Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Body Boom. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Body Boom. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 czerwca 2020

Nowości FaceBoom i BodyBoom – pianka do mycia twarzy, maska algowa, peeling i masło ujędrniajace!

W drugiej połowie marca marka BodyBoom wypuściła linię do pielęgnacji twarzy FaceBoom. Niedługo potem pojawiły się równie różowiutkie nowości do pielęgnacji ciała:) Sama skusiłam się na trzy z nich, a dodatkowo dwa dostałam w prezencie od Anetki. Miałam dobre wspomnienia z BodyBoom, a ceny nowości były wyjątkowo korzystne, więc uznałam, że grzechem byłoby nie spróbować. Co ciekawe producentem Bodyboom i Faceboom jest obecnie Bielenda. Dziś postanowiłam w telegraficznym skrócie opisać swoje wrażenia:)

Nowości FaceBoom od BodyBoom


FaceBoom Oczyszczająca pianka do mycia twarzy Puszysta Kumpelka

FaceBoom Oczyszczająca pianka do mycia twarzy Puszysta Kumpelka

Na Puszystą Kumpelkę (kocham te nazwy:D), czyli Oczyszczającą piankę do mycia twarzy Faceboom skusiłam się zaraz po premierze tj. w drugiej połowie marca. Spodobała mi się na tyle, że na początku maja kupiłam drugą sztukę na zapas. Pierwsza wystarczyła mi na ok. 7 tygodni codziennego stosowania rano i wieczorem. Pod względem działania nie ustępuje 5x droższej piance, którą miałam wcześniej:) Ma przyjemny skład, nie wysusza, nie podrażnia. Jest komfortowa w użyciu. Dobrze radzi sobie zarówno z porannym myciem twarzy jak i w przypadku dwuetapowego oczyszczania, czyli po demakijażu olejkiem. Po użyciu skóra jest miękka w dotyku i dobrze przygotowana na przyjęcie toniku oraz dalszej pielęgnacji. Zapach jak dla mnie bez szału, z lekko pudrowymi nutami. Ale obiektywnie może się podobać;) Do wad należą problemy z opakowaniem. Kupowałam jeszcze na prezenty, więc łącznie kilka sztuk. Pierwsza kupiona online przeciekała (opakowanie było lepkie i mokre) i pozostałe kupione w Rossmannie również Na szczęście podczas użytkowania nic już nie ciekło. Muszę jednak dodać, że jest to produkt wymagający krzepy;) Naprawdę ciężko się go dozuje! Pomijając wady fabryczne, z działania jestem zadowolona.

FaceBoom Gumowa maska algowa peel-off Giętka Idealistka


FaceBoom Gumowa maska algowa peel-off Giętka Idealistka

Maski algowe kupowałam na prezenty, a dla siebie wzięłam jedną sztukę tak od niechcenia. Jestem leniwa i preferuję maski od razu gotowe do użycia:) Czasem jednak można się poświęcić i zrobić sobie małe SPA! Gdy już zdecydowałam się użyć, zachwyciłam się na tyle, że natychmiast zdecydowałam – jutro biegnę do Rossmanna wykupić cały dostępny zapas! No nie nachapałam się, bo na stanie były już tylko dwie:P Wzięłam więc co było i oddaliłam się z jedynie częściowym poczuciem satysfakcji;) 

Ale od początku! Maska została umieszczona w różowym kubeczku takiej samej wielkości jak peeling do ciała z BodyBoom. Wiem, że względu na ten gabaryt wiele dziewczyn myślało, że jest to produkt na kilka razy. Ale trzeba wyraźnie zaznaczyć – maska jest na jedno użycie, a wewnątrz znajdziemy 12g proszku. Aby rozrobić maskę wystarczy dodać do kubeczka 30ml wody i energicznie zamieszać (ja robię to gumowym pędzelkiem do masek) aż do uzyskania jednolitej masy. Ważne żeby nie nalać zbyt dużo wody, ponieważ wtedy konsystencja będzie zbyt rzadka. Ciężko będzie nałożyć produkt na twarz, a i efekt nie będzie zadowalający. Przed użyciem myjemy oczywiście twarz;) Zapach maski też jest dla mnie bez większych fajerwerków, ale nie należy do nieprzyjemnych;) Maskę nakładamy na oczyszczoną skórę, ale tak naprawdę dla zwiększenia efektywności można pod nią użyć też lekkiego serum (często tak robią w salonach). Ja używałam na gołą skórę żeby móc ocenić działanie maski samej w sobie;) Po upływie 10-15 min maskę po prostu ściągamy z twarzy. U mnie efekt zastosowania tej maski jest rewelacyjny. Moja twarz jest po niej miękka niczym pupcia niemowlaka! Niesamowicie wygładzona, promienna i nawilżona! Dla mnie sztos! Także musi być w niej coś, co moja skóra wyjątkowo lubi:) Gdy po użyciu nałożę jeszcze serum i krem, efekt jest niesamowity! Z uwagi na to, że produkt jest jednorazowego użytku, a jego cena regularna wynosi 15zł nie wypada to zbyt ekonomicznie;) Ale mimo wszystko nie jest to też żadna cena zaporowa:P Plus jednak taki, że mamy od razu pojemnik do rozrobienia, więc nie musimy szukać żadnej miski. Jeśli zależy Ci na masce algowej w dużym opakowaniu to mogę polecić te z Bielenda Professional.

Nowości BodyBoom


BodyBoom Peeling z pestek winogron Niezastąpione Winogrono



Chyba prawie każdy słyszał o kawowych peelingach BodyBoom? Swego czasu używałam ich namiętnie! Wiele osób je uwielbia, ale opakowanie w formie saszetki nie dla każdego jest wygodne i przyznam, że mnie za którymś razem również ono zmęczyło;) Dla takich marud marka przygotowała peelingi w formie kubeczków. Dokładnie takich samych jak maska, którą opisałam wyżej. Z tą różnicą, że wewnątrz znajdziemy 100g peelingu, czyli już nie na jeden raz, a na parę razy;) Warto tutaj dodać, że peeling należy zużyć w ciągu 3 miesięcy od otwarcia. Pierwsze co mi się w nim nie spodobało to znów zapach. Spodziewałam się jakiejś naturalnej woni, a dla mnie ten zapaszek jest po prostu sztuczny. Sama nie wiem jak go określić. Może coś w kierunku syntetycznej rodzynki z nutą świeżości? Zostaje na skórze jeszcze przez parę godzin po użyciu, tzn. mój nos wyczuwa;) Może Tobie się spodoba, ale ja nie nadawałam z nim na tych samych falach:P Peeling posiada brązową barwę i dość sypką, suchą konsystencję. Nie ma tej przyczepności do dłoni, więc trzeba przenosić go na ciało szybko i sprytnie;) Poziom złuszczania w moim odczuciu jest od lekkiego do średniego, zależnie od tego, jaki nacisk na skórę zastosujemy. Po masażu producent zaleca zostawić peeling na skórze jeszcze przez 3-5 minut. Po użyciu skóra jest złuszczona, delikatnie wygładzona i lekko nawilżona. Nie ma takiego efektu wow jak po kawowym bracie. Jest w porządku, ale to nie jest ten poziom, do którego przyzwyczaiły mnie peelingi kawowe z tej samej marki:) Mam jeszcze drugi z pestek jagód i zobaczymy czy zapach bardziej przypadnie mi do gustu.

BodyBoom Ujędrniające masło do ciała


BodyBoom Ujędrniające masło do ciała

Smarowanie to moje powołanie (podobnie jak spanie), więc zawsze chętnie próbuję wszelkich nawilżaczy do ciała;) To masło jest podobno sprzymierzeńcem w walce o szczupłe ciało bez cellulitu oraz rozstępów. I to musimy przemilczeć, bo szczupła jestem z natury aż nadto i w przeciwieństwie do większości kobiet nie mam cellulitu ani rozstępów. Takim trzeba się urodzić:D Nie zważam jednak aż tak na przeznaczenie i zawsze chętnie wetrę mimo wszystko;) Masło posiada średnio-gęstą konsystencję, która rozprowadza nieco marząc się i bieląc. Nie jest jednak tłuste. Wchłania się do matu. To jednak dla mnie minusik, gdyż lubię jak balsam pozostawia zdrowo błyszczącą skórę. Nie tłustą, ale lekko błyszczącą. I znowu zapach! Nie za słodko? Zapach tego masełka jest tak słodki, że powinna się nim smarować Lalka Barbie;) Dla mnie woń jest nieco męcząca i z tych dających o sobie znać przez dłuższy czas, plus zostających na piżamie. Z tego powodu smarowałam się nim tylko od pasa w dół (mniejsza intensywność powiewu:P), a na górę dawałam Gel Trap od Swederm. Jak już wspomniałam nie mam tych wszystkich problemów, do których polecane jest owe masło. Zdarza mi się jednak sięgać po takie produkty, ponieważ nierzadko zapewniają efekt tak gładkiej, że aż śliskiej skóry. Ale nie tym razem. Przy tym maśle widziałam bardziej działanie nawilżająco-odżywcze. Całkiem dobre nawiasem mówiąc, ale nie na tyle spektakularne żeby się zachwycić. 

Jak w widać każda z nowości w moim odczuciu ma jakieś wady. Najlepiej oceniam maskę algową i będę do niej wracać! Piankę również kupiłam kolejną na zapas. 


Znasz coś z nowości FaceBoom albo BodyBoom? Jaka jest Twoja opinia na ich temat?
Czytaj dalej »

czwartek, 23 marca 2017

BodyBoom – Truskawkowy Kusiciel oraz Czarująca Dama!

Cześć Dziewczyny!
Na temat peelingów kawowych BodyBoom rozpływałam się już nie raz! To naprawdę moje wielkie odkrycie 2016 roku i zarazem produkt, którego opakowań zużyłam już sporo. Co w moim przypadku jest dość zaskakujące, ponieważ jestem raczej niewierna. Po prostu rzadko wracam do tego samego produktu nawet gdy są fajerwerki. W przypadku peelingów kawowych było jednak inaczej:) Co więcej obdarowałam nimi sporo kobiet i jeszcze żadna nie narzekała. No może jedynie Ruda Maruda miała jakieś tam drobne obiekcje, ale ona to osobny rozdział!:*:D Wszystkie inne przejawiały zachwyt. Nawet moja siostra, która nie jest zbyt skłonna do wydatków na kosmetyki uznała, że warto go kupić. Przy okazji sprzedała mi swój sposób użycia – otóż ona często stosuje mieszając go z żelem pod prysznic i dzięki temu podobno jest bardziej wydajny;) Ale! Nie o peelingach dzisiaj mowa gdyż one już były i można o nich przeczytać tutaj i tutaj. Dziś pochylimy się nad balsamem do ciała Truskawkowy Kusiciel oraz glinką niebieską Czarująca Dama:) Brzmią kusząco, a jak działają?




BodyBoom balsam do ciała Truskawkowy Kusiciel



„Cześć, gotowa na wielką miłość? Jestem polskim balsamem do ciała, który sprawi, że już nigdy nie pomyślisz o innym! Moja unikalna formuła uczyni Twoją skórę cudownie odżywioną i nawilżoną, a zawarte we mnie starannie dobrane składniki zapewnią Ci wszystko, co najlepsze”.

Balsam Truskawkowy Kusiciel zamknięty został w plastikowym pojemniczku o pojemności 200ml, który jest częściowo przezroczysty:) Z tego co pamiętam balsam należy zużyć w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Mnie to zajęło w okolicach 3 tygodni, ale ja jestem wyjątkowo trudnym przypadkiem – balsamo-holikiem, „papraczem” (dobrze, że nie partaczem!:)). Balsam ma lekko różową barwę. Według BodyBoom kolor może ulec subtelnej zmianie z uwagi na zastosowanie naturalnych barwników, ale osobiście nic takiego nie zauważyłam. Pewnie dlatego, że szybko upłynniam balsamy;) Z góry przepraszam za to, że dodaję zdjęcie „wymacanego” produktu, ale już tak pod koniec jego używania, czyli na początku lutego miałam nadmiar energii i uznałam, że zrobię zdjęcia jeszcze raz. Brawo ja!;) Konsystencja produktu według mnie jest jogurtowa, a sam zapach również kojarzy mi się z jogurtem truskawkowym z dodatkiem lekkiej nutki oranżadki w proszku. Smak dzieciństwa;) Dość długo utrzymywał się na skórze, ale w żadnym wypadku nie był duszący. Osobiście marzy mi się jeszcze poszerzenie oferty zapachowej o banan, mango i oczywiście kawusię;) Truskawkowy kusiciel zawiera aż 93% składników pochodzenia naturalnego, a muszę przyznać, że naturalne balsamy na ogół dobrze mi służą. Tak było też w przypadku tego osobnika;) Pomimo lekkiej konsystencji balsam zarówno silnie nawilżał, zmiękczał oraz wygładzał jak i lekko natłuszczał moją skórę. Efekt był 24h więc dla mnie w pełni zadowalający:) Mam nadzieję, że w przyszłości pojawią się kolejne wersje zapachowe.


BodyBoom glinka niebieska Czarująca Dama



„Jestem unikalna i wyjątkowo delikatna. Przywracam skórze świeży wygląd, poprawiam jej teksturę i delikatnie wygładzam. Zawarte we mnie minerały i witaminy sprawią, że Twoja skóra będzie oczyszczona, odżywiona i wygładzona jak nigdy dotąd! Idealnie sprawdzę się też podczas zabiegów detoksykacji, usuwania cellulitu oraz masażu złuszczającego. Kto lepiej wie jak zadbać o kobietę, niż druga kobieta? Poznajmy się bliżej i zawalczmy razem o idealne ciało!”

Czarująca Dama występuje w dość podobnym opakowaniu jak w przypadku balsamu. Z tą różnicą, że jest ono w pełni zakryte:) Wizualnie bardziej do mnie trafia, ponieważ posiada niebieskie etykiety, a ja lubię takie smerfne akcenty;) Opakowanie zawiera 200g glinki, czyli całkiem sporo. 
Dobra wiadomość jest taka, że glinka BodyBoom jest gotowa do użycia. Nie jest to żaden proszek, który trzeba potem mieszać z wodą. A ja o ile lubię glinki to nie przepadam za ich samodzielnym przygotowaniem więc taki gotowiec jest dla mnie wybawieniem, a w dodatku zwiększa szansę na regularne stosowanie:) Jest to oczywiście dość istotne w przypadku pielęgnacji. 
Przechodząc do walorów wizualnych wnętrza produktu, muszę przyznać, że kolor produktu nie nastraja pozytywnie. Jest to zgniło-zielone błotko, a gdy zanurzymy w nim palce naszym oczom ukazuje się szarawa maź:) Glinka kameleon;) Niemniej powiedzmy sobie szczerze, która glinka wygląda romantycznie? Niewątpliwie żadna, ale przecież liczy się wnętrze, a raczej działanie:) 
Zanim do niego dojdziemy słówko o zapachu. Otóż moim zdaniem Czarująca Dama pachnie ziemniakiem. Takim świeżo obranym i wrzuconym do wody;) Nie ma się jednak o co martwić, ponieważ zapach ten jest bardzo delikatny i ulatnia się krótko po aplikacji na skórę:) 
Według producenta glinka niebieska świetnie sprawdzi się w przypadku cery suchej, dojrzałej i wrażliwej. Moja jest mieszana, ale delikatna i właśnie dlatego wybrałam tą wersję:) Glinka niebieska może też znaleźć zastosowanie w przypadku pielęgnacji ciała, m.in. zabiegów detoksykujących i złuszczających. Ja jednak stosowałam jedynie na twarz. Produkt pozornie posiada gładką i jednolitą konsystencję. Jednak w kontakcie ze skórą wyczuwalne jest coś w rodzaju drobnych „farfocli”. Nie wpływa to jednak na mój komfort użytkowania, ponieważ produkt aplikuje się sprawnie i gładko. Po jakimś czasie glinka trochę zasycha na twarzy więc warto lekko ją zwilżyć np. mgiełką. BodyBoom poleca zostawić glinkę na 10 min w przypadku twarzy oraz na 30min w przypadku ciała. W przypadku mojej twarzy najczęściej jest to 5 minut, ponieważ dla mojej cery jest to optymalny czas:) Zmywanie ręczne jak to w przypadku glinek bywa nie jest najlepszym pomysłem więc warto zaopatrzyć się w specjalną gąbeczkę (polecam Calypso), dzięki której wszystko zejdzie szybko:) Glinka niebieska nie wywołuje u mnie żadnego podrażnienia, zaczerwienienia ani uczucia nieprzyjemnego ściągnięcia. Zaraz po zmyciu skóra jest gładka i rozjaśniona, a dodatkowo oczyszczona z nadmiaru sebum. Dzięki czemu wszelkie produkty pielęgnacyjne lepiej się wchłaniają.


Kosmetyki znajdziecie w sklepie BodyBoom:)


Znacie Czarującą Damę lub Truskawkowego Kusiciela? Lubicie produkty BodyBoom?
Czytaj dalej »

niedziela, 5 lutego 2017

Styczniowe nowości!

Cześć Dziewczyny!

Styczeń w dużej mierze upłynął mi pod hasłem #choroba, co sprawiło, że nie miałam szczególnych zakupowych zapędów i kupiłam tylko lampę do hybryd;) Chyba, że to głos rozsądku, ale w to akurat lekko powątpiewam znając swoją ułańską fantazję;) Dawno nie byłam tak pozbawiona energii i wypluta!:D A przecież mnie się zawsze chce! Na szczęście pod koniec stycznia dobre samopoczucie powróciło;)



ZAKUPY


Na początku stycznia naszło mnie na wypróbowanie Aliexpress. Skusiłam się na lampę do manicure hybrydowego SUNUV SUN5 48W UV/LED. Nie pałam miłością do chińszczyzny, ale nagle mnie olśniło żeby tym razem zaryzykować i podjęłam szybką decyzję o zakupie;) Nowa lampa nie była mi szczególnie potrzebna, ponieważ mój mostek Escala jest sprawny i całkiem młody. Jednak gdy wyczytałam, że są lampy, w których utwardzenie warstwy hybrydy trwa 10s to już byłam ugotowana i uznałam, że to idealne rozwiązanie dla takiego niecierpliwca jak ja:) Wolałabym kupić lampę któregoś z wiodących producentów w Polsce, ale interesujące mnie modele kosztowały w granicach 600zł, a to trochę dużo jak na sprzęt, który ma być wykorzystywany jedynie przeze mnie;) Zaczęłam jednak trafiać na pozytywne opinie na temat SUNUV i ostatecznie Pata Bloguje doradziła mi tenże model oraz zaufanego „Majfrenda”;) Lampa kosztowała 37,99$. 




POZOSTAŁE


Na samym początku roku dotarł do mnie przepięknie opakowany prezent od Ani z bloga Piękne Perfumy, której jak się okazało jestem stałą czytelniczką;) Wewnątrz znalazłam zestaw kosmetyków Bath & Body Works Sweet Peabalsam do ciała, żel pod prysznic oraz mgiełkę, a także sól Teaology i próbki. Jeszcze raz dziękuję:* Seria Sweet Pea była mi już wcześniej znana więc na pewno pojawi się na blogu:)

Nowa zabawka, czyli prostownica Philips Moisture Protect:) Całkiem fajna z niej prostowniczka;)

Nowości Body Boom, czyli glinka niebieska Czarująca Dama i balsam Truskawkowy Kusiciel:)

Kosmetyki Dr Irena Eris Clinic Way, na temat których pojawiło się pierwsze wrażenie. Miałam już wcześniej parę produktów z tej serii więc było mi je już trochę łatwiej wyczuć. Wbrew temu co niektórzy napisali seria Clinic Way nie jest żadną nowością, istnieje już parę lat;) Nowością - taką z końca zeszłego roku jest jedynie Intensywna Dermokuracja;) 
Trzy urocze bazy pod makijaż Bielenda - Pearl Base, Lumiere Base i Bronze Base;) 
Nowości Lily Lolo, czyli Sculpt&Glow, Bronzed Illuminator oraz błyszczyk High Flyer
Nowe matowe pomadki Dr Irena Eris Provoke Liquid Matt Lip Tint. W moim przypadku odcienie 701 i 706. Pokazałam je TUTAJ.
Marka Chiodo Pro postanowiła mi jeszcze dosłać kilka lakierów hybrydowych, primer, bazy, top do pyłków i pyłki;)  

Jak tam Wasze styczniowe nowości? Znacie coś z moich?

Ps. jeśli nie wyświetlają Wam się moje posty na liście czytelniczej lub nie aktualizują na blogrollach - dodajcie mnie proszę jeszcze raz.
Czytaj dalej »

czwartek, 17 listopada 2016

4 kosmetyki, które (chyba) nigdy mi się nie znudzą!

Cześć Dziewczyny!

Dziś chciałabym Wam napisać parę słów na temat produktów, które znam już dość długo i które chyba nigdy mi się nie znudzą! Dlaczego z naciskiem na chyba, a nie na pewno skoro takie fajne? Otóż bloger, zwłaszcza ten urodowy jest ciągłym poszukiwaczem. Bloger jest niewierny albo po prostu „wierzy w wielu bogów”;) I nie powiecie mi, że to nieprawda - spójrzcie tylko na siebie!:) Osobiście zawsze lubiłam kosmetyki. Jednak różnica między mną obecnie, a mną kiedyś, czyli przed erą blogowania jest taka, że dawniej kiedy trafiłam np. na świetny krem do twarzy zużywałam go, a potem kupowałam ponownie i niekiedy kupowałam 3 razy pod rząd ten sam kosmetyk. Co więcej bywały produkty, którym byłam dozgonnie wierna, tak jak np. bezzapachowemu kremowi do rąk Neutrogeny;) Kupowałam go naprawdę długo i regularnie! Odkąd bloguję, a właściwie to nawet jeszcze trochę zanim zaczęłam blogować moje podejście się zmieniło. Wprawdzie mam to szczęście, że naprawdę często trafiam na dobre lub wręcz świetne produkty, ale mimo wszystko niezbyt często kończy się to dłuższą znajomością. Dlaczego? Odpowiedzią na to pytanie jest m.in. właśnie to moje bycie „ciągłym poszukiwaczem”. Zawsze mam nadzieję, że kolejny produkt będzie jeszcze lepszy i… często jest! Brawo ja! Ale… nie zawsze. Bywają bowiem takie produkty, które prawdopodobnie umiłowałam sobie na dobre! Dziś właśnie będzie o 4 z nich!:)


Sylveco pomadka peelingująca


Polską markę Sylveco zna chyba każdy! Sama poznałam ją właśnie dzięki blogom gdzieś w początkach mojego blogowania, czyli pod koniec 2013 roku. Nie wszystkie produkty tej marki mnie zachwyciły, ale np. bardzo dobrze wspominam tonik hibiskusowy oraz żel tymiankowy. Jest jednak jeden taki produkt, który uwiódł mnie swoim działaniem. Pomadka peelingująca Sylveco po raz pierwszy zawitała u mnie w 2014r. Od tej pory kupuję ją dość regularnie (i już nawet nie pokazuję jej w postach zakupowych). Ma ona drobne wady, do których należy niezbyt urocze opakowanie i może nienajwspanialszy zapach. Choć muszę przyznać, że po tylu zużytych opakowaniach ja już go niemal nie czuję, a gdy chcę trochę zmienić zapach po użyciu pomadki nakładam balsam do ust EOS i już wtedy doznania zmysłowe są zupełnie inne:) Nie o doznania tu jednak chodzi, a o działanie! Dla mnie jest ono wręcz rewelacyjne! Moje usta są z natury bardzo suche i wrażliwe, a dodatkowo jestem maniaczką pielęgnacji ust i muszę z ręką na sercu powiedzieć, że nic tak nie działa na moje usta jak pomadka peelingująca Sylveco. Natychmiastowa regeneracja, wygładzenie i zmiękczenie ust. A wszystko to w dobrej cenie:) Fajnie gdyby jeszcze producent stworzył pomadkę o identycznym działaniu, ale bez peelingu żeby można było stosować bardziej „na szybko”. Oczywiście wiem, że w ofercie jest m.in. pomadka brzozowa, która też jest dobra, ale peelingująca jest jeszcze dużo lepsza więc fajnie gdyby była do wyboru również taka sama wersja bez peelingu:) Niemniej tak czy inaczej uwielbiam pomadkę peelingującą i nadal będę ją kupować!


Dior Addict Lip Maximizer


Powyżej Sylveco, a teraz Dior;) Wiem, że niektórzy uważają, iż na blogu powinno się pokazywać kosmetyki z jednej półki cenowej, a nie raz tańsze, raz droższe. Ale szczerze? Nigdy nie słyszałam większej bzdury!  Sama uwielbiam różnorodność i niewyobrażam sobie używać tylko tanich kosmetyków albo wyłącznie marek selektywnych i nie wierzę, że osoby piszące wyłącznie o kosmetykach z wyższej półki korzystają tylko z takich i np. kąpią się w Chanel;) Wracając jednak do właściwej kwestii Dior Addict Lip Maximizer towarzyszy mi już od wielu miesięcy i spokojnie mogę powiedzieć, że jest moim ulubionym błyszczykiem. Jeszcze go nie zużyłam tylko dlatego, że mam całkiem sporo produktów do ust, a poza tym chcę cieszyć się nim jak najdłużej:) Pisałam już o nim nie raz więc ci, którzy czytają mnie nie od dziś na pewno nie są zaskoczeni, że znalazł się w tym zestawieniu. Lubię go za naturalny i piękny połysk, właściwości pielęgnacyjne i optycznie powiększające, świeży zapach, a także subtelny efekt chłodu na ustach (którego akurat niektórzy niecierpią, ale w końcu to moje zestawienie;)). 


Dolce&Gabbana L’Imperatrice 3


Zapach Dolce&Gabbana L’Imperatrice 3 też był już na moim blogu nie tylko recenzowany, a także wielokrotnie wspominany. Są to perfumy typowo wiosenno-letnie, ale ja nie uznaję sztywnych podziałów więc dla mnie Cesarzowa jest zapachem całorocznym. Wonią radości i beztroski! Muszę też przyznać, że po wielu miesiącach użytkowania zauważyłam, że jesienią i zimą utrzymuje się on u mnie znacznie dłużej niż latem. Myślę, że dawno bym już go zużyła i musiała zamawiać kolejny flakon, ale z racji tego iż posiadam dużo zapachów jeszcze go mam. Dużo to oczywiście pojęcie względne i dla każdego oznacza co innego, ale uważam, że jak na swój osobisty użytek mam ich sporo, a dawniej wystarczały mi 1-2 butelki;) Polecam testy tego zapachu bo z doświadczenia wiem, że jest to zapach, który wielu osobom się podoba!:)


Peelingi kawowe BodyBoom


Kiedy analizuję treści swoich wpisów, a zdarza mi się czasem to robić dochodzę do wniosku, że nie ma drugiej takiej marki, która „dostała” ode mnie tak unikalny i niemalże emocjonalny wpis;) Mowa oczywiście o recenzji peelingów BodyBoom! Pierwszy mój kontakt z tymi produktami miał miejsce na początku wiosny tego roku i przepadłam od razu! Po więcej odsyłam do mojej recenzji, a nawet dwóch gdyż niedawno pisałam o trzech nowych zapachach:)


Macie takie produkty, które są dla Was wyjątkowe i zdaje się, że nigdy się nie znudzą?:) Znacie może któreś z moich?
Czytaj dalej »