Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Provoke. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Provoke. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 lutego 2017

Dr Irena Eris ProVoke Liquid Matt Lip Tint – matowe pomadki w płynie!

Cześć Dziewczyny!
Matowe pomadki już od paru sezonów święcą triumfy na salonach, ale w sezonie jesień-zima 2016/2017 tego typu makijaż ust zdaje się osiągać prawdziwe apogeum:) Podobno przez ostatnich kilka miesięcy mocno przyczyniła się do tego Kylie Jenner za sprawą swoich publikacji na Instagramie i… kobiety oszalały na punkcie matowych ust;) Długo zastanawiałam się dlaczego ten trend cieszy się aż taką popularnością i nie mogłam znaleźć matowej pomadki idealnej gdyż każda wysuszała mi usta, a dodatkowo tego typu wykończenie wydawało mi się być nie do końca w moim stylu. Sytuacja zmieniła się dopiero w grudniu, kiedy to po raz pierwszy trafiłam na matową szminkę, która nie wysuszyła mi ust. Jej kolor nie do końca mi pasował, ale miałam już wyraźny sygnał, że jednak istnieją matowe pomadki o łagodniejszych formułach. To właśnie przekonało mnie do wypróbowania nowych matowych pomadek w płynie Dr Irena Eris ProVoke Liquid Matt Lip Tint! Czy i tym razem moje usta na tym nie straciły?;)
„Pomadka o aksamitnej konsystencji otula usta eleganckim, matowym wykończeniem. Usta pozostają podkreślone wyrafinowanym, intensywnym kolorem przez wiele godzin. DOUBLE WAX COMPLEX™ o właściwościach pielęgnacyjnych i ochronnych sprawia, że produkt nie wysusza ust”.

Pomadki Dr Irena Eris ProVoke Liquid Matt Lip Tint występują w 6 odcieniach, wśród których znajdują się zarówno delikatne jak i zdecydowane kolory. Do mnie trafiły dwa odcienie – pierwszy (701 Etheral Beige) i… ostatni (706 Vanguard Red). Byłam ciekawa jakie odcienie do mnie zawitają, ponieważ postanowiłam, że dla odmiany los (a właściwie Pani Magda;)) zdecyduje za mnie;) Ale intuicyjnie czułam, że przywędruje do mnie czerwień oraz coś delikatniejszego dla kontrastu. Sama nigdy wcześniej nie kupiłam intensywnie czerwonej pomadki, ale zważywszy na pozostałe kolory, które są zachowane raczej w różowych barwach 701 i 706 wydają mi się mimo wszystko najbardziej moje;) Choć intryguje mnie jeszcze 702, który póki co kupiłam na prezent (oby odcień przypadł do gustu obdarowanej!)


Jeśli chodzi o opakowania pomadek ProVoke Liquid Matt Lip Tint – są bardzo eleganckie jak na ProVoke przystało:) Powiedziałabym nawet, że najładniejsze ze wszystkich produktów do ust tej marki (posiadam jeszcze trzy błyszczyki i dwie pomadki klasyczne). Bardzo podoba mi się, że przez opakowanie widoczny jest kolor pomadki;) Również aplikator jest bardzo komfortowy w użyciu. Data przydatności wynosi 6 miesięcy od momentu otwarcia, czyli niestety krócej niż w przypadku klasycznych szminek Provoke. Jeśli chodzi o moje poprzednie doświadczenia z produktami do ust tej marki to lubię zarówno błyszczyki jak i pomadkę nabłyszczającą. Nie lubię za to klasycznej pomadki matującej. Byłam więc ciekawa czy pomadki w płynie mi podpadną czy też będę mogła powiedzieć „lubię to!”;) Okazało się jednak, że nie ma co porównywać do klasycznej matowej pomadki. Wersja w płynie to zupełnie co innego:) Choć dzięki temu, że posiadam dwa „przeciwstawne” odcienie, mogłam wyłapać różnice jakie między nimi występują. A występują! Dlatego polecam przeczytać opis obu kolorów;) Najpierw jednak podam cechy wspólne, a należą do nich zapach, który jest bardzo przyjemny - owocowy lecz z delikatną, elegancką nutą oraz konsystencja, która na aplikatorze sprawia wrażenie suchej, ale w kontakcie z ustami jest aksamitna;)

706 Vanguard Red to odcień tak intensywny jakiego jeszcze nigdy nie było mi dane używać. Zwykle unikam takich jak ognia, ale ten jakoś niebezpiecznie mnie intrygował;) Pokrywa usta intensywnym kolorem już przy jednej warstwie (dwóch nawet nie próbowałam nakładać;)). Podczas pierwszego malowania ujrzawszy moc tego koloru stwierdziłam, że daje on tak mocny kontrast względem moich naturalnych ust jakby były one niemalże bezbarwne. Mimo, że w rzeczywistości moje usta nie należą do bardzo jasnych. Nie jest to kolor łatwy do okiełznania, ponieważ wymaga wprawy przy malowaniu, której mi niestety trochę brakuje (także nie śmiejcie się;)). Nie jest to również odcień na każdą okazję, ale paradoksalnie bardzo mi się podoba! Jest bardzo trwały. To tint z prawdziwego zdarzenia. „Wgryza się” w wargi i trwa na nich przez kilka godzin. Całkowite starcie go chusteczką jest niemożliwe. Trzeba użyć płynu do demakijażu albo kilka razy umyć buzię mydłem (ale przy tej drugiej opcji kolor rozmazuje się na resztę twarzy więc polecam płyn do demakijażu). Mimo tak intensywnego i trwałego koloru, pomadka nie wysusza ust. Ja co prawda używam na balsam, ale wierzcie, że niemalże każda matowa pomadka mnie wysusza nawet nałożona na balsam. Odetchnęłam więc wielką ulgą, że ta tego nie robi. W przeciwnym razie moja ocena z pewnością byłaby negatywna. 

701 Etheral Beige to zupełne przeciwieństwo czerwieni – spokojny brzoskwiniowo-beżowy nudziak. Delikatny i niezobowiązujący. W sam raz na co dzień. Mam wrażenie, że od czerwieni odróżnia go również jakby pół-transparentna formuła. Nie zapewni on bowiem krycia za jednym pociągnięciem. Wręcz przeciwnie, odcień moich naturalnych ust, który jest od niego ciemniejszy, po prostu przebija. Muszę więc nałożyć parę warstw żeby ujrzeć kolor i nawet przy kilku warwach jest spokojny, nie rzuca się w oczy;) Czy to źle? Moim zdaniem nie gdyż taki delikates idealnie nadaje się na co dzień. Jest jeszcze coś co wyraźnie odróżnia 701 od 706 – mniejsza trwałość i większa łatwość usuwania. W przeciwieństwie do czerwieni, nudziaka z łatwością usuniemy paroma przetarciami chusteczką albo wodą z mydłem;) Nie „wgryza się” on w usta tak jak 706 więc w odróżnieniu od niego nie jest klasycznym tintem. Na szczęście podobnie jak „kolega” nie wysusza ust. Jeśli chodzi o wady to mam wrażenie, że 701 trochę ochładza koloryt cery. Trudno go również uwiecznić na zdjęciach, ponieważ wydaje się jakby tego koloru tam nie było;) W rzeczywistości jednak wcale nie jest on tożsamy z naturalnym kolorem moich ust. Ten kolor naprawdę tam jest, ale prezentuje się bardzo subtelnie! Jest to więc odcień dla miłośniczek naturalnego look’u;)

Podsumowując, 701 i 706 są jak ogień i woda! Który odcień podoba mi się bardziej? Ku mojemu zaskoczeniu… czerwień! Muszę ją jednak jeszcze trochę „oswoić”  oraz popracować nad malunkiem i pewnością siebie by móc nosić tak całkiem bezwstydnie;) 


Matowe pomadki Liquid Matt Lip Tint znajdziecie na Douglas.pl , w sklepie Dr Irena Eris, na Sephora.pl oraz w wybranych drogeriach Rossmann.

Jeśli chcecie obejrzeć wszystkie kolory to na YT jest filmik Karoliny Baszak gdzie poszczególne odcienie zostały zaprezentowane zarówno na brunetce jak i blondynce - KLIK. Pamiętajcie jednak, że u każdego ten sam odcień będzie wyglądał trochę inaczej w zależności od chociażby naturalnego odcienia ust i karnacji.


Znacie nowe pomadki Dr Irena Eris ProVoke Liquid Matt Lip Tint? Które odcienie najbardziej pasują do Was?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Kosmetyczni ulubieńcy i odkrycia 2016 roku – makijaż!

Cześć Dziewczyny!

Nadeszła pora na jeden z najważniejszych wpisów w roku, czyli kosmetycznych ulubieńców z całego roku!:) Część z Was zapewne pamięta, że taki wpis pojawił się już u mnie w czerwcu. Dotyczył on jednak pielęgnacji, którą postanowiłam podzielić na dwie części (a ostatecznie nawet trzy gdyż pod drodze pojawili się jeszcze ulubieńcy lata). Ostatnia część pielęgnacyjnych ulubieńców pojawi się już wkrótce, a dziś porozmawiamy o makijażu! Które kosmetyki do makijażu najbardziej przypadły mi do gustu w 2016 roku? Już na wstępie mogę wyznać, że te z Was, które czytają mnie regularnie raczej nie będą zaskoczone produktami ujętymi w zestawieniu:) Wszystko dlatego, że większość z tych produktów miało już na moim blogu opływające w zachwyty „5 minut”, a niekiedy również pojawiały się w ulubieńcach danego miesiąca tudzież na Instagramie;) Drugim powodem jest to, że w przypadku kolorówki jestem bardziej wierna:) Po pierwsze dlatego, że kolorówka na ogół jest niesamowicie wydajna więc jak już trafię na świetne produkty to ich używam i używam. Prędzej mi się znudzą i oddam siostrze albo mamie niż zużyję całkowicie;) Ta wydajność niekiedy mnie wręcz załamuje, ale powiadają, że kolorówki się używa, a nie zużywa więc załóżmy, że niech tak będzie;) Z powodu wysokiej wydajności chętnie inwestuję w kosmetyki do makijażu z wyższej półki. Wprawdzie bardzo lubię różnorodność i używam zarówno kolorówki z półki selektywnej, średniej oraz tej nieco niższej, ale koniec końców w przypadku tego typu produktów najczęściej tymi największymi ulubieńcami zostają kosmetyki z wyższej i średniej półki;)



USTA


Zaczniemy od ust i tutaj najbardziej chce mi się śmiać gdyż wszystkie te trzy produkty chwaliłam już chyba z milion razy;) Ale… w końcu to ulubieńcy roku, więc nie sposób żeby się tu nie pojawiły:) Produktami, które mam caluteńki rok są Dior Lip Maximizer i Givenchy Le Rouge a Porter;) Błyszczyk Dior Lip Maximizer uwielbiam za naturalny efekt, przyjemny zapach i delikatne mrowienie. Co ciekawe jeszcze go nie zużyłam, ale to tylko dlatego, że produktów do ust mam już chyba więcej niż ustawa przewiduje i staram się w miarę możliwości używać zamiennie;) Pomadkę Givenchy Le Rouge a Porter posiadam w twarzowym odcieniu Corail Decollete. Tytuł mojej recenzji odnośnie tego kosmetyku zaczynał się od słów: „Moja najlepsza pomadka!” więc chyba nie muszę już nic dodawać, prawda?:) Z powodu zachwytu nad tą pomadką skusiłam się też na wersję w różowej skórce Givenchy Le Rouge Perfecto, która pełni funkcję pomadko-balsamu:) Jak nietrudno się domyślić to też był hit! Wszystkie 3 pomadki zostały już opisane na blogu (każda z osobna);) 


OCZY


Podobno są zwierciadłem duszy więc warto je podkreślić żeby się nie wydało, że jesteśmy bezduszne;) W 2016 roku trafiłam na całkiem sporo dobrych tuszów do rzęs, ale gdybym miała wybrać ten najlepszy to zdecydowanie jest nim L’Oreal False Lash Wings Sculpt. Ujęła mnie jego dziwaczna szczoteczka i dość spektakularny efekt na moich rzęsach:) Drugim świetnym produktem z linii Sculpt okazał się być tusz do brwi L’Oreal Brow Artist Sculpt. Jego aplikator również należy do dość oryginalnych, ale sam produkt bardzo polubiłam i jest prawdopodobne, że kupię ponownie. A bardzo rzadko kupuję dwa razy ten sam produkt z kolorówki:) Ostatnim produktem z kategorii oczy jest korektor pod oczy MUFE Ultra HD. Wprawdzie używanie korektora nie jest dla mnie szczególną przyjemnością, ale mam cienie pod oczami więc niestety jest to wielce wskazane, a ten korektor towarzyszył mi przez wiele miesięcy i jeszcze go nie zużyłam. Nie kryje bardzo mocno, ale za to pozostawia naturalny efekt, a gama kolorystyczna jest bardzo bogata:) Kredek do powiek nie ujęłam w zestawieniu gdyż w dalszym ciągu prym wiodą kredki Marc Jacobs, które były już chwalone w ubiegłym roku.

TWARZ


Moimi ulubionymi produktami do makijażu twarzy są oczywiście pudry i rozświetlacze. Bardzo wątpliwe, że kiedykolwiek w ulubieńcach roku pojawi się jakiś tradycyjny podkład gdyż preferuję podkłady w pudrze, a z fluidów jeszcze się nie narodził taki, który by mi w pełni dogodził;) Dzieje się tak dlatego, że nawet jeśli efekt mnie satysfakcjonuje to chociażby odcień nie do końca mi pasuje. W przypadku podkładów w pudrze zdecydowanie łatwiej trafić na coś dobrego:) Moim pudrowym hitem jest Givenchy Teint Couture, czyli długotrwały podkład w pudrze. Jest idealny. Jedynie różowy rozświetlacz zastąpiłabym bardziej złocistym:) Różem, który zrobił na mnie największe wrażenie w tym roku jest słynny Nars Orgasm. Posiadam jedynie miniaturkę, ale jej gramatura jest dla mnie w pełni satysfakcjonująca:) Kiedy oglądałam ten róż w perfumerii lekko przeraziła mnie jego złota poświata i miałam wątpliwości czy aby nie będę wyglądać w nim tandetnie, ale okazało się, że na twarzy wygląda zacnie. Rzeczywiście wszystkie te zachwyty innych blogerek mogę uznać za uzasadnione:) Na koniec przechodzimy do mojego konika, czyli rozświetlaczy;) Mam ich sporo więc tutaj niestety ciężko mi było wybrać jeden jedyny. Dlatego wybrałam 3! Limitowany Dior Diorskin Nude Air Glowing 002 Nude, który nie(stety)? koniecznie musiałam mieć! Jednak nie żałuję, ponieważ nie dość, że wygląda bosko to i korzystanie z niego jest czystą przyjemnością;) Bardzo dobry jest również rozświetlacz Dr Irena Eris Provoke Sun Shimmer z letniej edycji limitowanej Sun Illusion:) Powiedziałabym nawet, że jego jakość jest równie dobra jak w przypadku Diora, a to spory komplement. Ostatnim produktem jest tzw. „mniej znana siostra”, czyli Betty Lou Manizer The Balm. Jest to rozświetlający bronzer, który niestety nie sprawdzi się u każdego (u bladziochów widzę go raczej marnie), ale akurat u mnie sprawdza się bardzo dobrze i niedługo o nim napiszę gdyż obok różu Nars jest to jedyny produkt, który nie miał jeszcze swej recenzji:) Pozostałe produkty były już recenzowane więc makijażowych ulubieńców 2016 roku traktujcie bardziej jak wpis podsumowujący aniżeli recenzję:)

PAZNOKCIE


W tej kategorii dla odmiany nie konkretne produkty, a bardziej słowo klucz#hybryda. Jeśli czytacie mnie nieco dłużej to już na pewno wiecie, że manicure hybrydowy mnie pochłonął:) Wcześniej potrafiłam cały rok nie malować paznokci, a tu proszę… Taka zmiana frontu;) Wypróbowałam już różne marki, ale na razie jeszcze nie jestem pewna, które lubię najbardziej:) Być może za jakiś czas sytuacja się wyklaruje. Pisałam już zarówno o wadach jak i zaletach manicure hybrydowego, ale zalety zdecydowanie przeważają. Na tyle by manicure hybrydowy znalazł się wśród ulubieńców roku:) Muszę jedynie popracować nad tym żeby ładniej malować.


Znacie, któreś z moich makijażowych hitów 2016 roku? Koniecznie podzielcie się swoimi odkryciami! 

Czytaj dalej »

środa, 31 sierpnia 2016

Ulubieńcy lata!

Cześć Dziewczyny!

Lato to moja ulubiona pora roku, a właściwie to jedyny czas w roku, który uwielbiam! Tylko dlaczego to co dobre tak szybko się kończy? Ech, wolę nie kontynuować tej myśli bo za chwilę mnie krew zaleje i wypłynie ze mnie cała moc twórcza, a wtedy nici z postu;) Zacytowałabym w tym miejscu Adasia Miauczyńskiego z Dnia Świra, ale to by było odrobinę niekulturalne;) Wróćmy więc do tego co podczas ostatnich miesięcy było dla mnie użyteczne, przyjemne tudzież odkrywcze:) Będzie więc o samych miłych rzeczach:)


Na pierwszy ogień rzucam produkty marki Givenchy:) Póki co ta marka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła więc cieszę się niezmiernie:) Pierwszym produktem jest Givenchy Teint Couture długotrwały pudrowy podkład z rozświetlaczem, czyli nic innego jak puder zamiast podkładu. Nie ukrywam, że takie rozwiązanie należy do moich ulubionych od lat! Ale dla tradycjonalistek dostępna jest też wersja we fluidzie, której próbowałam, ale koniec końców nie jestem pewna czy będę regularnie używać i dlatego pewnikiem zawsze jest dla mnie kompakcik. Co w nim lubię? Wszystko! Piękny design, dobrze dobrany kolor (w moim przypadku 05), efekt jaki mi zapewnia. Więcej napiszę w recenzji;) Drugim produktem Givenchy jest Le Rouge Perfecto, czyli pomadka-balsam, o której już pisałam KLIK! Wiedziałam, że muszę ją mieć i nie żałuję:) Mocno przypadł mi też do gustu rozświetlacz Dr Irena Eris Provoke Sun Shimmer oraz cień w kredce No 2;) Cała kolekcja opisana została TUTAJ.

Z kremów do twarzy należą się pochwały produktowi Resibo. Krem odżywczy Resibo towarzyszył mi od czerwca aż do pierwszej połowy sierpnia. Pełna recenzja TUTAJ. Wyrzuciłam już opakowanie więc niestety zdjęcie archiwalne;)

I moja ulubiona kategoria, czyli „Pani Gadżet”;) Na oklaski zasługuje Joico Co+Wash Color, która jest jednocześnie szamponem i odżywką w piance więc przebija wszystko:) Byłam ciekawa czy coś takiego może się udać, ale już pierwsze użycie rozwiało moje wątpliwości! Recenzja niebawem:) Różowy przyjaciel Yasumi NUNO to nie tylko szczoteczka soniczna, ale również urządzenie wykorzystujące terapię czerwonym i niebieskim światłem LED. Ewelina lubuje się w takich bajerkach:) Niedługo napiszę o niej więcej! Miłym zaskoczeniem okazał się być także Medbox Yasumi, czyli profesjonalna pielęgnacja w formie ampułek, KLIK!:) Kuracja nie była długa, ale za to efektywna. Mocno przypadła mi również do gustu Bubble Mask marki Sephora:) Wcześniej nie miałam do niej przekonania, ponieważ uważałam, że pewnie będzie gorsza od wersji błotnej, ale skusiła mnie wyprzedaż (spowodowana zmianą szaty graficznej). Używam i jestem bardzo na tak! Maska jest w formie jakby żelowo-kremowej emulsji, która nakładana na wilgotną skórę przy jednoczesnym jej masowaniu zmienia swą konsystencję w puszystą piankę! Działanie jest bardzo przyjemne, skóra oczyszczona, wygładzona i lekko rozjaśniona. 
Ulubionymi produktami może nie niezbędnymi, ale przydatnymi latem okazały się być dla mnie także mgiełka po opalaniu SunOzon, która zyskała sobie moją sympatię głównie za sprawą kokosowego zapachu oraz olejek do paznokci Orly Color Care Argan Cuticle Oil, który dorzuciłam do koszyka podczas zakupu zestawu Rituals ot tak, żeby mi nie było przykro, że zamawiam tylko jedną rzecz;) Olejek pachnie delikatnie cytrusowo i nawilżył moje skórki w bardzo szybkim czasie. Używam go jedynie na noc:)
Żele Balea są mi bardzo dobrze znane i dość silnie kojarzą mi się z latem za sprawą swoich soczystych zapachów oraz kolorowych opakowań. Tego lata bardzo przypadł mi do gustu żel Balea morski szum o zapachu limonki i mięty, który jest edycją limitowaną. Wprawdzie dotarł on do mnie już w drugiej połowie sierpnia, ale żele Balea poza zapachami i opakowaniami nie różnią się między sobą szczególnie więc spokojnie mogę powiedzieć, że to mój idealny letni zapach żelu:) Niestety już mi się kończy.


Mogłoby być tego znacznie więcej, ale starałam się żebyście nie musieli przewijać w nieskończoność więc ograniczyłam ulubieńców do takiego ścisłego top:)

Znacie coś z tych produktów? Pochwalcie się swoimi letnimi ulubieńcami!
Czytaj dalej »

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Dr Irena Eris Provoke Sun Illusion Collection!

Cześć Dziewczyny!

Niedawno wspominałam, że cenię sobie polskie kosmetyki pielęgnacyjne, ponieważ pod względem jakości często nie ustępują, a nawet przewyższają te zagraniczne. W przypadku makijażu jest jednak inaczej. Jest słabo! Ze wszystkich polskich marek makijażowych dla mnie tak naprawdę na wysokim poziomie jest tylko linia makijażowa Provoke marki Dr Irena Eris. Kosmetyki Provoke są droższe niż pozostałe polskie produkty do makijażu, ale wiecie co? Jestem zdania, że lepiej zapłacić więcej i mieć gwarancję zadowolenia. Dotychczas z bardzo wielu wypróbowanych przeze mnie produktów tej marki nie przypadł mi do gustu tylko jeden, a to bardzo dobry wynik zważywszy na ilość kosmetyków tej marki jaką posiadam:) W przypadku pozostałych polskich marek makijażowych proporcje są dokładnie odwrotne! Ileż to razy pokusiłam na jakiś produkt i byłam niezadowolona? Bardzo często! W najlepszym wypadku mogłam powiedzieć, że jak za taką cenę to ujdzie, ale czy o to chodzi? Tylko w nielicznych wypadkach zdarzało się, że byłam zadowolona. 
Przechodząc już do właściwej części postu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam produkty z kolekcji Sun Illusion od razu wiedziałam, że to coś wyprodukowane z myślą o takich ludziach jak ja! Kochających lato, złociste kolory i naturalne wykończenie:) Za pierwszym razem gdy je zobaczyłam niestety bardzo się spieszyłam więc tylko musnęłam na szybko produkty;) Gdy już miałam więcej czasu spotkała mnie niemiła niespodzianka: w drogerii, do której się udałam produkty nie były wyłożone więc już myślałam, że niestety fizycznie ich nie ma. Okazało się jednak, że były jeszcze schowane. Kiedy więc już radośnie mogłam dokonać zakupu nawet nie oglądałam ponownie tych kosmetyków, przez co zaskoczona pani zapytała czy są już może jakieś recenzje w internecie? Odparłam, że nie, ale czuję, że będą dobre! Czy jednak przeczucie było trafne?;)



Dr Irena Eris Provoke Illuminating Loose Powder


Opis producenta

Sypka, lekka formuła pudru w naturalnym kolorze z opalizującymi drobinkami idealnie stapia się ze skórą i optycznie ją wygładza. Zapewnia skórze długotrwałe, matowe wykończenie, a równocześnie dyskretne rozświetlenie. Zawiera wyciąg z oleju Acai o działaniu pielęgnacyjnym, nawilżającym i chroniącym skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Idealny do wykończenia makijażu, dla każdego rodzaju skóry.

Moja opinia

Puder otrzymujemy w ładnym kartonowym opakowaniu, które pod względem designu jest spójne z pozostałymi kosmetykami Sun Illusion Collection. Wewnątrz znajdziemy naprawdę pięknie prezentujący się pojemnik, który swym wyglądem przewyższa wiele tego typu produktów z zagranicznych marek selektywnych. Nigdy nie ukrywałam, że dla mnie opakowanie ma znaczenie;) W końcu to ono ma umilać codzienne stosowanie! Do opakowania został również dołączony mięciutki logowany puszek. Ja jednak używam pędzli:) Wadą może być brak dodatkowego zabezpieczenia przed wysypywaniem się pudru. Dlatego też ja nie wyrzucałam fabrycznej naklejki;) Sama aplikacja również jest trochę utrudniona, ponieważ wieczko nie jest odkręcane więc trochę nie wiadomo gdzie wyspać odpowiednią dla siebie porcję pudru. Co za tym idzie - zawsze się coś rozsypie więc najlepiej używać go nad umywalką. Zatem funkcjonalność w tym wypadku trochę zawiodła. Pojemność pudru wynosi 11g i zaleca się go zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. Pudry sypkie są bardzo wydajne więc na mój użytek tak naprawdę wystarczyłaby minimum 3 krotnie mniejsza pojemność, ale możliwe, że jest ze mną coś nie tak skoro tak wolno zużywam;) 

Puder występuje w jednym odcieniu – natural, który na tle mojej ręki wypada blado, wręcz sino, ale jest tam nałożona duża ilość żeby aparat raczył go uchwycić;) Przy normalnym użytkowaniu kolor dopasowuje się nawet do mojej bardzo dalekiej od bladości cery;) Dla jasnych cer również powinien być odpowiedni. Według mnie odcień jest bardzo uniwersalny. Puder nie posiada zapachu. Jest drobno zmielony i zawiera niewielkie opalizujące drobinki. Wszak jest to puder rozświetlający! Nie trzeba się go jednak obawiać i mówię to ja – posiadaczka cery mieszanej! Rozświetlenie, które zapewnia Illuminating Loose Powder nie jest nachalne i nie przypomina brokatu;) Oczywiście mam na myśli stosowanie z umiarem, a nie pół opakowania na raz bo wtedy to już efekt świątecznej bombki zapewniony! Po użyciu cera staje się rozpromieniona, ale jednocześnie satynowo-matowa, dzięki czemu strefa T nie przetłuszcza się nadmiernie. Ponadto puder dobrze utrwala makijaż. Większość osób będzie go stosować do wykończenia płynnego fluidu. Ja jednak z powodzeniem stosuję go na podkład w kompakcie Givenchy bo jak wiecie jestem fanką pudrowych formuł:) Z powodzeniem można go stosować również do subtelnego rozświetlenia ciała:)


Dr Irena Eris Provoke Eyeshadow Pencil N˚2


Opis producenta

Satynowo-kremowa konsystencja zapewnia doskonałe krycie oraz intensywny kolor w odcieniu ciepłego złota. Polecany do zastosowania jako cień, a także kredka pozwalająca efektownie podkreślić linię oka. Forma automatycznej kredki zakończonej gąbeczką z wbudowaną temperówką umożliwia wygodne, precyzyjne nałożenie i rozprowadzenie cienia.
No 1

Moja opinia

W letniej kolekcji mamy do wyboru dwa odcienie cieni w kredce: N˚1, który świetnie posłuży nie tylko jako cień, ale także jako rozświetlacz np. pod łukiem brwiowym oraz N˚2 w odcieniu ciepłego złota. Ja sama zdecydowałam się na N˚2, ale traf chciał, że jakiś czas później dostałam N˚1 więc ostatecznie posiadam oba.
Cienie otrzymujemy w bardzo wygodnej formie kredki, która jest dość smukła i ładnie wyprofilowana, dzięki czemu możemy ją stosować nie tylko na całą powiekę, ale także miejscowo, w kącikach oczu lub robiąc nią kreskę na dolnej bądź górnej linii rzęs. Po drugiej stronie mamy „zainstalowaną” kuleczkową gąbeczkę, dzięki której możemy sprawnie i szybko rozetrzeć cień na powiece nie brudząc sobie palców. Każdy kto mnie zna, wie doskonale, że rzadko można mnie spotkać bez kreski na powiece namalowanej nie eyelinerem, a właśnie kredką. Dlatego też forma tego produktu szczególnie przypadła mi do gustu. Tym bardziej, że mamy tutaj 2w1 – cień i kredkę, a w moim przypadku to nawet 3w1, ponieważ przy mojej cerze spokojnie mogę stosować nawet ten ciemniejszy odcień kredki również jako rozświetlacz pod łukiem brwiowym jeśli oczywiście ładnie go rozetrę;) Początkowo stosując jako cień używałam kredki na bazę Provoke. Szybko jednak zorientowałam się, że cień jest tak niesamowicie trwały i dobrze napigmentowany, że nie potrzebuje nawet bazy! Cóż, kolejne ułatwienie i oszczędność czasu;) 
No 2
Kredki wodoodporne, ale z łatwością można je usunąć przy użyciu dobrego środka do demakijażu lub rękawicy Glov. Producent zapewnia, że formuła kredek utrzymuje się do 24 godzin. Nie sprawdzałam czy utrzymuje się aż tyle, ponieważ nie jestem tak długo na chodzie, ale zdecydowanie utrzymuje się od rana do wieczora. Od umalowania aż do demakijażu;) Odcień ciepłego złota N˚2 bardzo ładnie prezentuje się w przypadku osób o ciepłej cerze – takich jak ja:) W przypadku chłodniejszych cer może stanowić coś w rodzaju akcentu w makijażu;) Z kolei odcień N˚1 jest jaśniejszy i bardziej uniwersalny więc powinien być odpowiedni dla większości kobiet. Choć akurat ja bardziej sobie upodobałam wersję ciemniejszą, ponieważ lepiej koresponduje z moją cerą. Na zużycie cieni mamy aż 24 miesiące więc nawet ja powinnam zdążyć;) Produkt jest praktycznie bezzapachowy, co w przypadku stosowania na delikatną skórę w okolicach oczu również oceniam na plus.


Dr Irena Eris Sun Shimmer


Opis producenta

Sun Shimmer to rozświetlacz w pudrze, który harmonijnie łączy trzy słonecznie świetliste kolory, nadając cerze ciepły blask. Pozwala uzyskać naturalny efekt promienistej i wypoczętej skóry twarzy, lub przy intensywniejszym użyciu, efektowny makijaż w stylu „glamour”. Idealny również do zastosowania na powieki, ramiona oraz dekolt.

Moja opinia

Rozświetlacz Sun Shimmer otrzymujemy w typowej dla Provoke białej, logowanej puderniczce z lusterkiem. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo je lubię;) Pojemność wynosi 9g i należałoby go zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. Warto również dodać, że rozświetlacz posiada bardzo ładny zapach, który ja zwykłam nazywać „erisowym”;)

Jak to zwykle bywa gwiazdą kolekcji jest rozświetlacz! A może po prostu to my kobiety pragniemy błyszczeć? Nie wiem jak Wy, ale ja mam słabość do rozświetlaczy, ale nie do byle jakich! Koniecznie muszą zachwycać opakowaniem i piękną fakturą, a Sun Shimmer niewątpliwie posiada wszystkie te cechy. Wystarczy na niego spojrzeć – to słońce w pełnej krasie! Ale piękne tłoczenie, delikatna konsystencja i przyjemny zapach to nie wszystko, co ten kosmetyk ma do zaoferowania! Nie jest to jeden z tych produktów, które dobrze wyglądają, a niewiele robią. Tutaj doznania zmysłowe i estetyczne idą w parze ze świetną jakością! I wiecie co jest najlepsze? Ta jakość nie ustępuje rozświetlaczowi Diora, którego tak lubię! Rozświetlacz zawiera 3 świetliste odcienie, które po zmieszaniu nadają cerze szampańskiego blasku. Ja jednak najbardziej upodobałam sobie odcień centralny, który najlepiej koresponduje z moją ciepłą cerą! Rozświetlacz nadaje mojej cerze bardziej wypoczęty wyraz twarzy;) Skóra staje się promienna i bije od niej taki naturalny blask. Nie jest to tandetny rozświetlacz osypujący skórę milionem wielkich drobinek. On zapewnia wyrafinowany satynowy blask;) Efekt można stopniować od subtelnego po bardziej zauważalny. Ja przyjmuję strategię złotego środka;) Przy jego użyciu możliwy do uzyskania jest mój ulubiony „efekt z teledysków”, czyli blask, który przy odpowiednim oświetleniu potrafi być naprawdę spektakularny;) Sun Shimmer jest idealną propozycją dla kobiet o ciepłych cerach. Jednak przy zachowaniu odpowiednich proporcji tj. przy użyciu największej ilości jasnego odcienia z powodzeniem powinien sprawdzić się również przy jaśniejszych, neutralnych oraz nieco chłodniejszych cerach. Dla typowo porcelanowych, chłodnych piękności najbardziej odpowiedni będzie Star Shimmer, który z kolei dla mnie jest zbyt jasny:) 

Zgodnie z przeczuciem wszystkie kosmetyki spełniły moje oczekiwania:) Jest to edycja limitowana, ale w przypadku tej marki kolekcje najczęściej dostępne są dłużej więc nie trzeba się o nie bić jak o Diora i Chanel;)

Znacie kolekcję Sun Illusion Dr Irena Eris Provoke? Wpadło Wam coś w oko? 

Czytaj dalej »

wtorek, 19 lipca 2016

Czerwcowe nowości wynikające z zaległości;)

Cześć Dziewczyny!

Czerwiec już dawno za nami, ale tak się złożyło, że nie opublikowałam jeszcze czerwcowych nowości;) Właściwie dodawałam je do tego postu na bieżąco, ale ociągałam się z napisaniem wstępu. W końcu jednak się zmotywowałam gdyż już niebawem dojdzie do pokazania lipcowych nowości, a też będzie co pokazać;) Póki co nie przedłużając zapraszam na przegląd tego co trafiło do mnie w czerwcu. Są to zarówno zakupy jak i nie-zakupy;)


Z A K U P Y
 





W Dzień Dziecka trafiłam na tak świetną ofertę kosmetyków La Roche Posay, że grzechem byłoby nie skorzystać;) W planach był zakup jednej rzeczy, ale wyszły 3 (brawo ja!). Prawdę mówiąc nawet trochę żałuję, że nie skusiłam się na więcej bo uwielbiam apteczne kosmetyki;) Kupiłam nowość La Roche Posay krem Toleriane Ultra Nuit na noc i La Roche Posay Redermic C. Dodatkowo skusiłam się na słynny krem Skinoren, ale jedynie celem używania go punktowo gdy od czasu do czasu coś wyskoczy (lubię być przygotowana na wszystko)


Gdy znałam już zawartość przesyłki od Lirene skusiłam się na nawilżający balsam do ciała w sprayu Azjatycki Lotos:) Naszła mnie także chęć na wypróbowanie jakiegoś dobrego olejku pod prysznic bez rybiej nuty;) Wybrałam nawilżający olejek do kąpieli i pod prysznic Bioderma Atoderm Huile w wielkiej butli bo uznałam, że będzie dobry;) Skusiłam się też na zestaw mini produktów La Roche Posay Effaclar. Patrząc na mój dość różnorodny wybór kosmetyków do pielęgnacji twarzy może się Wam to wydać nieco dziwne, ale wbrew pozorom główka pracuje. Moja cera jest po prostu specyficzna i niekiedy potrzebuje odpowiedniego balansu między regulacją, a nawilżeniem;) Poza tym nie będę używać wszystkiego na raz. Miałam wrażenie, że po dwóch latach mój problem nadpotliwości pleców częściowo powrócił więc ponownie kupiłam żel pod prysznic Medispirant bo wiem, że działa


Skusiłam się też na kilka produktów Klorane. Kiedyś często używałam, a że sentymentalne ze mnie zwierzę wzięło mnie na wspominki;) Mam więc suchy szampon, spray nabłyszczający magnolia, mini szampon i odżywkę na bazie masła mango, mini szampon z chininą. Balsam do włosów z chininą był z kolei dodatkiem do zakupów. Z góry mogę powiedzieć, że to produkty godne polecenia bo znałam je wcześniej;) 
Podczas dni VIP skusiłam się na sztyft pod oczy w formie Pandy marki TonyMoly oraz mgiełkę do twarzy Merci Handy. Na zdjęciu jeszcze limonkowa maska do twarzy Mizon, kupiona z polecenia Interendo
Podczas gdy normalni ludzie oglądali mecz Ewelina buszowała na promocji w SP w poszukiwaniu nowej kolekcji Dr Irena Eris Provoke Sun Illusion;) Już myślałam, że obejdę się smakiem bo produktów nie było na półkach. Wzięłam więc jedynie tusz dla siostry i udałam się na koniec kolejki. Przy kasie zapytano mnie czy tylko to i wtedy powiedziałam, że właściwie chciałam nowości Provoke, ale wygląda na to, że nie ma. Pani powiedziała, że nie ma, ale potem zapytała innej i okazało się, że są. Tak oto kupiłam je spod lady;) Nie mogłam sobie też odmówić wstąpienia do Organique. Linia zapachowa rytuału mango bardzo mi odpowiada więc skusiłam się na znany mi produkt jakim jest balsam z masłem shea w wersji mango
Skusiłam się na parę zamówień od Koreańczyków na ebay'u. Jedna paczka przyszła bardzo szybko, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale nie zawierała tego co zamawiałam!:D Coś takiego mogło się przytrafić chyba tylko mnie;) Zamiast dwóch balsamów do ust TonyMoly znalazłam dwustronną kredkę do konturowania Etude House Play 101 Stick. Za to mgiełka królik TonyMoly od innego sprzedawcy przyszła bezbłędnie;) 
Mydeł zwykle nie pokazuję bo to tak zwyczajna i konieczna rzecz, że nie ma sensu, ale tym razem kupiłam coś nowego Palmolive Magic Softness, czyli mydła w piance;) Wzięłam te, które były u mnie dostępne, czyli malinę oraz limonkę z miętą. Jednak prawdę mówiąc szału nie ma. To nieprawda, że jest wydajne i malinowe nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina zapachu malin. Przy okazji dorzuciłam Bielenda Body Booster kokosowy olejek w kremie (zużyłam i był fajny);)
Ostatnim zakupem czerwca była maseczka Sephora Bubble Mask. Dorwałam ją w świetnej cenie na wyprzedaży;)

P O Z O S T A Ł E




Na początku czerwca kurier zawitał do mnie z totalną niespodzianką od mojej ulubionej polskiej marki - Organique. W firmowym pudełeczku znalazłam produkty wchodzące w skład terapii łagodzącej - cukrowy peeling do ciała, masło do ciała oraz serum, które już kiedyś miałam:) Linia już zużyta i opisana KLIK!
W Holistic Club niespodziewanie wygrałam paletkę cieni do powiek Dr Irena Eris Provoke. Kolorystycznie mi się zdublowała więc trafiła na konkurs dla Was - KLIK Natomiast siostra kupiła mi w biedronce balsam do ust Body Club miau miau;) Prawda, że słodki? Ale raczej nie do użytku bo dziwnie pachnie (miks propolisu i syropu na kaszel, a teoretycznie jest to truskawka;)). 

W gratisie do zakupów ze zdjęcia nr 2 otrzymałam zestaw mini produktów Bioderma Sebium. Linia ta była mi już właściwie znana.  

Nowości od marek Lirene i Under Twenty pokazywałam już TUTAJ. 
Z Resibo krem odżywczy do twarzy.


Paczkę od Rossmanna już pokazywałam KLIK!


Interendo zostawiłam na deser;) Pewnego dnia we wpisie Interendo zaciekawiła mnie baza pod makijaż Shiseido Maquillage. Interendo stwierdziła, że ma na stanie trochę mini opakowań więc chciałam odkupić jedno, ale uznała, że wyśle mi kiedyś przy okazji. Miała być baza, a spadł na mnie cały deszcz ciekawostek! W pudełku ozdobionym Hello Kitty oprócz wspomnianej bazy znalazłam Skin79 Snail Nutrition Cleansing Foam, czyli ślimaczkową piankę do mycia twarzy, olejek do twarzy Nutri Gold L'Oreal do cery mieszanej, Limonkową maskę do twarzy Mizon, którą wcześniej też kupiłam (również z polecenia Patki), narzędzie tortur, czyli Mezoroller Dermofuture (uwielbiam gadżety), kremik Tiande, poziomkowy balsam do ust Body Club, królika do ust Tony Moly, krem do rąk z limonką i miętą The Secret Soap Store i coś z Hello Kitty. To chyba myjka? Ja to nazwałam laleczką!:D 

I to już wszystkie moje czerwcowe nowości (chyba, że o czymś zapomniałam). Tak wygląda moje oszczędzanie - jakby ktoś pytał! Znacie coś z tych produktów? Jak Wam minął czerwiec?;) 
Czytaj dalej »