendacji kogoś kto posiada zupełnie inny typ i koloryt cery, a także wymagania. Zawsze trafiałam na odcienie, których nie powstydziłaby się córka młynarza albo jakiś zombiak, a do mnie nie pasowały ani trochę. Rozpracowanie koreańskich kosmetyków zajęło mi chyba najwięcej czasu ze wszystkich innych i w pewnym momencie nawet myślałam, że już nigdy nic się u mnie nie sprawdzi. Ale dziś już wiem, że muszę polegać przede wszystkim na swojej intuicji, a opinie innych starannie przefiltrowywać przez swoje potrzeby i nie sugerować się nimi zbyt mocno:) Wtedy właśnie mam szansę na zadowolenie. Jakiś czas temu typowo intuicyjnie dobrałam więc dla siebie kilka produktów. Dwa z nich będą bohaterami dzisiejszego wpisu. Jest to puder HERA True Wear Twin Cake SPF35 PA+++ i BEAUTY PEOPLE Primer Bbosong Pact. Nie znalazłam żadnych opinii na ich temat, ale uznałam, że powinny być dla mnie odpowiednie;) Jak to wypadło w praniu?;)



HERA True Wear Twin Cake SPF35 PA+++



Hera należy do takiej wyższej koreańskiej półki kosmetyków, a ja lubuję się w dobrych pudrach i kompaktach, więc puder HERA True Wear Twin Cake SPF 35 PA+++ żywo mnie zainteresował:) Kusił mnie również cushion z tej marki, ale nie miałam nigdy do czynienia z takim typem produktu i uznałam, że trudniej będzie mi dobrać kolor i nie wiadomo też czy polubię się z taką formułą. Uznałam więc, że najlepiej będzie jeśli na początek wypróbuję coś bezpieczniejszego, czyli taką bardziej tradycyjną pudrową formułę;) A jeśli test kolorystyczny wypadnie pozytywnie to może w przyszłości pokuszę się o wypróbowanie cushion’owego odpowiednika;) 

Zatrzymajmy się jednak najpierw przy typowo technicznych detalach. Puder otrzymujemy w kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego znajdziemy elegancką czarną puderniczkę, która bardzo subtelnie mieni się za sprawą złotych drobinek. Niestety wadą jest tutaj to, że zostają na niej ślady palców;) Po otwarciu tej eleganckiej puderniczki wyposażonej w lusterko od razu wiedziałam, że ten design coś mi przypomina. A mianowicie kolorówkę Givenchy;) Lubię tą markę, więc nawet wzięłam to za dobrą kartę licząc na to, że jakość będzie równie dobra. 

Zawartość chroniona jest przez czarną plastikową osłonkę (która właśnie bardzo przypomina mi te z niektórych produktów Givenchy), a pod spodem mamy jeszcze schowek na gąbeczkę. Co więcej, do opakowania została dołączona jeszcze jedna dodatkowa gąbeczka. Gąbeczki są całkiem miłe w dotyku, ale ja do aplikacji preferuję pędzle;) Także zapach pudru jest przyjemny i delikatny. Również kojarzy mi się on z Givenchy, choć zdecydowanie nie jest taki sam;)

Hera oferuje 4 odcienie swego produktu - #17, #21, #23 i #25. Jako osoba o średniej karnacji i zarazem dobrze znająca dość spektakularną jasność koreańskich pudrów i kremów BB, wiedziałam, że dwa pierwsze odcienie nie wchodzą w grę;) Pozostawały więc dwa ostatnie. Ale tutaj miałam lekką zagwozdkę, gdyż dla przykładu krem BB Skin 79 bronze (jako chyba jedyny) okazał się być dla mnie za ciemny. Był więc mimo wszystko cień szansy, że przy najciemniejszej Herze również może mnie to spotkać. Ale z kolei #23 podejrzewałam, że może być za jasny. A u mnie jest tak, że lekko za ciemny produkt umiem sobie odpowiednio rozjaśnić pudrem wykończeniowym. Natomiast w drugą stronę, czyli przyciemnić jest mi już nieco trudniej i mam wrażenie, że wymaga to więcej czasu;) Dlatego mimo wszystko zdecydowałam się na najciemniejszy #25 Amber. Odetchnęłam z ulgą od razu gdy go otworzyłam, ponieważ nie wyglądał mi na zbyt ciemny dla mnie;) Jak się zresztą potem okazało, ładnie wtapia się w skórę. Nie zaszkodziłoby nawet gdyby był odrobinkę ciemniejszy, ponieważ na lato może będzie już ciut dla mnie za jasny. Używam więc póki pogoda nie rozpieszcza:) Odcień najbardziej miarodajnie wygląda na zdjęciu nr 4 choć w rzeczywistości nieco bardziej wpada w żółte tony.

Puder Hera posiada bardzo przyjemną, aksamitną konsystencję i równie miło się rozprowadza;) Choć jest dość miękki, więc zawsze o użyciu trzeba zdmuchnąć "pudrowe okruszki", które osadzają się na powierzchni produktu. To właśnie zaliczyłabym do minusów bo muszę uważać by nie zabrudzić sobie zbytnio toaletki bo kto potem będzie sprzątał?;) Nakładam go solo lub w połączeniu z kosmetykiem Beauty People, o którym za chwilę;) Jako że mój makijaż opiera się na formułach pudrowych i nie lubię płynnych podkładów, to każdy mój puder musi być porządnym i komfortowym w użyciu produktem;) Pierwszy lepszy nie wchodzi w grę;) Kosmetyk marki Hera bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, ponieważ rzeczywiście czuć tą jakość:) Ładnie wygląda na skórze, nie obciąża, nie zapycha ani nie podkreśla ewentualnych suchych skórek. Choć te z uwagi na dobrą pielęgnację raczej i tak nieczęsto u mnie występują;) Krycie jakie można uzyskać przy jego użyciu to od lekkiej mgiełki koloru po nieco bardziej intensywne, ponieważ można je trochę nadbudować dodając nieco więcej produktu. Wykończenie na mojej skórze jest naturalne. Ani przesadnie matowe ani błyszczące, dzięki czemu twarz nie wygląda sztucznie. Jest to dokładnie taki efekt o jaki mi chodziło. Muszę przyznać, że jestem z niego bardzo zadowolona i na pewno posłuży mi jeszcze długo, ponieważ jest wydajny. Choć od razu muszę zaznaczyć, że u mnie każdy jest wydajny. Pewnie dlatego, że nie szpachluję się nadmiernie tak jak niektóre insta blogerki;) Trwałość nie budzi zastrzeżeń, gdyż puder pozostaje na mojej twarzy przez większość dnia. Zwłaszcza w połączeniu z kosmetykiem Beauty People. Na zdjęciu makijaż z użyciem pudru Hera, odrobiny rozświetlacza i różu. Bez podkładu i bez primera;)
zdjęcie przedstawiające puder HERA True Wear Twin Cake #25 na twarzy


BEAUTY PEOPLE Primer Bbosong Pact



Kolejnym ciekawym produktem, który możemy z powodzeniem stosować w połączeniu z powyższym pudrem lub podkładem jest BEAUTY PEOPLE Primer Bbosong Pact. Jest to pierwszy mój produkt tej marki i muszę przyznać, że kusiły mnie cushiony, które prezentują się bardzo radośnie i bajkowo;) Miałam jednak podejrzenia, że ich odcienie będą za jasne, więc zdecydowałam się na coś bardziej uniwersalnego. Przynajmniej w przypadku cery mieszanej lub tłustej;) Jest to baza pod makijaż w postaci białego pudru w kompakcie. Posiadam już coś takiego od polskiego producenta kosmetyków mineralnych i jestem zadowolona. Jednak nie ma to jak kosmetyk prasowany, ponieważ zdecydowanie uprzyjemnia to stosowanie;) 

Primer Bbosong Pact zapakowany został w czarno-biały kartonik, wewnątrz którego znajdziemy okrągłą puderniczkę w tych samych barwach. Jest ona matowa, więc nie zostają na niej ślady palców. Pojemność wynosi 8g. Nie mamy podanej na opakowaniu daty przydatności od otwarcia, ale widnieje data ważności. Puderniczka mimo, że nie należy do tych luksusowych to muszę przyznać, że jest zgrabna, wygodna i bardzo poręczna. Wewnątrz znajdziemy plastikową osłonkę chroniącą zawartość oraz gąbeczkę, która jest naprawdę mięciutka. Nawet dla odmiany pokusiłam się o wklepywanie produktu ową gąbeczką gdy nakładam go pod makijaż (bo zdarza mi się też nałożyć trochę na wykończenie i wtedy aplikuję odrobinę pędzlem). 

Według producenta primer ten nie tylko reguluje poziom sebum ale także nie dopuszcza do utraty wilgoci w skórze i rzeczywiście nie zauważyłam żadnego przesuszenia tudzież podrażnienia. Puder posiada delikatną konsystencję, więc bez problemu się aplikuje. Po nałożeniu cera jest zmatowiona oraz delikatnie rozjaśniona. A jej koloryt już wstępnie ujednolicony, dzięki temu szybciej nakłada mi się już ten puder w kolorze. Nie zostawia ciężkiej pudrowej warstwy, więc myślę, że spokojnie można nakładać na niego nawet płynny podkład. Mnie się zdarzyło nałożyć go również solo gdy nie miałam czasu się umalować, a chciałam trochę zmatowić cerę. Puder można stosować także na powieki i okolice dzięki czemu kreski będą się lepiej trzymały albo gdy mamy bardzo tłuste powieki, a zależy nam na dobrym utrwaleniu bazy pod cienie. Tak się właśnie składa, że moje powieki należą do tych tłustych. Zdarzyło mi się nawet, że ktoś zapytał jakim cieniem się umalowałam, a to był błysk mojej skóry:D Także puder bywa przydatny jeśli chcę to zniwelować. Można stosować również na skórę głowy choć akurat tego sposobu nie wypróbowałam, ponieważ ostatnio musiałam się trochę wziąć za tą strefę sięgając po apteczne szampony. W ramach podsumowania dodam, że dzięki temu pudrowi skóra dłużej zostaje matowa. Zobaczymy jak się spisze latem:) 


Kończąc już ten przydługi wywód tradycyjnie zapytam czy znacie te produkty? A może znacie jakieś inne fajne koreańskie pudry?

Czytaj dalej »

piątek, 23 marca 2018

Kosmetyki Roge Cavailles – zachwyt prosto z aptecznej półki!

Uważam, że marki apteczne specjalizujące się m.in. w produkcji dermokosmetyków mają bardzo dużo do zaoferowania w kwestii pielęgnacji twarzy i ciała, więc z nieskrywaną przyjemnością sięgam po tego typu produkty. Zwłaszcza, że często cechują się one delikatnością, przyjemną formułą oraz odpowiednio dobraną, niedrażniącą kompozycją zapachową. Z francuską marką Roge Cavailles po raz pierwszy zetknęłam się na blogu Iwony i muszę przyznać, że od razu żywo mnie zainteresowały. Wiedziałam, że to będzie coś dla mnie! Tym bardziej, że autorka ma po prostu dobry gust:) Minęło trochę czasu zanim Roge Cavailles pojawiły się również u mnie, ale lepiej późno niż wcale:) Będzie zatem o tym jak się u mnie sprawdziły orzeźwiający olejek pod prysznic, krem pod prysznic masło shea i kwiat magnolii, wyjątkowo delikatny płyn do higieny intymnej, mydło w kostce masło migdałowe i róża oraz dezodorant Absorb+ 48h. Wszystkie te produkty są hipoalergiczne i nie zawierają parabenów.

zdjęcie przedstawiające kosmetyki Roge Cavailles

Roge Cavailles  olejek do kąpieli orzeźwiający


zdjęcie przedstawiające Roge Cavailles olejek do kąpieli orzeźwiający

Orzeźwiający olejek do kąpieli i pod prysznic o cytrusowym zapachu został skomponowany na bazie olejku z sezamu i olejku z cedratu, które mają zapewnić łagodne oczyszczenie i odżywienie skóry. Jest on szczególnie polecany do skóry suchej i wrażliwej. 

Firma posiada w swej ofercie trzy olejki do kąpieli i pod prysznic – orzeźwiający, aksamitny i satynowy. Ja wybrałam tę pierwszą wersję, ponieważ miałam chęć na świeży, cytrusowy zapach, a dodatkowo zachęcał mnie żółciutki kolor butelki;) Choć jednocześnie lekko kojarzy mi się on z tłuściutkim rosołkiem. Taki mały niewinny paradoksik;) Muszę jednak dodać, że niedawno miałam też okazję poznać zapach wersji satynowej i pachnie przepięknie. Aż żałuję, że go nie mam! 
Butelka posiada wygodny, opływowy kształt oraz zamknięcie na klik. Nie ma żadnych problemów z dozowaniem produktu. Pewnie wygodniejsza byłaby pompka, ale z kolei tego typu opakowanie łatwiej jest przewozić podczas ewentualnej podróży;) Pojemność wynosi 250ml, natomiast PAO 12 miesięcy. Konsystencja produktu to coś w rodzaju delikatnego żelu, który przyjemnie się rozprowadza i dobrze się pieni. Zapach trochę mnie zaskoczył, ponieważ spodziewałam się czegoś innego choć dokładnie nie wiedziałam czego;) Według mnie są to nuty werbeny. Woń podczas kąpieli jest dobrze wyczuwalna, choć nie utrzymuje się zbyt długo po osuszeniu ciałka. To zresztą pewnie dlatego, że ja zawsze stosuję balsam, który może zabić zapach żelu lub olejku:) Dodam też, że zapach przywodzi mi na myśl perfumy niszowej marki Atelier Cologne;) Trzeba więc przyznać, że jak na olejek pod prysznic jest dość interesujący. Olejek jest delikatny dla skóry, dobrze oczyszcza, ale nie podrażnia i nie wysusza. Po użyciu skóra jest miękka i gładka. Choć tak jak wspomniałam u mnie balsam zawsze obowiązkowo:) Z pewnością mogę jednak stwierdzić, że pod względem zapachu i komfortu użycia przebił wszystkie inne znane mi olejki pod prysznic. Nawet Biodermę Atoderm.

Roge Cavailles  krem pod prysznic masło shea i kwiat magnolii


zdjęcie przedstawiające Roge Cavailles  krem pod prysznic masło shea i kwiat magnolii

Krem pod prysznic został skomponowany na bazie masła shea, które ma za zadanie odżywić i chronić wrażliwą oraz suchą skórę podczas kąpieli. 

Krem pod prysznic otrzymujemy w niemalże bliźniaczej buteleczce i takiej samej pojemności, czyli również dość standardowe 250ml. Różnicę stanowi jednak konsystencja – gęsta i bogata jak krem. Trzeba jednak przyznać, że komfort stosowania także jest wysoki. W kontakcie z wilgotną skórą produkt wytwarza delikatną piankę;) Jeśli chodzi o zapach to za zwyczaj tego typu wonie nie trafiają w moje upodobania, ponieważ magnolia bywa męcząca. Jednak coś mi podpowiedziało żeby tym razem spróbować. Nie zawiodłam się, ponieważ zapach jest świeży i kobiecy;) W kwestii działania jest właściwie bardzo podobnie jak w przypadku olejku, gdyż produkt pozostawia skórę miękką i gładką, nie podrażnia i nie wysusza. Jego zapach jest wyczuwalny na skórze nieco dłużej.


Roge Cavailles  Wyjątkowo delikatny płyn do higieny intymnej


zdjęcie przedstawiające  Roge Cavailles  Wyjątkowo delikatny płyn do higieny intymnej

Płyn przeznaczony jest do codziennego stosowania dla skóry normalnej. Produkt został skomponowany na bazie rumianku, który oczyszcza delikatnie zapewniając równowagę miejsc intymnych oraz zapobiegając drobnym infekcjom ginekologicznym. 

Wyjątkowo delikatny płyn do higieny intymnej znajduje się w zgrabnej 200ml buteleczce wyposażonej w pompkę. Opakowanie było również dodatkowo zabezpieczone i agresywna Ewelina niezbyt delikatnie je zdjęła powodując, że etykieta zaczęła się odrywać i trzeba było podkleić trochę taśmą. Brawo ja;) Płyn posiada dość rzadką lekko żelową konsystencję i delikatny zapach. Przez konsystencję jego wydajność jest nieco mniejsza, ale nadal dobra. Nie pieni się też on zbyt mocno. Jeśli chodzi o produkty do higieny intymnej to od lat sięgam przede wszystkim po Laktacyd i bardzo sobie chwalę. Stwierdziłam jednak, że kosmetyk aptecznej marki również może się sprawdzić. Początkowo miałam zamiar wypróbować wersję nawilżającą, ale pomyślałam, że co jak co, ale w tym wieku suchość w tych strefach jeszcze mi nie doskwiera;) Płyn rzeczywiście jest łagodny, nie podrażnia, nie powoduje swędzenia i zapewnia poczucie świeżości. Jestem z niego zadowolona:)

Roge Cavailles mydło w kostce masło migdałowe i róża


zdjęcie przedstawiające Roge Cavailles  mydło w kostce masło migdałowe i róża

Kremowe mydło do twarzy i ciała posiada roślinną bazę oczyszczającą, dzięki której chroni wrażliwą i suchą skórę dodatkowo oferując delikatny, kobiecy zapach. 


Mydło przybiera formę klasycznej kostki o nieco większej gramaturze – 115g i różowej barwie. Jego zapach jest najbardziej intensywny ze wszystkich produktów Roge Cavailles i muszę przyznać, że wypełnił swą wonią caluteńką paczkę;) Zapach jest naprawdę wyjątkowy, nie jest to taka klasyczna róża, a coś bardziej niespotykanego;) Wiem, że wiele osób gardzi mydłami w kostce, ale w moim domu zawsze goszczą jednocześnie dwa mydła w kostce i jedno w płynie;) Mydła zużywamy naprawdę na potęgę. Dlatego też najczęściej sięgamy po mydła tańszych, drogeryjnych marek. Ale od czasu do czasu miło sprawdzić coś innego i bardziej wyszukanego. Nawet jeśli to tylko mydło. Owa kostka przeznaczona jest do twarzy i ciała, ale w moim przypadku była stosowana jedynie do rąk. Mydło wytwarza przyjemną kremową piankę i dobrze oczyszcza skórę dłoni pozostawiając na nich przyjemny zapach. Nie wysusza i nie podrażnia, a dodatkowo jest bardziej wydajne niż kostka Dove, po którą często sięgam.

Roge Cavailles Dezodorant Absorb+ 48h roll-on



Producent informuje, że specjalna formuła Absorb+ może zapewniać nawet 5 razy większe wchłanianie wilgoci niż talk. Ma on za zadanie regulować wydzielanie potu i zapobiegać powstawaniu przykrego zapachu.

Dezodorant Roge Cavailles występuje w mojej ulubionej formie, czyli w „kulce”. Jego opakowanie jest zgrabne i wygodne, a pojemność wynosi 50ml. PAO to natomiast 12 miesięcy. Zapach jest delikatny i podejrzewam, że nie będzie nikomu przeszkadzał. Powiedziałabym nawet, że to jedna z najładniej pachnących kulek jakie miałam, a łagodność jej zapachu jest dla mnie ogromnym plusem. Ten produkt trafił do mnie bonusowo bo muszę przyznać, że z własnej inicjatywy raczej bym go nie wybrała. Wszystko dlatego, że jestem naprawdę wierna kulce Vichy;) Dlatego też nieco skrzywiłam się gdy do mnie trafił;) Stwierdziłam jednak, że raz kozie śmierć i postanowiłam dać mu szansę, ale taką bez kompromisów – jeśli się nie sprawdzi, idzie do kosza. Muszę przyznać, że tutaj znowu miałam szczęście gdyż póki co ani razu mnie nie zawiódł. Choć oczywiście najcięższa próba przyjdzie podczas upałów. O ile lato nadejdzie bo patrząc na obecnie panującą "wiosnę", nie jestem tego taka pewna;) Do tej pory udało mi się zauważyć, że dezodorant nie podrażnia pach, a nawet pozostawia skórę gładką i miłą w dotyku. Nie brudzi ubrań i nie łuszczy się (niektóre tego typu produkty po jakimś czasie zamieniają się w proszek i mają tendencję do osypywania się). W kwestii działania również mnie nie zawiódł. Oby tak dalej! Pytaliście mnie o skład, więc wklejam dla zainteresowanych. Wiem, że niektórym może nie odpowiadać, ale osobiście zwracam uwagę nie tyle na skład co na działanie i komfort stosowania. Zresztą jeśli czytacie mnie nie od dzisiaj to na pewno o tym wiecie;) Marka posiada w swym portfolio jeszcze inne dezodoranty, więc każdy powinien znaleźć taki o satysfakcjonującym go składzie:) Zawsze zachęcam do doboru kosmetyków zgodnie z Waszymi indywidualnymi potrzebami i preferencjami.
zdjęcie składu  Roge Cavailles Dezodorant Absorb+ 48h roll-on
Jak widzicie kosmetyki Roge Cavailles bardzo dobrze się u mnie sprawdziły. Czułam, że będą fajne, a wypadły nawet lepiej niż prognozowałam:) Cieszę się, że marki apteczne rosną w siłę, a polscy konsumenci mają coraz lepszy wybór produktów dobrej jakości:) Na pewno będę obserwować dalszy rozwój tej marki w Polsce:) 
Produkty Roge Cavailles znajdziecie w dobrych aptekach stacjonarnych i internetowych. Przedwczoraj widziałam ciekawą ofertę w aptece Melissa w Łodzi - przy zakupie produktów marki powyżej 30zł olejek do kąpieli i pod prysznic gratis. 


Znacie kosmetyki Roge Cavailles? Co polecacie z ich oferty?

Czytaj dalej »